Recenzja książki "Królowa potępionych" Anne Rice

Autor: Gośka "Gomora" Sobczyk Redaktor: Elanor

Dodane: 28-01-2008 21:50 ()


Z wampirami Anne Rice jest trochę tak, jak z krokodylami z bajek dla małych dzieci. Krokodyl taki, podobnie jak wrażliwi krwiopijcy z kart „Kronik wampirów”, najpierw nie mogąc (nie chcąc?) się powstrzymać pożera jakieś maleńkie, bezbronne i puchate zwierzątko po to, by potem ronić łzy nad smutnym losem ofiary i tragicznym przeznaczeniem drapieżcy. A przecież on nie chciał, samo jakoś tak wyszło...

„Królowa potępionych” jest trzecią częścią cyklu „Kroniki wampirów”. Na jej kartach czytelnik spotka bohaterów znanych już z poprzednich tomów, pojawią się też ci, którym Anne Rice poświęci więcej uwagi w następnych książkach. Brak tu jednego głównego bohatera, równoległe wątki splatają się i rozbiegają, by zejść się na powrót – jak części olbrzymiej układanki. Motywem przewodnim jest ponowne „zmartwychwstanie” Akaszy, matki wszystkich wampirów, najpotężniejszej ze wszystkich krwiopijców. Sprawcą przebudzenia wampirzej królowej jest nikt inny, jak Lestat, niepokorny drań o czarującym uśmiechu, doskonale znany z pozostałych części „Kronik”, wydarzenia zaś koncentrują się wokół koncertu rockowej grupy Lestata, na który przybywają tysiące śmiertelników. Wśród rozgorączkowanego zbliżającym się występem tłumu ludzi krążą też ci, którzy nie przybyli tu jedynie po to, by posłuchać muzyki i obejrzeć show: potężne, wielowiekowe wampiry i młodzi, zbuntowani nowonarodzeni krwiopijcy oraz członkowie tajemniczej organizacji Talamasca. Jedni pojawili się, nie mogąc się oprzeć przemożnej chęci rozszarpania Lestata na oczach zauroczonych nim śmiertelników, inni po to, by go chronić, jeszcze inni, by obserwować to, co ma się wydarzyć. Żadna z osób czekających na koncert nie spodziewa się, jaki obrót przyjmie finał występu.

Tym, co odróżnia „Królową potępionych” od innych części cyklu jest brak bohatera głównego. Wydarzenia obserwujemy z perspektywy kilku różnych postaci. Wśród nich pojawiają się między innymi: Daniel Molloy, dziennikarz z „Wywiadu z wampirem”, kochanek Armanda, miotający się między miłością a nienawiścią do swego demonicznego opiekuna; Pandora i Marius, wampiry narodzone jeszcze w czasach świetności Imperium Rzymskiego; Jesse, młoda badaczka Talamaski, organizacji zajmującej się magazynowaniem i analizą informacji dotyczących wszystkiego tego, co dziwne i niewyjaśnione; Khayman, wywodzący się ze starożytnego Egiptu sługa Akaszy i Enkila, królewskiej pary wampirów – protoplastów; no i oczywiście Lestat, buntownik wśród nieśmiertelnych. Wciąż niespokojny, wciąż poszukujący silnych wrażeń. Kiedy z wielowiekowego snu budzi królową-matkę, nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji tego wydarzenia. Zafascynowany nieśmiertelną Akaszą pozwala się porwać fascynacji tą, która postanawia zbudować na świecie nowy ład i porządek rzeczy, rozpoczynającą panowanie wśród bezbronnych śmiertelników od masowego mordu mężczyzn.

Wszystkie postaci łączy jedno: żaden z nich nie może uwolnić się od uporczywie powracającego snu. Snu o rudowłosych bliźniaczkach - wiedźmach, przygotowujących pogrzebową ucztę z ciała ich zmarłej matki, pojmanych i zniewolonych, poszukujących schronienia, okaleczonych i skrzywdzonych. Strzępki snów mieszają się i rwą, wątki przenikają się i gasną. Czytelnik, śledząc losy każdego z bohaterów powieści, bez skutku usiłującego uwolnić się od koszmarów o zhańbionych siostrach, układa misterną mozaikę, starając się odnaleźć nić łączącą losy zarówno śmiertelnych jak i wampirów, tych przedwiecznych i tych zrodzonych nieledwie przed kilkoma miesiącami.

Uwielbiam książki o wampirach. Bardzo lubię Anne Rice. Mimo tego zestawienia czegoś mi zabrakło, a może czegoś było w nadmiarze? Na tle innych części „Kronik” „Królowa potępionych” wypada blado. Może przez fakt, że w odróżnieniu od innych tomów, tym razem autorka nie skupiła się na jednej historii widzianej oczyma głównej postaci. Natłok bohaterów mi osobiście wydawał się męczący, a to, co zazwyczaj buduje klimat powieści Rice – przemyślenia i rozterki nieśmiertelnych – w tak wielkim natężeniu było najzwyczajniej nużące. Chwilami akcja zupełnie staje w miejscu, a czytelnik przez szereg stron, poziewując, przebija się przez oceany cierpienia i pustynie samotności, po to, by niespodziewanie znaleźć się w samym centrum krwawej łaźni. Zabrakło mi spójności i płynności w przechodzeniu od onirycznych wizji Daniela do brutalnych scen rzezi ofiar w świątyni Azima. Przez kilkadziesiąt stron śledzimy wspomnienia i refleksje jednego z bohaterów, gdy niespodzianie trafiamy na scenę typu „trzęsienie ziemi”, które tak szybko jak się pojawia, tak samo błyskawicznie znika. Potem znowu długo, długo nic – i znów autorka trafia nas pięścią w brzuch. Każda historia opowiedziana oddzielnie moim zdaniem znacznie by zyskała, przede wszystkim to poczucie intymności, które tak lubię w jej powieściach. A tak czekamy tylko biernie na to, co ma się wydarzyć. Budowane w nieskończoność napięcie zaczyna opadać jak poziom powietrza w przekłutym baloniku. I tylko Lestat, ze swym cynizmem i chłodnym oglądem sytuacji, stara się reanimować konającą z wolna akcję.

Niestety nawet on nie jest w stanie ocalić wrażenia nieprawdziwości niektórych rozgrywających się przed oczyma czytelnika wydarzeń. Fragmenty dotyczące wprowadzania przez Akaszę władzy kobiet i rządów Bogini wydały mi się zbyt papierowe, za mało prawdopodobne, jakby barokowy język Rice stał się niewłaściwym narzędziem do opowiadania historii żywcem zaczerpniętych z „Blade’a”. Dopóki autorka opisuje pojedyncze wampiry, snuje mroczne historie ich życia, pozwalając im na okazjonalne mordy i przypadkowe polowania, jestem w stanie uwierzyć w ich istnienie. Jeśli jednak rysuje wizję masowej zagłady śmiertelników, pozwalając swym nieumarłym na holocaust ludzi i ostateczne porzucenie WoD-owskiej Maskarady, przestaje mnie to przekonywać. Z powodzeniem w konstruowaniu tego typu fabuł przewyższają panią Rice twórcy tacy, jak Baker czy Masterton, nie tego jednak szukam w jej „Kronikach”. Dla mnie tym, za co cenię sobie powieści Anne Rice jest niepowtarzalny klimat, melancholijny a zarazem dekadencki, pełen zmysłowości i niedomówień. Trudno go jednak utrzymać opisując sceny rzezi.

Być może jestem zbyt surowa w swym osądzie. „Królowa potępionych” nie jest przecież książką złą, jednak w porównaniu chociażby ze „Złodziejem ciał” wypada dużo gorzej. Dla fanów cyklu jednak jest lekturą nieodzowną, chociażby po to, by nareszcie poznać szczegóły dotyczące powstania gatunku nieumarłych, a historia naprawdę warta jest prześledzenia. Świetnie też czyta się fragmenty dotyczące narodzin wzajemnej fascynacji Daniela i czarującego demona, Armanda. Dla wielu czytelników z pewnością prawdziwą perełką będą urywki czytanego przez Jesse pamiętnika Claudii. Ci, którzy sięgnęli do cyklu „Dziejów czarownic z rodu Mayfair”, będą mogli odkryć kilka kolejnych kart z talii tajemnic Talamaski.

Natomiast tym, którzy spotkanie z rodziną krwiopijców made by Annie chcieliby rozpocząć od tej właśnie pozycji, zdecydowanie odradzam. W świat wampirów Rice wchodzić należy stopniowo i powoli, tak, aby poczuć się tą jedną na świecie osobą, którą nieśmiertelny biorąc w ramiona, uczyni ostatnim powiernikiem wyszeptanych do ucha tajemnic.

 

 

Tytuł: “Królowa potępionych”

Tytuł oryginału: “The Queen of the Damned”

Autor: Anne Rice

Przekład: Paweł Korombel

Wydawnictwo: Rebis

Rok wydania: 2007

Liczba stron: 580

Wymiary: 200 x 130 x 30 mm

Okładka: miękka


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...