Opowiadanie "Za wysokie progi"
Dodane: 15-10-2007 15:51 ()
Mężczyzna w dżinsach i skórzanej kurtce zatrzymał się przed potężnym, szarobrunatnym gmachem o przedwojennej architekturze. Przeczytał umieszczoną obok wejścia tabliczkę i zdecydowanym ruchem pchnął ciężkie, dębowe drzwi z ozdobnie kutą klamką. Wszedł do mrocznego holu, ozdobionego kilkoma podsychającymi palmami w donicach. Tablicy informacyjnej nie było. Portierni też nie. To znaczy była, ale zamknięta na głucho i to chyba już od lat. Cholera ciężka. Tłumiąc westchnienie irytacji, redaktor Tomaszewski na chybił trafił wybrał jeden z trzech ciemnawych korytarzy i zagłębił się w jego niezachęcającą czeluść. Budynek był istnym molochem, z plątaniną korytarzy, korytarzyków, bocznych klatek schodowych i najprzedziwniejszych zakamarków.
Ominął kącik dla palaczy z rachityczną paprotką i popielniczką na drucianym stojaku, zapukał do pierwszych z brzegu drzwi oznaczonych tabliczką "Wydział Historyczny" i nie czekając na zaproszenie wszedł do środka.
Dwie panienki w garsonkach - kędzierzawa blondynka i brunetka z długim warkoczem - zajęte były leniwym plotkowaniem nad filiżankami kawy.
- ...mówiłam Ewce, że z zadawania się z Azjatami to nigdy nic dobrego nie wychodzi, ale nie, ona musiała.... tak, słucham? - blondynka przerwała w pół zdania tonem, który wyrażał mało zawoalowaną nadzieję, że natrętny petent zaraz sobie pójdzie.
- Dzień dobry - powiedział Tomaszewski uprzejmym tonem, chociaż najchętniej wrzasnąłby na te dwie biurwy, żeby ruszyły swoje leniwe tyłki i przestały marnować pieniądze podatników. - Szukam wydziału zajmującego się zaszeregowaniem... czy zakwalifikowaniem, nie wiem, jak to państwo nazywacie... Chodzi o to, że jest nas paru... no, nowych, i chcielibyśmy uzyskać, wie pani, oficjalny status - redaktor Tomaszewski do nieśmiałych nie należał, ale pod ciężkim spojrzeniem kobiety czuł, że jego pewność siebie topnieje niczym wiosenny śnieg.
Blondynka cmoknęła ze współczuciem.
- O, to ciężko będzie. Ale nic to, może się panu uda. Po oficjalny to chyba do klasyki, co nie, Oleńka?
Czarnula oderwała się na chwilę od kontemplowania swoich rzęs w kieszonkowym lusterku i kiwnęła glową.
- Aha. Wydział Klasyki, szóste piętro. Trafi pan?
Umiem liczyć do sześciu, głupia pindo. Tomaszewski uśmiechnął się z przymusem, podziękował i wyszedł. Ciężko będzie. Pewnie, że będzie ciężko, skoro trzymają tu na stanowiskach takie krowy.
Przedwojenna, jakimś cudem wciąż działająca winda zawiozła go na VI piętro, ale tu przeżył niemiłą niespodziankę - mimo, że dwa razy obszedł dookoła cały pokręcony jak kwadratowa ósemka korytarz, nie znalazł najmniejszego śladu po Wydziałe Klasyki. Z damskiej toalety wynurzyła się niemłoda kobieta z fryzurą na Madame Pompadour, dźwigająca tacę pełną umytych szklanek. Do szarego żakietu miała przypięty identyfikator: "B. Niechcic, Wydział Obyczajowy".
- Przepraszam, nie wie pani, gdzie jest Wydział Klasyki? - oby go szlag najjaśniejszy trafił, dokończył w myślach Tomaszewki, szarmancko przytrzymując jej drzwi.
- Wiem. Dobrze, że pan zapytał, bo tu można zabłądzić na całe noce i dnie, jak się nie zna budynku. Tymi drzwiami za gaśnicą pan wejdzie - wskazała kierunek łokciem, nie puszczając tacy - na schody przeciwpożarowe, pół piętra do góry i tam jest taki mały korytarzyk w lewo.
Na schodach przeciwpożarowych było ciemno i o mało nie przegapił "małego korytarzyka w lewo", bo strzegły go obite blachą drzwi, zapewne w celach maskujących pomalowane tą samą łuszczącą się olejną farbą, co lamperia na ścianie. Tomaszewski z trudem - choć uważał się za silnego mężczyznę - pchnął zacinające się drzwi i znalazł się w ciasnym korytarzu, który wyglądał, jakby ludzka noga nie stanęła w nim od dziesięcioleci. Jakieś zakurzone rulony papierów w kącie, rozpadająca się szafa, stare krzesło, na ścianie wyblakła reprodukcja "Słoneczników" Van Gogha... W ścianie widniało troje drzwi, na jednych wisiała tabliczka "Wydział Klasyki - sekretariat". Tomaszewski nacisnął klamkę.
W odróżnieniu od paskudnego korytarzyka, w pokoju było jasno i przytulnie. Za biurkiem siedziała hoża dziewoja z oszałamiającą trwałą blond z pomarańczowymi pasemkami.
- Słucham, pan do dyrektora? - spytała takim głosem, jakby proponowała Tomaszewskiemu pójście do łóżka. Kiwnął głową, mając na myśli obie możliwości.
- Niestety, pan Konrad Gustaw jest na urlopie - powiedziała sekretarka. - Ale może zastępca pana przyjmie. Pana godność?
- Tomaszewski, redaktor - odpowiedział Tomaszewski, powstrzymując cisnącą mu się na usta odpowiedź "Ja nie mam godności." Istotnie, jak można mieć coś takiego, skoro się tu przychodzi żebrać o zaliczenie w poczet tych żałosnych pawianów? Gdyby chodziło tylko o niego, dawno już poszedłby gdzie pieprz rośnie. Ale pozostali liczyli na niego i nie mógł ich zawieść. Tylko to im pozostało. Wzajemna lojalność.
Zniknęła na chwilę za obitymi sztuczną skórą drzwiami, po czym zjawiła się z powrotem, otwierając je na całą szerokość.
- Proszę.
Wicedyrektor był postawnym mężczyzną z bródką i monoklem. Mógł być w wieku Tomaszewskiego, ale zniszczona odmrożeniami twarz dodawała mu lat.
- Jaguś, nie stój jak lalka, kawę dla mnie - rzucił w stronę dziewczyny. - A co dla pana?
- Nic, dziękuję - Tomaszewski nie mógł się opędzić od myśli, że jeżeli dostanie jakiś płyn, to obleje nim tych pozerów. Usiadł i położył na stole wypchaną kartonową teczkę.
- Tu są nasze podania, panie...
- Wokulski - wicedyrektor sięgnął do wewnętrznej kieszeni i podał mu wizytówkę. Tomaszewski udał, że ją czyta, i odłożył na stolik. Wicedyrektor udał, że przegląda papiery z teczki.
- Niestety, do zakwalifikowania potrzebna jest komisja, a w bieżącym okresie trudno ją będzie zwołać... Naczelnik Olbromski w delegacji, część na urlopach... Poza tym, szczerze panu powiem, że mają państwo małe szanse. Nawet nazwiska takie niepolskie: Ijon Tichy, Brune Kaere... o, Jakub Wędrowycz, jedyne normalne. A to co - Twardokęsek? A gdzie imię?
- On nie ma imienia. Czy może raczej nie ma nazwiska. Po prostu Twardokęsek. Geralt i Yennefer tak samo.
Wokulski zirytował się.
- To jak my to mamy wpisać do formularza? Przecież to ma być klasyka polska. Polska - podkreślił. - A nie jakaś zbieranina, przepraszam za wyrażenie, podejrzanych typów.
Tomaszewski pokiwał głową. Tego się spodziewał od początku - wiadomo było, że prędzej Star Destroyer przeciśnie się przez ucho igielne niż cokolwiek z fantastyki zostanie zakwalifikowane jako klasyka literatury.
- Dziękuję panu - powiedział dość sucho, zgarniając papiery i kierując się w stronę wyjścia. Trzeba było posłuchać rady Wędrowycza. Ciekawe, czy ma jeszcze ten granat?
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...