"Jumper" - recenzja
Dodane: 18-02-2008 16:28 ()
Historii o superbohaterach obdarzonych nadprzyrodzonymi zdolnościami daleko przekraczającymi możliwości zwykłego człowieka jest sporo. Pojawiają się w różnych mediach kulturowych – książce, komiksie czy filmie i znajdują wielu miłośników. Szczególnie w przypadku dziesiątej muzy popularność takich bohaterów jest ogromna, co przenosi się na konkretne korzyści finansowe, na które liczą wytwórnie filmowe. Stąd też chętnie sięgają po takie postaci, a my mamy okazję obejrzeć je na ekranie.
Z pewnością do tego typu filmów należy „Jumper” w reżyserii Douga Limana (m.in. „Pan i Pani Smith” i „Tożsamość Bourne'a”). Opowiada on historię młodego chłopaka, pochodzącego z rozbitej rodziny (matka odeszła od ojca, gdy chłopiec miał 5 lat) Davida Rice`a (Hayden Christensen), który w wieku piętnastu lat odkrywa w sobie wyjątkową niezwykłość. Okazuje się, że dysponuje niesamowitą umiejętności teleportowania się z jednego miejsca do drugiego w jednej chwili. Do przeskoku wystarczy ułamek sekundy, wystarczy tylko znać, choćby z widokówek, miejsce, gdzie skoczek (jumper) chce się znaleźć. Pozwala to naszemu bohaterowi wieść atrakcyjne życie pełne najróżniejszych przyjemności. Jednego dnia zje śniadanie na głowie sfinksa, innym razem zwiedzi Kolosseum, by zaraz pojawić się na szczycie Statui Wolności. Po ośmiu latach beztroskiego życia zostaje zaatakowany przez tajną organizację, która, jak się okazuje, od Średniowiecza ściga ludzi obdarzonych zdolnościami teleportacyjnymi po całym świecie i ich likwiduje. Bowiem takich superbohaterów jest więcej. Rozpoczyna się ryzykowna rozgrywka, gdzie stawką jest życie. David ucieka przed prześladującymi go paladynami z Samuelem L. Jacksonem na czele. W trakcie ucieczki poznaje innego, bardziej doświadczonego skoczka – Griffina, uwodzi szkolną miłość i odnajduje matkę.
Tak w skrócie przedstawia się fabuła filmu. Nie można, niestety, powiedzieć o niej niczego pozytywnego. Wydarzenia nie są wyjaśniane i wiele działań ma zupełnie bezsensowne konsekwencje. Nie wiemy skąd u Davida takie zdolności, nie wiemy co tak naprawdę robi przez pierwsze 8 lat swojego przeistoczenia. Nie poznajemy przekonujących motywów ścigania skoczków, a już pusty śmiech wzbudza powiązanie paladynów ze Świętą Inkwizycją. Do tego wprowadzenie wątku matki głównego bohatera zupełnie „z czapy”, bez należytego uzasadnienia wskazuje, że albo ktoś pisał scenariusz nierzetelnie, „na kolanie”, albo po prostu brakuje mu krztyny talentu. Bez względu na przyczynę, powinien chyba zmienić branżę.
Dialogi również stoją na fatalnym poziomie. Brzmią sztucznie, nie są ani zabawne, ani wiarygodne. Brakuje w nich treści, adekwatności do poszczególnych sytuacji. Ewidentnie widać, iż twórcom ścieżki dialogowej brakowało pomysłów na ciekawe i odpowiadające poszczególnym bohaterom kwestie. Ten fakt przyczynia się do tego, iż postaci są niewiarygodne, mało pogłębione, przez co widz z trudem potrafi przejąć się ich perypetiami.
Dość kiepska jest również gra aktorska. Poza bardzo dobrym Jamie Bellem i niezłym Samuelem L. Jacksonem reszta obsady zupełnie nie radzi sobie z rolą. Podobnie jak w sadze Lucasa, tak również tutaj Hayden Christensen jest „drewniany”, w czym dzielnie towarzyszy mu Rachel Bilson. Szczególnie przykre jest to w przypadku tego pierwszego, bowiem to właśnie główny bohater winien „ciągnąć” film, być jego siłą napędową. A tu nic. Dziwne jest to, iż aktor grający ważne role w kinowych hitach prezentuje tak niski poziom w swoim kunszcie. Ale jak widać urodą można zdziałać wiele, a na brak fanek Christensen narzekać na pewno nie może.
Film nieco ratują muzyka oraz efekty specjalne. Oprawa muzyczna może nie powala na kolana, jednak dobrze komponuje się z filmem. Myślę, że nie przejdzie może do grona kultowych ścieżek filmowych, jednak jest solidną porcją utworów dobrze pasujących do poszczególnych scen. Natomiast chyba najmocniejszym punktem całej produkcji są efekty specjalne. Ciągłe teleportacje, pościgi oraz potyczki jumperów z paladynami są kanwą pozwalającą na wydanie mnóstwa dolarów, by zaprząc do roboty specjalistów z prawdziwego zdarzenia. Funkcję realizatora tej części obrazu objął Joel Hynek, mający w swoim dorobku efekty specjalne m.in. do „Matrixa”. I tu trzeba przyznać, że wypełnia on swoje zadanie w sposób co najmniej przyzwoity, a nawet bardzo dobry. Nie ma tu, co prawda, takiego przełomu, jakim był film braci Wachowskich, jednak „Jumper” pod względem efektów specjalnych stoi na wysokim poziomie, nie odbiegając w tym względzie od innych produkcji stawiających na ten element sztuki filmowej.
Podsumowując, mogę stwierdzić, że pójście do kina na „Jumpera” to zmarnowane półtorej godziny. Absurdalna fabuła, fatalne dialogi i kiepska gra aktorska zniechęcają do tego stopnia, że miałem ochotę wyjść w trakcie projekcji. Zostałem i im dłużej oglądałem obraz, tym częściej się śmiałem. Niestety, nie z dowcipów przygotowanych przez twórców, ale z nieporadności filmu. Bowiem muzyka na przyzwoitym poziomie oraz dobre efekty specjalne nie przesłaniają pustki artystycznej, a także rozrywkowej tego obrazu. Jeśli rozważaliście obejrzenie tego filmu, to zdecydowanie odradzam.
2/10
Tytuł: "Jumper"
Reżyseria: Doug Liman
Scenariusz: David S. Goyer, Jim Uhls, Simon Kinberg
Obsada:
- Hayden Christensen
- Samuel L. Jackson
- Jamie Bell
- Rachel Bilson
- Michael Rooker
- Diane Lane
Zdjęcia: Barry Peterson
Muzyka: John Powell
Czas trwania: 88 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...