Recenzja książki "Wicher śmierci. Imperium" Stevena Eriksona
Dodane: 19-11-2007 12:02 ()
Długie cykle powieściowe nie cieszą się zwykle szacunkiem, a kiedy usłyszymy, że mamy do czynienia z molochem liczącym dziesięć tomów, przed oczami staje często obraz „seryjniaka”, kolejnych części doklejanych na siłę do mniej czy bardziej udanego cyklu.
Jak wiedzą miłośnicy „Malazańskiej księgi poległych” Stevena Eriksona, ten właśnie dziesięciotomowy (w planach) cykl łamie ów stereotyp przede wszystkim niezwykłą złożonością przedstawionego świata i bardzo wyrównanym stylem. „Wicher śmierci. Imperium”, czyli pierwsza część siódmego tomu cyklu, spełni wszystkie oczekiwania znającego tę serię czytelnika.
Powieść powraca do rozpoczętych w „Przypływach nocy” motywów osadzonych w krainie Tiste Edur i w Imperium Letheryjskim, widać jednak, że akcja zmierza wielkimi krokami do połączenia tego wątku z zasadniczą, malazańską częścią przedstawionej dotąd historii. Choć Erikson znany jest wśród swoich miłośników z tworzenia fabuł niezwykle złożonych, wręcz trudnych do śledzenia, w „Wichrze śmierci”, podobnie jak w poprzednim tomie, widać już, że za wszystkim, co dzieje się w tych książkach, stoi przemyślany od początku zamysł, który pozostawia poważne nadzieje na udane i spójne zakończenie cyklu.
Jedyna rzecz, której osobiście brakowało mi w tym tomie, to obecność dominujących i lepiej już znanych czytelnikom bohaterów. Pojawiają się tu oczywiście niemal wszystkie istotne osoby z „Przypływów nocy”, jednak odgrywają one stosunkowo niewielką rolę i gubią się w mnogości nowych postaci, jak na Eriksona zarysowanych stosunkowo słabo. Być może brak tu po prostu specyficznego stylu malazańskich żołnierzy. W tomie piątym ich trafne i niekiedy bardzo zabawne dialogi zastępowała postać Tehola Beddicta i jego absurdalne rozmowy ze służącym Buggiem. Tutaj wątek ten pojawia się rzadziej i ustępuje przed bardziej poważnymi tematami. Natomiast motyw najwyraźniej wiodący w książce, czyli losy nadzwyczajnego, tymczasowego sojuszu nie darzących się ciepłymi uczuciami Tiste Edur i Tiste Andii i ich dziwnej zbieraniny towarzyszy, pojawia się stosunkowo rzadko i bardzo powoli się rozwija.
Tom siódmy chyba najbardziej z dotychczasowych koncentruje się na kwestiach polityki. Zasadniczą rolę odgrywa tu problem kierowania państwem pełnym wewnętrznych, skrytych konfliktów, przede wszystkim etnicznych, a także temat kontroli nad obywatelami, jaką w mniej czy bardziej przyzwoity sposób sprawować mogą biurokraci. W charakterystycznym dla Eriksona stylu bardzo trafne refleksje o prowadzeniu polityki wkładane są w usta prostych ludzi, żołnierzy czy urzędników, którzy obserwując świat wokół siebie dostrzegają rzeczy, których nie widzą sami rządzący.
Jeśli można coś „Wichrowi śmierci” zarzucić, to chyba tylko to, że nie jest porywający, nie wprowadza do świata żadnych rewolucyjnych nowych pomysłów i najwyraźniej stanowi podbudowę do długiego finału serii. Oczywiście – na tyle, na ile można ocenić zaledwie pierwszą część tomu, która swoim zakończeniem wróży emocjonujący dalszy ciąg historii Imperium Letheru.
Tytuł: „Wicher śmierci. Imperium”
Tytuł oryginału: „Reaper’s Gale“
Autor: Steven Erikson
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania: 2007
Oprawa: miękka
Liczba stron: 520
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...