„Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki” - recenzja
Dodane: 22-05-2008 10:00 ()
Po 19 latach wrócił na ekrany kin najbardziej rozpoznawalny i popularny bohater kina przygodowego – Indiana Jones. Można się zastanawiać, czemu tak długo to trwało, a także komu najbardziej zależało na odkurzeniu postaci słynnego archeologa. Przecież kino dostarcza nam co chwila nowych bohaterów, coraz bardziej zmyślnych scen akcji i nieprawdopodobnych rozwiązań. Steven Spielberg nie narzeka na brak pracy, kręcąc film za filmem. Podobnie George Lucas, który niedawno skończył drugą gwiezdną sagę i powoli pracuje nad serialem telewizyjnym. Natomiast Harrison Ford od dobrych kilku lat nie miał wielkiego przeboju, a ostatnie produkcje z jego udziałem kończyły się finansowymi porażkami. W tym wypadku pozostało tylko jedno wyjście - wrócić do roli, która przyniosła mu wielką sławę. Aktor udowodnił, iż mimo 65 lat na karku nadal świetnie czuje się w skórze dr. Jonesa i nawet przez moment jego występ nie budzi wątpliwości.
Spekulacji przed filmem było całkiem sporo. Czego tak naprawdę będzie poszukiwał Indiana? Kryształowa czaszka o dość nietypowym kształcie nasuwała pewne odpowiedzi, jednak nikt nie potwierdzał tych przypuszczeń. W obsadzie znalazł się Shia LaBeouf - początkujący i utalentowany aktor znany m.in. z „Transformers”. Czyżby więc Indy doczekał się syna? Twórcy filmu nie potwierdzali tej rewelacji. Wcześniej Lucas dementował informacje, iż Natalie Portman ma zagrać córkę archeologa. Coś jednak musiało być na rzeczy, córka czy syn? Z obsady wypadł Sallah, szkoda, bowiem mimo niewielkich ról był sympatycznym dodatkiem do przygód Indy’ego. Spielberg zapewniał, że w obrazie pojawi się postać z poprzednich części, słowa dotrzymał i nie mógł chyba lepiej wybrać.
Zmieniły się trochę realia filmu, akcja rozgrywa się w 1957 roku. Harrison Ford postarzał się, więc naturalną koleją rzeczy było posunięcie w latach kreowanej przez niego postaci. Świat ogarnęła zimna wojna, a w Ameryce triumf święci doktryna McCarthy’ego, której ofiarą padł nawet sam archeolog. Nie widząc dla siebie miejsca w kraju, postanawia wyruszyć do Londynu. Podczas podróży zatrzymuje go zapalony motocyklista i awanturnik Mutt Williams. Młodzieniec twierdzi, iż Indiana jest jedyną osobą, która może odszukać jego matkę oraz profesora Oxelya, a także rozwiązać zagadkę tajemniczej kryształowej czaszki z Akator. Według legendy poszukiwali jej hiszpańscy konkwistadorzy, a czaszka stanowi klucz do odnalezienia miasta ze złota (notabene poszukiwanego ostatnio przez Benjamina Gatesa). Oczywiście nie tylko Indy pragnie znaleźć bezcenny artefakt, po piętach depcze mu rosyjska agentka Irina Spalko, a wraz z nią spora ilość radzieckich żołnierzy. Tym razem naziści otrzymali wolne.
„Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki” to popis Harrisona Forda, który udowadnia, że w roli dr Jonesa czuje się wyśmienicie. Mimo upływu lat nie zapomniał o żadnym elemencie aktorskiego rzemiosła. W obrazie zabrakło kilku postaci z cyklu. Jedni nie chcieli wystąpić, tak jak Sean Connery, inni z przyczyn obiektywnych nie mogli (grający Marcusa, Denholm Elliot zmarł w 1992 r.). Spielberg jednak nie zapomniał o nich i zgrabnie nawiązał do ich postaci w filmie. Zresztą dla wprawnego widza znajdzie się kilka podobnych ujęć, np. gdzieś w ferworze walki miedzy Indym a komunistami przetoczy się Arka Przymierza albo znajdziecie niewielkie nawiązanie do gwiezdnej sagi Lucasa (nie pierwsze w serii). Słownych smaczków, gagów, a przede wszystkim sprawnie napisanych dialogów nie brakuje. Od tej strony należy przyznać, że twórcy spisali się bardzo dobrze. Przez wiele lat filmy o Indianie Jonesie stanowiły przykład na najlepiej skonstruowane kino spod znaku nowej przygody, z którego inni czerpią garściami. Po najnowszej części można odnieść wrażenie, że scenarzyści sięgnęli po kilka motywów z podobnych produkcji. Czyżby ciekawe tematy zaczęły się powoli wyczerpywać?
Film obfituje w sceny akcji, liczne jej zwroty, czyli posiada wszystkie elementy sprawnie nakręconego obrazu. Pomimo trzymania się konwencji serii i kręcenia w starym stylu (efektów specjalnych jest niewiele), nie można nie zauważyć, iż nowego Indianę dotknęła bolączka współczesnego kina. Sceny są widowiskowe, wgniatające widza w fotel, ale już mniej realistyczne niż dotychczas. Kilka z nich, jak jazda amfibią nad przepaścią wygląda dość sztucznie. Same metody pracy Indiany również uległy zmianie. Wcześniej rozwiązywał zagadkę ucinając sobie krótki spacer w podziemiach Wenecji, czy też grzebiąc w piaskach Egiptu. Ogólnie bardzo mało jest zadań logicznych, z których słynął Jones. Tym razem wszystko robi znacznie szybciej, przy akompaniamencie nisko latających nad głową kul. Indy skacze, walczy czy też załatwia pięciu ruskich na raz, lecz biorąc pod uwagę jego wiek, wydaje się to mało prawdopodobne. Czwartą część warto więc traktować z przymrużeniem oka. Sugeruje to już samo rozwiązanie tajemnicy czaszki. Dla mnie końcówka odstaje stylem od serii, ale chyba nie można mieć do Spielberga żalu o to, że w perypetie Indiany wplótł wątek, który dawniej z powodzeniem realizował w swoich filmach.
Trafnym posunięciem było ściągnięcie Karen Allen do obsady, czyli Marion Ravenwood, mimo iż aktorka od kilku lat nie jest aktywna zawodowo. Czuć chemię między nią a Jonesem, a ponadto łezka kręci się w oku na widok sentymentalnego nawiązania do „Poszukiwaczy zaginionej Arki”. Myślę, że nie zawiódł także Shia LaBeouf jako Mutt Williams. Stylizowany na Jamesa Deana, młodego buntownika, nieźle poradził sobie z rolą, momentami nie ustępując kroku Fordowi. Mieszane uczucia mam do występu Blanchett jako głównej przeciwniczki. Aktorka postarała się nawet o nietypowy akcent, sprzedała bohaterom kilka kopniaków i zatruwała im życie jak tylko mogła, ale nie wyróżniała się zbytnio na tle innych antagonistów cyklu. Nowy film zdecydowanie należy do Indy’ego, a nie jego przeciwników, którzy hurtowo zostają załatwiani przez archeologa i spółkę. Warto wspomnieć jeszcze o kumplu Jonesa – Macu, którego wykreował Ray Winston. Postać miała wypełnić lukę po Sallahu, ale myślę, że zamierzony efekt nie został osiągnięty.
Finałowa scena obrazu jest chyba wymarzonym zwieńczeniem cyklu dla każdego miłośnika serii, a przy tym pozostawia sporą furtkę na kontynuację. Twórcy sugerują, że Mutt może zająć miejsce Indy’ego, jednak Harrison Ford ostatnim gestem, schylając się po kapelusz, zdaje się mówić: „Twój czas jeszcze nie nastał, synu”, dając do zrozumienia, że kręcenie kina przygodowego sprawia mu wielką przyjemność i jeszcze nie pożegnał się z rolą archeologa. Miejmy nadzieję, że na kolejny film nie trzeba będzie czekać tak długi szmat czasu.
Ocena: 6/10
Tytuł: "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki"
Reżyseria: Steven Spielberg
Scenariusz: George Lucas, David Koepp
na podstawie: Philip Kaufman, George Lucas, Jeff Nathanson
- Harrison Ford
- Karen Allen
- Cate Blanchett
- Shia LaBeouf
- John Hurt
- Ray Winstone
- Jim Broadbent
- Joel Stoffer
- Alan Dale
- Richard Perez
Zdjęcia: Janusz Kamiński
Muzyka: John Williams
Scenografia: Rick Carter, Alyssa Winter, Larry Dias, Luke
Freeborn, Guy Dyas
Montaż: Michael Kahn
Kostiumy: Bernie Pollack, Mary Zophres
Czas trwania: 123 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...