Miejsce II w konkursie Wojna - opowiadanie "Powrót"

Autor: Mateusz Burek Redaktor: Elanor

Dodane: 24-04-2008 15:19 ()


Powrót

 

 

Wiatr wył potępieńczo. Ciemne chmury kłębiły się na niebie, pogrążając równinę w ponurym półmroku. Na tle niekończącego się pustkowia poruszała się samotna postać wędrowca. Wicher szarpał jego wysłużony płaszcz, gdy zbliżał się ku swojemu celowi: jedynemu w tej płaskiej okolicy wzniesieniu. Okrągły, wysoki na dziesięć metrów kopiec rzucał posępny cień na skłębione poniżej wody Zgubnej Rzeki. Wędrowiec stanął u stóp kopca i długo spoglądał na wzburzoną i mętną toń, w jaką jesienią przemieniał się Bród. Jego szare oczy wydawały się równie puste jak otaczający krajobraz. Po chwili odwrócił się i rozpoczął wspinaczkę. Po dotarciu na szczyt kurhanu, usiadł, skrzyżował nogi i zapadł w trans, ignorując podmuchy lodowatego wichru.

 

***

 

Wiatr ucichł; czarodziej niejasno zdawał sobie sprawę z nadejścia nocy, ale niewiele go to obchodziło. Nic na tym święcie nie mogło już go wzruszyć.

– Miło cię znów zobaczyć, Szczurze. – Głęboki, ciepły głos przebił się przez jego koncentrację jak strzała przez papier. Czarodziej zerwał się na równe nogi. Na szczycie kurhanu płonęło niewielkie ognisko, przy którym spoczywała wysoka, mocno zbudowana kobieta. Twarz czarodzieja wykrzywiła się w grymasie furii.

– Tym razem przegięliście! – wrzasnął, unosząc różdżkę i posyłając w kierunku kobiety promień jaskrawego światła... który wypalił solidną dziurę w trawie za jej plecami. Roześmiała się, w świetle ogniska błysnęły długie dolne kły, za długie dla człowieka, za krótkie dla orka. Wstała i zaczęła się zbliżać do zaskoczonego czarodzieja.

– Daj spokój Szczurze, nawet Oni nie byli by tak głupi by próbować takiej sztuczki. Za dobrze cię znają.

– Czy to sen?

Zamiast odpowiedzieć, objęła go i pocałowała. Czarodziej upadł na kolana i zaczął szlochać, jej silne ramiona przyciągnęły go i zaczęły kołysać.

– Kitaro, przepraszam, ja...

– Cicho.

Nie wiedział jak długo tak siedzieli, przytuleni do siebie, wpatrując się w płomień ogniska.

– Po co tu przyszedłeś Szczurze? Czego tu szukasz?

– Przebaczenia... spokoju... i zapomnienia, Kit. Przede wszystkim zapomnienia...

– Zapomnienia?! – jej głos stał się ostry. – Cóż takiego chciałbyś zapomnieć, Szczurze z Czaszkofortu?

– Wojnę, krew, przyjaciół, których nie ocaliłem... wszystko.

– Nawet mnie?

– Na wszystko co dobre, Kit! Wolał bym skonać na dnie piekieł niż cię zapomnieć... ale ja walczę od czterdziestu lat! Wiesz, ile to dla człowieka?! Od czterdziestu lat służę Światłości i Trojgu. Jaką nagrodę otrzymałem?

– Nie przypominam sobie, by obiecano nam nagrodę – jej głos złagodniał. Mówiła tak, jakby tłumaczyła coś małemu dziecku. – Wręcz przeciwnie – Zamilkła, wpatrując się w płomienie. – Mort, Prządka i Furia uprzedzili nas o losie, jaki czeka Wiernych Światłości. Zapomniałeś o tym? Obiecali nam wolność wraz ze wszystkimi konsekwencjami.

– Wszystko co kocham zmienia się w popiół, moją drogę znaczą groby, z tych którzy walczyli na tym brodzie zostałem tylko Ja!!! – Rozpacz w głosie czarodzieja rozrywała serce. Kobieta spojrzała na niego smutno i pokręciła głową.

– Mylisz się. Została jeszcze Ona... – Czarodziej zesztywniał i popatrzył z niedowierzaniem na swą towarzyszkę .

– Nie mówisz poważnie...

– Pamiętasz, jak to się zaczęło?

– Pamiętam...

 

***

Ohydny, dławiący smród tłumu, smoły i palonego ludzkiego mięsa unosił się ponad rynkiem. Przemocą wpychał się do nozdrzy i płuc, wyciskał z oczu łzy... łzy bezsilnego gniewu. Wysoko ponad głowami zgromadzonej tłuszczy, ogarnięta płomieniami sylwetka człowieka... jego mistrza... jego przyjaciela... jedynego ojca jakiego miał. Słowa wyroku wciąż brzęczą w otępiałym umyśle

“Za zdradę, konszachty z mrocznymi mocami, herezję... każdy, kto sprzeciwi się woli Szlachetnych Potęg... winny zbrodni przeciw idealnemu ładowi... przykładnie ukarany dla dobra wszystkich porządnych istot... Na Chwałę Potęg!...”

Bełkot. Ale dla każdego, kto ma choć resztkę rozumu, przesłanie jest jasne. Wolno tylko to, na co wam pozwolimy. Macie robić to, co każemy, tak jak każemy, jeść to, co wam każemy, kochać, kogo wskażemy, spać i srać tam, gdzie każemy. Spróbujcie inaczej, a widzicie, co was spotka.

Wściekłość. Szkarłatna kurtyna furii przesłania wzrok, zmienia umysł w palenisko gorętsze od stosu. Różdżka przypięta do boku pali żywym ogniem. UDERZ TERAZ! Zemścij się! Do Trojga z tym posranym światem. Do Trojga z tym życiem. Zabij katów! Zabij ZDRAJCĘ!!!...

I tylko słowa... te ostatnie... z wysokości stosu, nie pozwalają dobyć broni.

– Nie dziś, przyjaciele. Nie dziś... Przyjdzie Dzień!

 

***

 

– To był paskudny dzień – Kobieta gorzko uśmiechnęła się do wspomnień. – Mówcy i Słudzy świętowali śmierć heretyka, motłoch wiwatował i pił na umór, a każda przyzwoita istota na placu marzyła o tym by ich dostać swoje ręce, choć na pięć uderzeń serca...

– Byłaś tam? – czarodziej wyglądał na zaskoczonego.

– Byłam. Była tam większość z przyjaciół, nawet nasza “szlachetna” Diuszesa. Tyle że się wtedy nie znaliśmy – Uśmiechnęła się złośliwie i wbiła mężczyźnie łokieć pod żebra. – To ostatnie szybko się zmieniło. Nieprawdaż?

Mag jęknął demonstracyjnie i rozmasował bok.

– Nigdy mi tego nie darujesz?

 

***

 

W karczmie cuchnęło potem, kwaśnym piwskiem, gnijącą słomą i wymiocinami ale młodemu Adeptowi to nie przeszkadzało. W ogóle niewiele rzeczy przeszkadzało mu ostatnio. W drugim końcu sali łysy drab o paskudnej gębie, rozstawił stół, zza którego głośno nawoływał do zaciągania się na kolejną bezsensowną wojenkę. Adept dopił piwo i lekko chwiejnym krokiem ruszył w kierunku werbownika.

– Dokąd ruszacie, żołnierzu?

Zapytany obrzucił wątłą postać Adepta niechętnym spojrzeniem.

– Na południe, przeciw Ventier, a co?

– Chcę się zaciągnąć.

Drwiący kobiecy śmiech przebił się przez wypełniający gospodę gwar, przytłumiając nawet przeraźliwe rzępolenie siedzącego nieco dalej barda.

– Chcesz się zaciągnąć, powiadasz? – Niewiasta była wysoka i muskularna, ubrana w lekką kolczugę, spodnie i wysokie kawaleryjskie buty. Jej przystojną twarz o wydatnej szczęce okalała burza ciemnych kręconych włosów. – Chcesz się zaciągnąć... a umiesz to chociaż trzymać? – Przy tych słowach, dobyła z pochwy ponad metrowej długości pałasz. Młodzieniec uśmiechnął się i wykonał nieznaczny gest ręką. Ostrze zwinęło się gwałtownie a jego szpic stał się głową atakującej kobry. Kobieta wrzasnęła, i odskoczyła upuszczając broń, która błyskawicznie przybrała swój pierwotny kształt. Zgromadzeni parsknęli śmiechem

– Myślę że zdołam trzymać miecz równie pewnie jak ty... pani – Adept uśmiechał się drwiąco. Najemniczka zaklęła szpetnie i ze sztyletem w ręku skoczyła w jego kierunku. Młodzieniec był jednak gotowy, zwinnym ruchem zszedł z drogi natarcia, jednocześnie wkopując pod nogi przeciwniczki stołek. Runęła jak długa, prowokując kolejny wybuch śmiechu, ale poderwała się jeszcze szybciej. W jej oczach majaczyła żądza mordu.

– Jesteś, pani, za ciepło ubrana na tutejsze warunki. Pozwól, że ci ulżę... – Adept uśmiechnął się paskudnie i wykonał kolejny gest ręką. Zaklęcie wielokrotnie wypróbowywane w żeńskim dormitorium Akademii zadziałało idealnie. Odzienie opadło z wojowniczki, ukazując jej wdzięki w pełnej krasie. Uśmiech na twarzy młodzieńca zamarł w momencie gdy dostrzegł wyraz jej oczu. Przedtem była tylko lekko zirytowana. Zaczął rozpaczliwie szukać w pamięci zaklęcia, które mogło by zatrzymać jakieś siedemdziesiąt kilo obnażonej, kobiecej furii. Na szczęście werbownik postanowił wreszcie zareagować.

– Dosyć tego! – huknął aż zadrżały stoły i wkroczył między oponentów. – Idź się przyodziać, bo ci się jeszcze ktoś oświadczy – warknął do kobiety, wciskając jej jednocześnie swój płaszcz. Najemniczka fuknęła jak rozjuszona kotka ale posłusznie zebrała odzienie i oddaliła się, wbijając po drodze pięść w twarz jednego ze zbyt nachalnych gapiów.

– Właśnie zyskałeś wroga na resztę życia, magiku – Łysy kwaśno spojrzał na młodzieńca i splunął na podłogę. – Nadal chcesz się zaciągnąć?

– Chcę. Swoją drogą, co to za jedna?

– Kitara Nord. Półorczynka i dziesiętnik w naszej kawalerii. Przyjmij dobrą radę i trzymaj się od niej z daleka. Przecina człowieka w zbroi na pół – Mężczyzna zasiadł za stołem i sięgnął po pióro. – Jak cię wołają, magiku?

– Szczur. Szczur z Czaszkofortu.

 

***

 

– Kazali mi się trzymać od ciebie z daleka – Czarodziej uśmiechnął się do wspomnień. – Byli pewni że zabijesz mnie przy pierwszej okazji.

– Planowałam raczej wywałaszenie. W miarę możliwości powolne i przy użyciu rozżarzonych szczypiec.

– Dlaczego zmieniłaś zdanie?

– Nie słuchałeś dobrych rad i trzymałeś się na tyle blisko, żeby uratować tyłek takiej jednej orczej metyski. Większość moich kolegów nie wysilała by się tak bardzo – Kobieta zamilkła na chwilę. – Po tym głupio było mi cię uszkodzić, więc musiałam wymyślić coś innego.

– I wymyśliłaś. Muszę przyznać że byłem mocno zaskoczony.

– Wiem – Roześmiała się i cmoknęła go w policzek. – Wiem, że byłeś.

 

***

 

Pierwszy dzień bitwy nie przyniósł rozstrzygnięcia. Zmęczeni i zmarznięci wojownicy kulili się wokół obozowych ognisk.

– Do Trojga z taką pogodą – Szczur zaklął szpetnie i zwrócił się do barda, który był jedynym przy ognisku miejscowym. – Czy na tym waszym zafajdanym południu nie powinno być cieplej???

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że waleczny mag ze wschodnich pustkowi boi się tej rześkiej nocy – Bard był równie zmarznięty jak inni, ale nie zamierzał pozwolić na obrażanie swych rodzinnych stron.

– Jakbym lubił patrzeć, jak mój mocz zamarza w locie, to bym został w domu – warknął adept i dorzucił kolejną gałąź do ogniska. – Jak tak dalej pójdzie, przymarznę do podłoża i rano będę szedł do bitwy z kawałkiem darni na tyłku.

– Skoro ci tak zimno, to może przyjdziesz się ogrzać? – Wysoka, kobieca sylwetka wyłoniła się z otaczającej ognisko ciemności. – We dwoje będzie znacznie cieplej.

Widok zbaraniałych min wojowników i obwisłej nagle szczęki Szczura wyraźnie ucieszył Kitarę. Pochyliła się i silnym pchnięciem dłoni umieściła jego żuchwę na właściwym miejscu.

– Przyjdź jak się zdecydujesz – uśmiechnęła się czarująco i odeszła, równie szybko jak się pojawiła.

– Czy ja mam halucynacje? – bard jako pierwszy przerwał ciszę. – Czy Panna “Śmierć w Oczach” właśnie zaproponował naszemu magikowi upojną nockę we dwoje?

– Zamknij się i pożycz mi brzytwę – Szczur zdążył otrząsnąć się z szoku. – Umyć się nie zdołam ale chociaż się ogolę.

– Chyba nie zamierzasz do niej iść – Jasnowłosy rycerz, w barwach zakonu jednej z Potęg wyglądał na mocno wstrząśniętego. – Przecież to półorczyca! Zła Krew!!!

– Rozumiem, że gdyby to tobie złożyła podobną ofertę, odwróciłbyś się ze wzgardą i spędził tę piękną noc na modlitwie – Głos adepta ociekał ironią.

– Honorowy mężczyzna nie powinien sięgać po niewiastę, która nie jest jego prawowitą małżonką – Paladyn przemawiał z niezachwianą pewnością, ale coś w jego wyrazie twarzy sprawiło że zebrani czekali na ciąg dalszy.

– To znaczy? – naciskał Szczur, odbierając jednocześnie brzytwę i lusterko z rąk barda.

– To znaczy, mości magu, że gdyby mnie spotkała taka propozycja, rankiem musiałbym się zacząć zastanawiać, jak przedstawić rodzicom przyszłą synową. Byliby nieco zaskoczeni.

Wybuch śmiechu trwał przez ładnych kilka minut, w tym czasie adept, wspomagając się stosownym czarem, doprowadził swoją fizjonomię do stanu akceptowalnego.

– Skoro się tak świetnie bawicie, panowie, pozwólcie, że was opuszczę i udam się na umówione spotkanie. Niegrzecznie jest kazać czekać damie – Szczur skłonił się głęboko i ruszył w ciemność, ale zawrócił w pół kroku i spojrzał zimno w oczy paladyna. – Chciałbym wiedzieć jedno, rycerzyku. Czemu zakładasz, że ja nie mam honoru?

 

***

 

– Ty zaskoczyłeś mnie rano. Mogłam spodziewać się wielu rzeczy ale to...

– Bycie magiem ma swoje dobre strony – Czarodziej uśmiechnął się skromnie. – Zapewnienie ukochanej podgrzewanego posłania z kwiatów w środku zimy to tylko jedna z nich.

– A pierścionek?

– Wymieniłem się z kapitanem lansjerów. Za niegasnącą fajkę i amulet przeciw insektom.

– Nie chwaliłeś się... za to przez cały odwrót narzekałeś na wszy i pluskwy.

– Sama zawsze mówiłaś, że magowie są rozpieszczeni. Przez lata w akademii odwykłem od tego przemiłego towarzystwa. Zresztą tobie też go nie brakowało, gdy zdobyłem komponenty do nowych amuletów – Parsknęli śmiechem i chichotali tak przez dłuższą chwilę.

– To były dobre czasy, Kit... Najlepsze, jakie pamiętam.

– Tak, dobre czasy... aż się dowiedzieliśmy – Spoważniała i spojrzała mu w oczy.

– Dowiedzieliśmy się o wielkim planie Światłości, zdradzie Potęg i wszystkim co nastąpiło później... Dowiedzieliśmy się że tych Troje, których imion używaliśmy jako klątw, to jedyne Potęgi, które pozostały wierne. Poznaliśmy zbrodnie pozostałych Potęg i przysięgliśmy im odpłacić, w imię Wielkiej Światłości. Pamiętasz?

– Pamiętam...

 

***

 

Dziesięcioro ludzi siedziało w karczmie. Troje magów, dwoje kapłanów, czworo wojowników, jeden bard. Siedzieli w milczeniu, ponuro spoglądając w napełnione kufle. Pierwszy głos zabrał blondwłosy rycerz w pełnej zbroi paladyna jednej z Potęg.

– Jak bardzo można ufać tej wizji?

– Obawiam się że całkowicie, Dongalu – odpowiedział szarooki mag, który dzielił ławę z postawną, ciemnowłosą wojowniczką. Pozostali czarodzieje i kapłani pokiwali niechętnie głowami.

– Trzeba coś postanowić – Rycerz ponownie przerwał milczenie. – Musimy coś przedsięwziąć.

– Niby co? – odburknął bard, nie przerywając strojenia lutni. – Co możemy Im zrobić?

– Nie wiem co ale coś zamierzam zrobić – wybuchnął pulchny kapłan. – Służyłem tym ścierwom przez tyle lat, a...

– Zamknij się, durniu – Szarooki przemocą posadził kapłana na ławie. – Jeśli nas teraz zdemaskujesz, osiągniemy tylko tyle, że razem staniemy na stosie.

– Coś jednak postanowić trzeba – Rycerz ponownie zabrał głos i potoczył wzrokiem po zebranych. – Cokolwiek postanowimy, będzie to uznane za wypowiedzenie wojny największym aktualnie mocom tego świata. Mój honor nie pozwala mi wspierać kłamstwa. Głosuję za wojną. – Rycerz z namaszczeniem dobył miecza i położył go na środku stołu, po czym spojrzał wyczekująco na swych towarzyszy.

– Walczę od dziewięciu lat, rycerzyku. Od kiedy spalono mego mistrza. – Ponury głos maga przypominał pomruk nadchodzącej burzy – Teraz wreszcie wiem, za kogo, z kim i o co. Niech mnie piekło pochłonie, jeśli się teraz cofnę. – Mag rzucił różdżkę na stół i sięgnął po kufel z piwem. Jego towarzyszka uśmiechnęła się krzywo i dobyła ciężkiego pałasza.

– Lud mego ojca toczył tę wojnę nim narodził się twój mistrz, Szczurku. Skoro mój mąż i Światłość wzywają do broni, jak mogę odmówić. Wojna!

– Wojna.

– Wojna!

– Wojna.

– WOJNA!!! – Kolejne miecze, różdżki i buławy padały na stół aż w końcu tylko bard siedział wpatrując się z niedowierzaniem w towarzyszy.

– Wszyscy jesteście POWALENI! W co ja się, kurwa, wplątałem!!!

– Zawsze możesz odejść, Chabrze. Nie zabijemy cię... choć pewnie powinniśmy – Głos maga był zimny i bezlitosny. Bard spojrzał na niego kwaśno i potrząsnął głową.

– Odejść, Szczurze? Myślisz że widziałem coś innego niż ty??? Nie władam magią ni wiedzą, nie noszę miecza i nie mam pojęcia, na co mogę się w tej wojnie przydać, ale skoro Światłość uznała że powinienem tam być... kim jestem by odmawiać pomocy... Wojna – Lutnia brzęknęła żałośnie, spadając na usypany na stole stos oręża. Chaber przybrał marsową minę i zaintonował grobowym głosem:

– Strzeżcie się Potęgi, nadciągają Gromy... – po czym wyszczerzył się radośnie. – Wiecie co, z tego będzie niezła ballada i to ze mną jako jednym z bohaterów.

– I to my mamy coś z głową, Chabrze? – skwitował mag i zasalutował przyjacielowi kuflem.

 

***

 

– Troje postąpiło z nami uczciwie. Prządka pokazała nam los naszych poprzedników: Pajęczycy, Lorda Burz, Heksookiej, Białej Damy, Gord Wyzwolonej, twojego mistrza... Oni wszyscy walczyli o to samo, co my...

– I przegrali, jak my. Polegli, ciągnąc za sobą tysiące istnień.

– Przegrali, najdroższy? Gdyby nie oni, nadal bylibyśmy posłusznym, bezrozumnym bydłem. Gdyby nie oni, nigdy byś nawet na mnie nie spojrzał. Za wolność płaci się krwią, za miłość – bólem. Nikt nie pojmuje tego lepiej, niż lud mego ojca. Mówisz o bezimiennych grobach, takie groby nie istnieją. Światłość zna imię każdego z poległych, więcej, bo zna jego duszę. Przegrać w walce i się nie ugiąć to zwycięstwo, klęską jest poddać się rozpaczy.

– Nie ma już sił Kit, nie mam sił... ani niczego dla czego pragnąłbym żyć. Moja droga jest skończona.

– Znajdziesz siły, Szczurku. Tam gdzie zawsze... i znajdziesz nową drogę... wiesz, z kim.

– Kochanie... ona nie zrezygnowała... – Mag wyglądał na mocno zakłopotanego. – Jeśli do niej dołączę, to prędzej czy później ulegnę. Jestem tylko człowiekiem.

– Macie moje błogosławieństwo – parsknęła śmiechem na widok jego miny i postukała go palcem w czoło. – Co się tak gapisz? Ślubowaliśmy “Póki Śmierć Nas Nie Rozłączy”, a ja NIE ŻYJĘ! Pamiętasz?! Zarąbali mnie na tym cholernym brodzie poniżej. Od lat żyłeś tylko zemstą, czas coś zmienić, magiku.

– Ale... ja myślałem... nie jesteśmy wieczni. Co będzie, jak też umrzemy? Chciałem być znowu z tobą.

– Tam nie ma pogardy... nienawiści... ani zazdrości. Jakoś się dogadamy – Uśmiechnęła się krzywo i puściła do maga oko. – Jeśli pomoże ci to wrócić do równowagi, to mam nadzieję, że urodzi ci dużo dzieci i będzie miała paskudne rozstępy.

– Jesteś stuknięta, wiesz?

– Wiem... w końcu wyszłam za ciebie, głupku. A teraz zostaw tu mój miecz. Na nowej drodze nie będzie ci potrzebny.

Mag dobył broni i uniósł ją klingą do dołu.

– Do zobaczenia kochanie...

– Do zobaczenia...

 

***

 

Gdy pierwsze promienie słońca zabłysły nad linią horyzontu, czarodziej właśnie schodził ostrożnie ze szczytu kopca. U podnóża odwrócił się, by po raz ostatni spojrzeć na sterczący na szczycie pałasz.

– Niech to szlag – Mruknął i rozejrzał się po otaczającej go równinie. – Jakbym wiedział że będę wracał, nie oddawałbym konia. Szlag – Pokręcił z rezygnacją głową i ruszył w kierunku z którego wczoraj przybył.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...