Neville Nevillowi nierówny, czyli jak się ekranizuje książki po amerykańsku na przykładzie „Jestem legendą”
Dodane: 28-01-2008 19:33 ()
Na adaptację powieści Richarda Mathesona („Jestem legendą") czekałem z nadziejami na dobry, a przede wszystkim wierny książkowemu pierwowzorowi film. Niestety, jak w przypadku hollywoodzkich produkcji bywa, temat został potraktowany dość wybiórczo, ze wskazaniem na osiągniecie finansowych profitów, bez dbałości o detale powieści.
Akcja obrazu została przeniesiona z prowincji do Nowego Jorku, a głównego bohatera, któremu bliżej było do farmera, zastąpiono żołnierzem-naukowcem. Wspomniane zmiany można jeszcze przeboleć, jednakże całej reszty już nie. To, co jest silną stroną książki, czyli poszukiwanie wytłumaczenia istoty wampiryzmu, powolne odkrywanie prawdy o tajemniczym wirusie, który wyniszczył ludzkość, tego w filmie nie znajdziecie. Istotna zmiana zaszła również w przypadku głównych przeciwników samotnego bohatera. W powieści Neville każdej nocy zmaga się z hordą krwiożerczych bestii dobijających się do jego domu. Jeszcze jakiś czas temu byli to przyjaciele, sąsiedzi czy mieszkańcy miasteczka. Tym większe katusze przeżywa, kiedy słyszy głosy osób mu bliskich i znanych. W filmie nie ma mowy o wampirach, w zamian otrzymujemy wygenerowanych komputerowo nadludzi, mutantów nazwanych „poszukiwaczami ciemności". Szybcy, silni, aż trudno uwierzyć, że pomimo swojego sprytu Nevillowi udało się uniknąć konfrontacji z nimi przez trzy lata.
W powieści Mathesona Neville to rzeczywiście ostatni człowiek na Ziemi. Pozostałe istoty, którym udało się przeżyć trudno nazwać ludźmi. Autor kreśli w przekonujący sposób wizerunek człowieka pozostawionego samemu sobie. Poprzez ukazanie jego codziennych zajęć, narastającej frustracji, wewnętrznych lęków, pytań, na które szuka odpowiedzi, buduje niezapomniany nastrój. Mimo beznadziejnej sytuacji bohater brnie dalej, nie poddając się. Kiedy w monotonii Neville'a niespodziewanie pojawia się druga osoba, w jego serce wlewa się nadzieja, iż nie został sam, że gdzieś tam ludzie jednak przetrwali. Prawda okazuje się dla niego bolesna, a zakończenie gorzkie i pesymistyczne. Film Francisa Lawrence'a (twórcy niezłego „Constantine'a") w niewielu elementach przypomina książkę. Gdyby nie osoba Roberta Neville'a nie byłoby mowy nawet o luźnej adaptacji. Dlaczego dokonano tak drastycznych zmian? Czyżby ktoś się bał, że totalna apokalipsa to nie jest właściwy materiał na film? Czy zawsze musi istnieć nadzieja? Jeżeli to amerykańska produkcja, odpowiedź jest jedna: tak.
Na plus obrazu można zaliczyć dobrą grę Willa Smitha; jako że przez większą część czasu gada on do siebie, psa lub manekinów, poradził sobie nieźle. Umiejętnie sportretował człowieka samotnego, który z każdym dniem popada w coraz większy obłęd. Od strony technicznej produkcji też nie można wiele zarzucić. Szczególnie niezapomniane wrażenie wywołuje Nowy Jork powolutku pochłaniany przez naturę. Jednak mimo wspomnianych atutów całość rozczarowuje. Jeżeli chcecie poznać losy ostatniego człowieka na Ziemi, to warto raczej sięgnąć po książkę Mathesona. Legenda wiecznie żywa.
Ocena: 5/10
Tytuł: „Jestem legendą”
Reżyseria: Francis Lawrence
Scenariusz: Akiva Goldsman, Mark Protosevich
Na podstawie powieści Richarda Mathesona - "Jestem legendą”
Obsada:
- Will Smith
- Alice Braga
- Salli Richardson
- Charlie Tahan
- Dash Mihok
- Darrell Foster
- Willow Smith
Muzyka: James Newton Howard
Montaż: Wayne Wahrman
Kostiumy: Michael Kaplan
Czas trwania: 100 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...