Wiersze slavian_ignis

Autor: Izabela 'slavian_ignis' Pacek Redaktor: druzila

Dodane: 21-02-2008 22:44 ()


 

Alicja

Podpieram się o drzewa sięgające szczytów wzniosłości,

sama będąc zaledwie atrapą dobroci

Przepełniona fazą ideałów, impulsem zmian na lepsze

biorę na siebie więcej, niż przeciętny

i rezygnuję jako marzyciel pragnący zbudować z gliny Mount Everest

Zapał ze słomy i nic nie dochodzi do realizacji,

kraina peace and love krainą niemożliwości w świecie wojen

epidemia rezygnacji dosięga nadgorliwość

i w niepamięci już szlachetny cel

jaki sobie zaplanowałam na starcie

 

Od światła do ciemności

od kontestacji pokoju w bezcelowość sporów

szarpana na linie przez rzekomo górnolotne sprawy

krążę z niepokojem, niepewna gruntu pod nogami.

Pragnąc zmieniać świat,

popadłam w egoizmu oślepienie

zmieniając wszystko wokół, tylko nie samą siebie

 

Potrzaskałam świat na części

okna pozostawiając puste i bez świateł

Chciałam dobrze, a wyszło inaczej

Marzenia Alicji pozostawione w trybie niedokonanym.

 

 

Ballada ręką nocy pisana

Nie miała tytułu ta ballada komponowana na suchych powierzchniach

bez czucia grana w organy i słowa

O dreszcz nocy przyprawił ją dopiero makabryczny śmiech

zza framugi koci ruch drapania pazurem po murze

i wyjrzała z niej pierwsza chmara straszydeł

Balladyna, Eżbieta, Makbet – kto pierwszy ten lepszy w naśladowaniu

zębów strzyg

pozostały po nich czerwy na pościelach, lęki przed uwodzeniem pod

osłoną nocy

 

Noc wmieszana w czary

nabrała wymiaru przesady wyobraźni

Pożywna w ambrozję i krew

z wampirzą elegancją poddała się smakowaniu

kruchych i bezbronnych pulsujących nerwowo pod

wpływem złowrogich mantr

 

Do odważnych noc należy

do tych co nie ściskają nerwowo powiek z każdym zakrętem domu

Dla nich brama gdzie do piekieł już tylko wycie psa Baskervilów

przejdą przez nie niesieni przez czarcie słowo

wykrzywiające się w rytm ich pisania

w atramentalne TAK

ulegając niespokojnemu dźwiękowi ballady nocy.

 

 

Cynamon

Zapach baśni to cynamon

ironizujący smakiem łakome języki

Cynamon przepoił sobą pożółkłe karty

książkom nadając aromatyczność wspomnień

dopóki w nich ogród Hesperyd nie odżył z rzekomym

brązowym śniegiem o pochodzeniu korzennym

 

Zaszumiało w gęstości włosów

nieokiełznanym wiatrem wróżek

Razem z wiankiem pereł posypało

nagle baśni pyłem o woni podejrzanie intensywnej

jakby to czarodzieje hojnie śmiertelnych obdarowywali

narkozą na pokuszenie

 

 

Czarno-widzielstwo

Czarne długopisy

krawaty jak na wieczne pogrzeby

Czarne szminki na wargach opadających bez siły

mroku dźwięki wydobywające psychodelię i rozdarte emocje

Czerń na paznokciach

całuny zamiast zasłon w szarobure świty

Zero niebieskich elementów nieba

różowych szkieł na świat

wciąż stać nas tylko na krucze myśli

zamierające w narzekaniu

 

Najłatwiej jest zganić winę na Pandorę

zakopując się za życia w grocie z węgla i nie robić nic

słuchając ponurych wierszy i dźwięków

bawiąc się w grabarza sam dla siebie

Tak jest najprościej biernością grzeszyć

niż wykrzesać z siebie resztki życia

 

Jedynego, możliwego, z wariantem tęczy dla odważnych

 

 

My obsession

Obsesja dopada po zmroku

dziurawiąc płuca dymem papierosa

celując w sam środek wrażliwości

i nie przebierając w środkach, aby tylko wykończyć

Leżąc w łóżku mam przed oczami przeróżne teledyski

przebłyski i zaćmienia umysłu

spięta sztywnym ramieniem oparta o poduszkę

czuję wściekłość szalejących neuronów

 

Dławi w gardle

robaczy serce

mdli w ustach

nacierając całą armią szpilek w czuły punkt odniesienia

moja obsesja

paranoiczny lęk przed spadaniem

 

 

Mam przepaść gdzie tylko spojrzę

cierpiąc na przewlekły lęk wysokości

z obsesją za mną podąża

stawiając pod ścianą z zakrwawionym nosem

Stojąc przy oknie tam gdzie ciemność swój wachlarz rozciąga

nieruchomieją pod wpływem nalotu kłujących

w najbardziej obcą planetę Wszechświata

 

Zrobaczone serce

domaga się oczyszczenia z zgnitek

Zrobaczone serce

przeszyte bólem

czeka na odrobaczenie

poprzez światłych ewangelię

 

 

Nostalgia wierzb

Bywali tu dawniej rozmaici goście z poplątanych dróg

dekadenci mędrkowie z dewizą chwały rozumu

wagabundzi kochankowie z przeterminowaną krwawą Mary pod pachą

ci co siedzieli pod chmurą zadumy, inni co zaś na piedestale stawiali

taneczne zabawy pod przychylnym sierpem Księżyca,

niezależnie od czynników czasu, miejsc, doświadczeń...

Bywali-nagle zaprzestano pielgrzymki poetów z niewyjaśnionych przyczyn.

Przeterminowany czas limit dni na słoiku powideł

Wino już zwinione, pocałunek inny po zanurzeniu ust w zmrożonej coca coli

Już nie carpe diem na murze, tylko „czas to pieniądz”

Czy tego naprawdę chciałeś kiedyś, przy wzlocie ogników?

 

Teraz już nikt tu nie zagląda chyba że cierpi na romantyzmu przypadłość

pielęgnuje długie włosy hipisa w buntowniczej kontestacji

zagubionym pędzli czarodziejem jest zdradzonym przez szczurzych judaszy

Zrośnięty z drzewem niejednokrotnie słyszy pojedyncze chlip chlip

pod korą brzmienie lutni jakby na kształt szlochu ułożone

I ten głos, wciąż nagłaśniany, jakby był ostatnim apelem:

„Szumcie, wierzby, tak głośno aż trafi do miasta manekinów,

Nie słabnijcie w wołaniu, płaczu i szturchaniu w sedno sumień

Wasza muzyka-nostalgia wierzb z jaką drzewo tęskni do człowieka”

 

 

Orchidea

Chciałabym tak bardzo zapomnieć o winach nieprzebaczonych w

oczach świata

Wybielić kartki z protokołów oskarżeń przeciw mojej osobie

przez Inkwizycję mas

Chciałabym bardzo tak by mi zapomniano moje złe wcielenie

młodości wybryki i anachroniczny brak myślenia

dla niektórych wciąż aktualny

To wszystko potrzeba na oddech odnowień

by dalej żyć bez wyrzutów

 

Chciałabym żebyś mi zapomniał, człowieku

Moje nieludzkie kły

lubieżne zwierzęce ruchy

słowa dyktowane przez wrodzony idiotyzm

Wyrzuciłabym z siebie całe moje diabelskie korzenie

i na gruzach zasadziłabym orchidee

 

By mieć wzorzec na życie w bieli

 

 

Samotni wśród grafitti

Czasem aż strach otwierać okna by szyby nie pękły

wśród pisków opon pies skomli zagubiony bez smyczy i przyjaciela

co dopiero jego pan bez machającego radośnie ogona...

Dzień pod chmurą, każdy gdzieś śpieszy na ulicy, w metrze

z walizkami wypchanymi dolarami, telefonami i Bóg wie czym jeszcze w

kieszeni, a sędzia-szczur tylko ręce zaciera na wygrane porażki w wyścigu.

Mózg bez tlenu wegetuje na obumarciu z mchami, połączony przewodami

z ruinami zamczyska Dusza.

Tylko wzrok zmęczonych oczu czasem spogląda ponad wieżowiec-

stracił już wśród pierzastych chmur wolności latawiec...

 

Krwiożerczy wyprysk farb

szarość pomieszana z frustracjami

buntu słowa z obojętności barierą nie do pokonania

oparci o malowidła ulicy staramy się wskrzeszać skrzydła entuzjazmu,

choć częściej walimy w mury jak w bezdźwięku bębny...

 

Ulica służy uciskowi sardynek

tłumno tu i duszno, nawet kiedy spojrzenia na wzór soczewek lodu.

Ludzie przepychają się cały czas między pracą a mieszkaniem z strachem,

z dolegliwościami, nie wierząc już nawet w new age

Hipermarkety nie spełniają już funkcji super ofert na smutki i radości,

samotności nigdy dość na haczyku wędkarza

wśród grafitti dojrzewa w niezdrowym napięciu, czekając na właściwy

moment by zapleśnić się na skórze i wniknąć do środka.

 

Samotni wśród grafitti

wpadamy do szczelin kurzu jak w trans

Samotni między betonami

 

jesteśmy więźniami jaskiń z dużą podatnością na pajęczyny samotności

 

 

Topielica

Nad jeziorem kwintesencja wieczoru-mistrz ceremonii Świerszcz

zaczyna galę popisami chowając się w krzakach z batutą dyrygenta

Już się ściemnia

słońce zejdzie zaraz ze sceny z wiwatami

Wzejdzie księżyc i mrożące krew w żyłach wyziewy

- czy na to właśnie cały dzień czekaliśmy?

już schodzą się żabi śpiewacy zaraz nadejdą inne zmory

kto wie kto jeszcze się zjawi, pogaństwa reliktem wiedziony?

 

Na gości nie trzeba długo czekać- już w progach lasu wilkołak

kompania wodników oszukańczych ogników czyhających w moczarach

na głazach żmij ze skrzydłami się rozgościł

tylko szur szur wśród traw i liści dziwne drżenie

Noc bez gwiazd-nigdy nie ma nigdy pewności, co mrok przyniesie...

 

Nagle w Królestwie Tataraku coś się ożywia- dziewczyna jest naga,

twarz ma bladą, jak u nieboszczyka, okoloną burzą skręconych włosów

w barwie zieleni ozdobioną wiankiem z ziół

Powoli wypływa z jeziora patrząc na brzeg błyszczącymi ślepiami,

a głos jej układa się w przecudną melodię

nawołującą z wody do przechwytywania intrygujących zalotów

Nie trzeba wiele czasu aby apel usłyszano-ku wodzie podążają młodzieńcy

nieświadomi demonicznych sztuczek,

raz po raz wstępując w furtkę spienionych fal z odwagą

Ona już przybliża wargi do ich policzków-ulegają z ufnością

napotkania Śpiącej Królewny wśród wodorostów,

schodząc na dno z rozkojarzeniem zmysłów po mamiącym pocałunku

na zawsze zaginieni w komnatach z ikrami

Z roku na rok liczba zwiedzionych techniką uwodzenia

powiększa się nagminnie nabierając młodzianom wody w

usta z jej śpiewem...

 

Topielica cichnie, bo świt tuż tuż nadejdzie

rozczesując zielonkawe włosy

ociera łzę spływającą z brody na piersi

Samotnym spojrzeniem lustrując brzegi do

których może powrócić już tylko wspomnieniem

o czekającej matce

 

 

Umarli potrafią tańczyć

Umarli czuwający w próżni świętych popiołów

Obrazy w ramach staroświeckości

z rzadka oczyszczane z kurzu i pajęczych serpentyn

Patrzące na przechodniów na klatkach schodowych

szklistymi oczami

wyrywają się z więzów historii do tańca czaszka w czaszkę

na bal wszystkich trupów.

Spływając po pochyłości werand w ciemności

dostrzegą Twój przelękniony wzrok,

miotający się między Aniołem Stróżem, a diablim ogonem.

 

W tajemnym tańcu do pieśni wpasowani

krążą nad ogrodem aż do przebłysku dnia

Poruszając ramionami do poruszenia sumień,

przychodzą wciąż ludzcy w misji odratowania

tych co zbłądzili gdzieś.

 

Zawiesina przeszłości na zmrużonych powiekach

łzy hamują chęć powiedzenia czegokolwiek.

W samotności niezbadanych komnat sam jesteś z wspomnieniami

utrwalonymi przez umarłych fotografów polaroidem

Ich tylko głosy słyszysz, tupanie nogami

a gdzieś w tle swój własny szloch,

spływający strumieniami z pordzewiałych rynien.

 

Umarli potrafią tańczyć,

powracać i w oczy żywym patrzyć

Umarli, usunięci na bok

znajdą właściwy moment

by nadejść i przypomnieć

jaki byłeś kiedyś, jaki jesteś teraz.

 

 

Sen nocy zimowej (Winter night's dream)

Sen nocy zimowej pustelnik błądzący po schodach

wstąpił dziś wieczorem do mego domu wśród wietrznych czubów

bynajmniej nie na herbatkę z dziką różą- wszedł we mglistym surducie

jako Mr Hypnos pobudzając do sennych wizji wszystkie chronomy

i wahadła, jakie tylko możesz uświadczyć w domu.

Po porze astrów i rudzielców bezpowrotny żal - nawet cmentarz za

oknem uległ kaprysowi bieli i już nie rosną chryzantemy, tylko przebiśniegi.

Świst trzeszczący o okienne witryny-za oknem szaleje śnieżyca z wiatrem,

Mr Hypnos przechadza się chwiejnym krokiem po willi,

daje się we znaki obecnością stukając o ściany lodową różdżką,

lustra obramowane różanecznikiem zamienia w tafle niewzruszonych warg

aż w końcu ulegnę zmęczeniu niedźwiedziowi znanemu.

Kiedy nazajutrz spotkam mroźne słonce kończące rytuał oświetlania

a noc przyjdzie z północy dreszczem

spojrzę w lustro jak w studnię wspomnień o minionym,

sprawdzając czy przypadkiem z racji psoty Mr Hypnos nie pozostawił

na szklanej tafli krzywych zwierciadeł ironii...

 

 

 

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...