"Rycerz Kielichów" - fragment
Dodane: 10-11-2007 17:24 ()
- Mogę śnić dla ciebie - powiedziała cichutko dziewczyna stojąca przy murze budynku.
Nie dostrzegłbym jej, gdyby nie wymówiła tych słów. Najwyraźniej i ponad wszelką wątpliwość skierowanych właśnie do mnie.
- Słucham? - spytałem i od razu pożałowałem, że nie poszedłem dalej.
Zapewne była żebraczką, narkomanką albo prostytutką. Teraz trzeba będzie szybko wzruszyć ramionami, przerywając jękliwe prośby o pomoc, i jak najprędzej uciec. Ale kiedy zerknąłem na nią, zamierzając nadać twarzy wyraz niezadowolonej obojętności, dostrzegłem, że ma miłą buzię, schludne ubranie i sprawia wrażenie raczej przestraszonej niż natrętnej.
- Słucham? - powtórzyłem.
Jakiś przechodzień potrącił mnie i nawet tego nie zauważył albo nie chciał zauważyć. Obejrzałem się za nim gwałtownie, lecz był już za daleko, niknął za plecami innych osób i nie chciało mi się go gonić. Zresztą po co? Żeby go opieprzyć albo odpłacić pięknym za nadobne?
- Co takiego?
To potrącenie wyprowadziło mnie z równowagi, lecz przyszło mi na myśl, że przedtem źle ją usłyszałem. Może powiedziała: mogę się modlić za ciebie? Czyżby należała do jakiejś sekty?
- Mogę śnić dla ciebie - teraz usłyszałem już wyraźnie.
Śnić dla mnie? To było dość oryginalne. Zbyt niezwykłe na ukrytą kamerę, zbyt wyrafinowane. Scenarzyści ukrytych kamer mają humor godny Bawarczyka. Włożyć skórzane spodnie na szelkach i pierdnąć w towarzystwie - oto ich wyobrażenie o szampańskiej zabawie.
- Dziękuję - odparłem - jakoś radzę sobie sam ze snami.
Skrzywiłem usta w uśmiechu, który oznaczał „hej, wiesz dobrze, że nie biorę cię na poważnie, ale jestem miłym facetem", i odszedłem.
- Mogę śnić dla ciebie - mruknąłem ironicznie pod nosem i uśmiechnąłem się do własnych myśli.
Gdyby nie to, że się spieszyłem do pracy, może zamieniłbym z nią kilka słów więcej. Miała miłą buzię i ładne ciemne oczy. Ale coś mi mówiło, że wcale mnie nie podrywa, ani nawet o tym nie myśli. Czasami wiadomo, kiedy mamy do czynienia z osobą, która nie jest do końca normalna, i ta dziewczyna chyba należała do tej właśnie kategorii... Żeby być szczerym, zapomniałem o niej prawie natychmiast.
Na naszych ulicach spotyka się wielu dziwnych ludzi: kierują ruchem ulicznym, opowiadają o zadziwiających wynalazkach, którym poświęcili całe życie, skarżą się na ustrój, żonę lub zachowanie młodzieży. Gadają do siebie bądź kogokolwiek, kto zechce ich posłuchać. Wygłaszają polityczne elaboraty lub artystyczne manifesty, a niekiedy chcą po prostu wyłudzić parę złotych na zabijające kaca piwo. Tak więc zapomniałem szybko o dziewczynie z ładnymi oczami i nawet nie opowiedziałem nikomu o dziwnym spotkaniu. Nie było czasu, nie było okazji. Jak zwykle.
Moja praca nie należy do szczególnie ekscytujących i niespecjalnie za nią przepadam. Prawdę powiedziawszy, nie przepadam za żadną pracą. Wylegiwanie się na plaży z drinkiem w dłoni, dyskoteka i noc miłosnych zapasów z niebrzydką nieznajomą - to zupełnie wystarczałoby mi do szczęścia. Na pewien czas, rzecz jasna. Ale praca w jakiejkolwiek formie i postaci nie była szczytem moich marzeń. Do domu zwykle wracam późno, tak zmęczony, by nie zawracać sobie głowy niczym innym niż wślizgnięcie się do łóżka z pilotem w dłoni i surfowanie po kanałach tak długo, dopóki nie zmorzy mnie sen. To może nie najbardziej produktywny sposób spędzania czasu, ale kto powiedział, że wszyscy mają być produktywni?
Ten wieczór różnił się od innych tylko tym, że zasnąłem nieco szybciej niż zwykle, przy zapalonej lampce nocnej i niewyłączonym telewizorze. Kiedy się przebudziłem, z ekranu ktoś bardzo mocno sapał, jakby wykonywał szczególnie męczącą serię pompek, jednak gdy zerknąłem, okazało się, że to spocony polityk opozycyjnej partii pomstuje na rząd. Wcisnąłem klawisz pilota i odpłynąłem od rzeczywistości.
***
Leciałem. Leciałem sto kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Szybko, gdyż krzaki i drzewa przepływały pode mną. Wszystko było zatopione w szarówce poranka, gdzieś na horyzoncie dopiero podnosiło się słońce i malowało chmury lekkim szaroróżowym blaskiem. Pode mną biegły wilki, całe stado wilków. Biegły, z opuszczonymi pyskami, nie wiedząc nawet o mojej obecności tam na górze, nad nimi. Poczułem lekkie ukłucie strachu. Doskonale wiedziałem, że śnię. Ale czy to się okaże snem z gatunku tych, w których walczy się z własną niemocą? Czy zacznę powoli opadać prosto w stado wilków, beznadziejnie próbując wzbić się w powietrze, lecz mimo wszelkich wysiłków będę coraz niżej i coraz niżej, aż wreszcie, kiedy wyszczerzone paszcze prawie dotkną moich stóp, obudzę się przerażony i zlany potem?
Na szczęście nic takiego się nie stało. Leciałem, cały czas utrzymując wysokość, a wilki dalej mknęły przed siebie nieskończonym strumieniem. Nie było to zbite stado, zwierzęta biegły w sporych odstępach, ale naliczyłem ich naprawdę bardzo dużo. Co najmniej kilkaset. Wtedy dopiero ze zdumieniem zorientowałem się, komu zawdzięczam wygodny, wysoki lot. Siedziałem na grzbiecie smoka o wydłużonej, wężowej szyi i błoniastych skrzydłach. Smoka, który szybował bez wysiłku z prędkością pozwalającą mu bez trudu mijać najszybsze wilki. Obecność tego zdumiewającego wierzchowca spowodowała, że momentalnie się uspokoiłem. Wiedziałem już, że nie spadnę prosto w stado, wiedziałem, że mogę lecieć nad nim, przed nim, czy podążać jego śladem. Na horyzoncie zobaczyłem szare (tak jak wszystko w brudnym świetle wczesnego świtu) wzgórze i domyśliłem się, że wilki zmierzają właśnie ku niemu. Na szczycie wzgórza, a raczej rozległym płaskowyżu, przypominającym patelnię wbitą pomiędzy dwa garby, rysowały się ciemne sylwetki. Pomyślałem, że nie powinienem zanadto się do nich zbliżać i smok zwolnił lot, jakby wyczuwając moje życzenie. Teraz widziałem wyraźnie. Na wzgórzu stali jeźdźcy dosiadający karych rumaków i odziani w ciemne zbroje. W środku widziałem postać trzymającą ogromny sztandar przyczepiony do wysokiej tyczki. Dlaczego nie chciałem zostać zauważony? Co może grozić lecącemu człowiekowi ze strony jeźdźców, nawet gdyby ich było bardzo wielu? Ale jednak czułem, iż powinienem zawrócić. Coś mi mówiło, że zobaczyłem to, co chciałem zobaczyć, i dalszy lot w stronę wzgórza byłby bezcelowy. Bezcelowy oraz niebezpieczny.
Dziękujemy wydawnictwu Runa za udostępnienie fragmentu do publikacji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...