"Blueberry - wydanie zbiorcze” tom 3 - recenzja
Dodane: 03-09-2012 21:56 ()
Uczciwie trzeba przyznać, że komiksy takie jak ten, to autentyczna zmora krytyków (do których – aby nie było wątpliwości – piszący te słowa ani myśli się zaliczać). Są one bowiem w swojej klasie perfekcyjne i tym samym trudne do oceny innej niż entuzjastyczna. Nie inaczej rzecz się ma w przypadku trzeciego już wydania zbiorczego przygód porucznika Blueberry’ego publikowanych pod szyldem Egmontu.
Podobnie jak przy okazji poprzednich dwóch tomów także w tym przypadku zaprezentowano zwartą fabularnie opowieść złożoną z kilku albumów („Chihuahua Pearl”, „Człowiek wart 500 000 $” oraz „Trumienna Ballada”). Tym razem autorska spółka Jean-Michel Charlier/Jean Giraud przenosi nas ku rozległym przestrzeniom Meksyku czasów restaurowania tamtejszej republiki (z Benito Juarezem jako jej prezydentem). Asumptem ku tej odległej peregrynacji jest list odnaleziony za sprawą tytułowego bohatera cyklu przy zwłokach uciekiniera ściganego przez meksykańskich kawalerzystów. Okoliczność, że nie wahają się oni wkroczyć na terytorium Stanów Zjednoczonych daje pewne wyobrażenie o znaczeniu tej przesyłki. Zwłaszcza, że jej adresatem jest ówczesny prezydent USA Ulisses Grant. Po powrocie do fortu Navajo Blueberry składa raport z niezwykłego spotkania przekazując równocześnie list na ręce swego zwierzchnika. Po upływie zaledwie dwóch tygodni do miejsca tych wydarzeń fatyguje się osobisty doradca prezydenta, generał McPherson. Tym samym niesforny Blueberry po raz kolejny wikła się w splot przerastających możliwości zwykłego śmiertelnika problemów.
Na szczęście, jak przystało na jednego z najpopularniejszych bohaterów komiksu frankofońskiego, Mike’a Blueberry’ego raczej trudno byłoby uznać za przeciętnego amatora podłej whisky oraz krągłych bywalczyń saloonów. Bo mimo, że autor skryptu stara się jak może by gwałtownymi zwrotami akcji „umilić” żywot swego najbardziej udanego „dziecka”, to jednak Blueberry zawsze znajduje sposób by wydobyć się nawet ze zdawałoby się beznadziejnych sytuacji. Charlier nie żałuje coraz to nowych pomysłów gęsto upychając nimi fabuły kolejnych tomów. Toteż i nie może być tu mowy o jakichkolwiek dłużyznach, przestojach akcji czy zbędnych dialogach. Przy czym nasycenie opowieści ogromem silnie zindywidualizowanych osobowości w żadnym wypadku nie przytłacza zarówno czytelnika jak i centralnej osobowości prawdopodobnie najsłynniejszego westernu w dotychczasowych dziejach komiksu (wybacz Lucky Luke…).
Już w początkach serii („Fort Navajo” z 1963 r.) jej pomysłodawca dał się poznać jako zwolennik modelu narracji charakterystycznej dla tzw. spaghetti westernów. Na etapie epizodów 13-15 (bo właśnie one składają się na omawiany tom) ta tendencja zdaje się ulegać pogłębieniu. Stąd pomimo niekiedy aż nazbyt karkołomnych rozwiązań fabularnych (przy czym wskutek ogólnego uroku serii daje się na nie przymknąć oko) nad całością dominuje wyzbyty charakterystycznej dla hollywoodzkich produkcyjniaków mitologizacji naturalizm. Nie może być tu zatem mowy o wymuskanych, wygolonych na gładko amantach z kapiącymi od żelatyny fryzurami. Tym bardziej, że wszechobecny pył prerii i meksykańskich sierr raczej nie sprzyjałby tego typu osobnikom. Natomiast zmagający się z Meksykanami Blueberry najwyraźniej całkiem nieźle odnajduje się w takich właśnie realiach. Nie inaczej jest zresztą z twórcami serii, zwłaszcza że chronologiczne umiejscowienie tegoż cyklu w samym środku tzw. rekonstrukcji (okresu pomiędzy rokiem 1865 a 1877) dało im możliwość czerpania z wyjątkowo pojemnej „studni” motywów. Twórczy zapał do spółki z niesłabnącą dynamiką poszczególnych epizodów tej serii wskazuje, że pomimo tytanicznej wręcz pracy, jaką obaj realizatorzy poświęcili kolejnym jej odsłonom, pasja wykazywana wobec etosu Dzikiego Zachodu ani na chwilę ich nie opuszczała. Przekłada się to na niezmiennie bardzo wysoką jakość tej opowieści, która ani trochę nie straciła na swej sile odziaływania. A przecież od momentu premiery „meksykańskiej sagi” upłynęło już blisko czterdzieści lat! Brawurowo poprowadzone wątki (przy czym żaden nie wiedzie czytelnika na przysłowiowe manowce), wyraźnie odczuwalny posmak swoistego political-fiction, a zwłaszcza pełnokrwiste (choć niekiedy wręcz przerysowane) osobowości o logicznie sprecyzowanych motywacjach – to tylko ważniejsze spośród licznych „mocnych stron” tej publikacji. Przy czym komiks wolny jest zarówno od nadmiernej deprecjacji adwersarzy „dzielnych Amerykanów” (jak to częstokroć miało miejsce w przypadku produkcji z udziałem Johna Wayne’a pokroju „Alamo”), a równocześnie szczególnie irytujących przejawów poprawności politycznej (których ostatnimi czasy nadzwyczaj mnóstwo we wszelkich pochodnych kultury popularnej).
Zapewne nie jeden wielbiciel stosowanego we współczesnym komiksie modelu narracji (a zwłaszcza jego anglosaskiej odmianie coraz częściej powielanej przez twórców europejskich) zgłaszałby szereg zastrzeżeń pod adresem metod stosowanych przez Charliera jako zbyt anachronicznych. Domniemane „przegadanie”, wstawki narratora dublujące niekiedy ilustracyjną wymowę poszczególnych kadrów etc. – to argumentacja w tym akurat przypadku chybiona. Bo w gruncie rzeczy dlaczego komiksy nie miałyby zawierać rozległych partii tekstu? Któryż to komiksolog oznajmił z wysokości swej „katedry”, że model minimalizujący użycie słowa pisanego jest optymalny? Bez względu na personalia ocenę taktyki przyjętej przez scenarzystę wypada pozostawić przede wszystkim czytelnikowi. Okoliczność, że wznowienia „Blueberry’ego” niezmiennie cieszą się dużym zainteresowaniem (i to nie tylko wśród wielbicieli komiksowej klasyki) skłania raczej ku sceptycznemu ustosunkowaniu się wobec tej teorii tzw. znawców.
Niniejsza opowieść to rzecz przełomowa przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze to właśnie na jej kartach Blueberry pożegnał się z armią rozpoczynając tym samym nowy etap zarówno swojego życia jak i w dziejach poświęconej mu serii. Po drugie, na przykładzie zawartych tu epizodów doskonale uchwytna jest ewolucja stylistyki Jeana Girauda – zwłaszcza w kontekście operowania kolorem. Obserwacji poczynań artysty towarzyszy autentyczna radość z podziwiania zdawałoby się nieskończonej palety warsztatowych możliwości młodszej inkarnacji Moebiusa. O ile w „Chihuahua Pearl” mamy do czynienia z klasycznym „siankowaniem” (przyrównanym swego czasu przez Marcina Rusteckiego do stylistyki Albrechta Dürera), przekonująco ujmującym materie świata przedstawionego, o tyle w kolejnym dostrzegalne jest incydentalne dążenie do przemyślanej schematyzacji (s. 61-63), którą mistrz z powodzeniem zrealizuje przy okazji serii „Incal”. Z kolei w „Trumiennej balladzie” Giraud zdaje się eksperymentować z kładzeniem barw. Bo z jednej strony część plansz (m.in. 148-149) przesycona jest jaskrawą, a zarazem rozproszoną kolorystką, niejako w zamiarze ujęcia licznych blików świetlnych wywołanych intensywnym słońcem Meksyku. Inne z kolei (np. 99) cechuje monochromatyzm pogłębiający nastrojowość ukazywanych scen. Ponadto autor ilustracji zdaje się wręcz sycić okazją do ujmowania różnorodnych typów fizycznych obecnych tu postaci. Wnętrza kadrów (nie wyłączając także dalszych planów) tętnią życiem przy równoczesnym ogromie wkomponowanych szczegółów.
Nie mniej oszałamiające wrażenie wywierają wysmakowane kolorystycznie okładki. Kompozycja zdobiąca „Trumienną balladę” (a zarazem całość tegoż albumu) zapewne nie znalazłoby uznania wśród admiratorów i znawców dwudziestowiecznego malarstwa. Jednak jak na skalę komiksowych produkcji wciąż jawi się ona co najmniej zjawiskowo, a zmarły niedawno mistrz Jean także współcześnie nie miałby powodów do wstydu.
Klasyk, którego nie trzeba bronić. Klasyk, który broni się sam! Rzecz w pełni godna miana arcydzieła europejskiej sztuki komiksowej. Ujmując rzecz mniej pompatycznie: znakomite, perfekcyjnie zrealizowane czytadło.
Tytuł: „Blueberry - wydanie zbiorcze” tom 3
- Zawartość albumu: „Chihuahua Pearl”, „Człowiek wart 500 000 $”, Trumienna ballada”
- Scenariusz: Jean Michael Charlier
- Ilustracje: Jean Giraud
- Przekład: Wojciech Birek
- Wydawca: Egmont Polska
- Data premiery: lipiec 2012 r.
- Okładka: twarda
- Format: 21,5 x 29
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Liczba stron: 160
- Cena: 99 zł
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...