"Diabeł warszawski" - fragment
Dodane: 18-12-2007 00:08 ()
Wojciech Orliński
Diabeł warszawski
(fragment - „Księga strachu 2")
Był sobie raz chłopiec, którego nikt nie kochał. To brzmi jak początek bajki dla dzieci, ale nim nie jest. Jeśli przypadkowo jesteś dzieckiem, natychmiast odłóż tę książkę. To w ogóle nie jest lektura dla ciebie. Czy twoi rodzice wiedzą, że to czytasz? Zresztą, nie moja sprawa, obgadasz to kiedyś ze swoim psychoanalitykiem, w każdym razie nie mów mu, że cię nie ostrzegałem.
Jeśli sam jesteś takim chłopcem - albo taką dziewczynką - to musisz wiedzieć, że to w gruncie rzeczy dosyć częsta sytuacja. Byłoby fajnie, gdyby wszystkie dzieci pojawiały się na świecie w wyniku świadomej decyzji mamusi i tatusia, którzy się bardzo kochają i bardzo chcą się swoją miłością z kimś podzielić. Czasem tak się rzeczywiście zdarza, ale najczęściej o przyjściu dziecka na świat decyduje przypadek. Po prostu dwoje ludzi nie miało co robić, to zrobiło dziecko.
Tak było w przypadku tego chłopca (który miał na imię Tomek) oraz jakichś paru milionów jego rówieśników, bo Tomek urodził się w czasie wyżu demograficznego na początku lat osiemdziesiątych. Słyszałeś o tym wyżu? W Polsce panował wtedy stan wojenny i ogólny kryzys gospodarczy. Najpierw ludzie nie mogli wychodzić wieczorem z domu, bo zabraniali im tego żołnierze pilnujący ulic, uzbrojeni w czołgi i koksowniki (na pewno widziałeś takie zdjęcia). Potem już mogli, ale dalej nie wychodzili, bo za sprawą kryzysu to nie miało sensu.
Teraz na przykład, gdy się wyjdzie wieczorem na miasto, wszędzie neonami kuszą knajpy, kluby, kina, galerie handlowe i cholera wie co jeszcze. Z tego wynika obecny niż demograficzny - ludzie mają po prostu ciekawsze rozrywki niż robienie dzieci, ot, choćby oglądanie nowych szafek w IKEI. Wtedy tego wszystkiego w ogóle nie było, a jak było, to zamknięte, a jak nie zamknięte, to i tak w środku pusto, więc ludzie siedzieli w domach i robili dzieci. Tak zrobili Tomka, a także Kasię, Krzysia, Grzesia, Gosię, nie mówiąc już o Patryczku, Norberciku i Izaurze. Część z nich może nawet znasz. No, ale ta historia będzie o Tomku.
Z braku ciekawszych zajęć rodzice Tomka zajęli się polityką. Mama Tomka pracowała w pewnym państwowym instytucie naukowym zajmującym się historią sztuki. Brzmi to może ciekawie, ale była to nudna, urzędnicza praca. W stanie wojennym mama Tomka była już po trzydziestce i znalazła się na najlepszej drodze do zmienienia się w zdziwaczałą, zasuszoną starą pannę.
Stan wojenny wniósł wreszcie do jej monotonnego życia odrobinę rozrywki - zaczęła ukrywać u siebie tatę Tomka, dawnego kolegę z instytutu, którego akurat wyrzucono z pracy w represji za jego działalność opozycyjną. Gloria działacza podziemia dodała tacie Tomka sporo seksapilu, którego ten brzuchaty przeterminowany adiunkt, mający za sobą jeden rozwód i dwójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa, przed stanem wojennym nie miał ani grama.
***
I tak właśnie zrobili sobie Tomka, w ciągu tych paru tygodni, podczas których tata Tomka ukrywał się w mieszkaniu jego mamy. Potem tata Tomka pojechał na wybrzeże rozwijać tak zwaną fachowo konspirę, a mama Tomka - która nie bez pewnych podstaw uważała siebie za organicznie niezdolną do macierzyństwa - z ulgą przekazała wychowywanie Tomka swojej matce, z którą łączyła ją bardzo skomplikowana relacja, wykraczająca poza niniejszą opowieść.
Babcia Tomka była kobietą starej daty, traktującą wszelkie zdrady swojego męża z wyniosłą hipokryzją i uważającą, że zachowywanie pozorów przed otoczeniem jest ważniejsze od wszystkiego. Bóg zresztą pokarał jej męża dość wczesnym zawałem, kiedy więc zaczyna się ta historia, babcia już była sama, naturalne więc było to, że gdy (ilekroć babcia o tym myślała, wzdychała, przewracając oczami) jej nieodpowiedzialna córka zaszła w ciążę z jakimś szaławiłą, zajmowanie się bachorem stało się jej świętym obowiązkiem.
Dla babci Tomka jedynym plusem tej afery było to, że skoro zamieszana w to była polityka, babcia przynajmniej mogła dodawać tej opowieści patriotyczno-solidarnościowego poloru, gdy przedstawiała ją sąsiadkom i przyjaciółkom. Wersja „nie mogli wziąć ślubu, bo ojciec musi się ukrywać" brzmiała w końcu znacznie lepiej od „matka dziecka była zbyt podjarana perspektywą utraty dziewictwa, żeby myśleć o jakichkolwiek zabezpieczeniach, a dla biologicznego ojca to był nieistotny epizod, o którym już pewnie zapomniał".
W ten sposób chłopiec, którego nikt nie kochał, zamieszkał z babcią, oglądając mamę głównie w niedziele (mama Tomka wolała, żeby chłopiec zamieszkał z babcią, co oficjalnie tłumaczyła ciężką pracą społeczną w komitecie prymasowskim - w rzeczywistości jednak za te kilka słodkich tygodni początku stanu wojennego płaciła cenę wieloletniej depresji, której nie odważała się nawet tak nazwać).
Babcia mieszkała w dziwnej dzielnicy Warszawy, wzniesionej na ruinach getta. Po wojnie wyliczono, że gdyby do wywożenia gruzu z tych ruin sprowadzono wszystkie pociągi i ciężarówki z całego kraju, zajęłoby to setki lat - więc po prostu zasypano je ziemią i na nich zbudowano nowe budynki. Dodaje to tej dzielnicy mnóstwo uroku, bo wszędzie jest pełno romantycznych górek, dołków, schodków i pasaży. Jeśli ktoś jednak jest wrażliwy na takie klimaty, wyczuwa bijącą z każdego zaułka grozę.
Dziękujemy wydawnictwu Runa za udostępnienie fragmentu do publikacji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...