„Mity Kościanego Sadu. Przejście” - recenzja
Dodane: 30-04-2025 21:59 ()
„Kiedy patrzysz w otchłań, ona również patrzy w ciebie” — aforyzm Nietzschego mógłby stanowić motto „Przejścia”, gdyby Lemire rzeczywiście chciał powiedzieć coś więcej, niż tylko to, że otchłań istnieje.
Horror jako struktura, nie efekt – czyli co się nie wydarza w „Przejściu”
„Mity Kościanego Sadu. Przejście” to nie tylko pierwszy tom nowego horrorowego uniwersum autorstwa Jeffa Lemire’a i Andrei Sorrentino — to także formalny manifest tego, jak współczesny komiks grozy potrafi ulec powierzchowności własnych ambicji. Komiks próbuje budować aurę nastrojowego niepokoju, lecz unika wszelkiego rodzaju dramatycznego konfliktu, psychologicznej konfrontacji czy choćby strukturalnej kulminacji. Brakuje tu konstrukcji znanej choćby z horroru psychologicznego — nie ma powolnego zejścia, narastającej obsesji, eksplozji traumy.
Cała narracja spoczywa na pojedynczym symbolu: dziurze. I oto problem — dziura staje się nie tylko obiektem w fabule, ale metaforą całej tej opowieści. Dziura, która miała coś skrywać, staje się emblematem absolutnej pustki narracyjnej. To nie tylko brak odpowiedzi, ale brak sensu zadawania pytań.
Psychoanaliza jako kostium: „Matka”, „Sen”, „Ziemia”
Lemire rysuje zarys relacji między głównym bohaterem a jego traumą dzieciństwa – śmiercią matki przez utonięcie. To motyw, który mógłby być osią psychologiczną całej historii, ale zostaje zredukowany do ornamentu. Koszmary senne? Powtarzające się obrazy? Cielesność w wodzie, łączona z motywem macierzyństwa? Wszystko to wskazuje na próbę cytowania języka psychoanalizy – głównie Lacanowskiej.
Woda jako przestrzeń Realnego, które nie daje się ująć w symboliczne ramy narracji. Dziura jako luka w symbolicznym porządku. Ale Lemire nie wchodzi z tymi symbolami w dialog. On je stosuje. Jego horror przypomina notatki z wykładu z Freuda, zapisane bez zrozumienia. Zamiast konfrontacji bohatera z własnym pragnieniem lub lękiem – dostajemy kody kulturowe pozbawione znaczenia. Matka staje się nie postacią, lecz efektem dźwiękowym.
Architektura opowieści: dekonstrukcja bez konstrukcji
„Przejście” aspiruje do bycia „dziurą otwartą na interpretację” – czymś, co wpisuje się w postmodernistyczną narrację niepewności, nielinearności, opowieści jako labiryntu. Jednak Lemire myli niejednoznaczność z nieobecnością. Komiks nie rozszyfrowuje się powoli, jak u Lema, Ligottiego czy nawet Lovecrafta. On po prostu się nie odsłania.
Nie mamy tu struktury spiralnej (jak u „House of Leaves” Marka Z. Danielewskiego), nie mamy także montażowego eksperymentu, który by uzasadniał narracyjne luki (jak u „From Hell” Moore’a i Campbella). Otrzymujemy klasyczne trzy akty — ale każdy z nich dzieje się wyłącznie na poziomie obrazów, nie opowieści. Dziura pojawia się niemal od razu i... pozostaje niezmienna.
To nie mit. To symulacja mitu.
Sorrentino i złudzenie „estetycznej głębi”
Andrea Sorrentino, znany z wizualnej innowacyjności i niepokojącego operowania kadrem, jest z pewnością najjaśniejszym punktem tego projektu. Jednak jego styl, który kiedyś służył narracyjnej funkcji, coraz częściej staje się estetycznym ornamentem. Przejście jest wizualnie imponujące, ale formalnie puste.
Problem pogłębia fakt, że Sorrentino w ostatnich latach zaczął korzystać z AI i narzędzi generatywnych przy projektowaniu tekstur, kadrowania i kompozycji (vide: kontrowersje wokół „Joker: Year One”). Rezultat? Obrazy pozbawione emocjonalnego ciężaru. Są piękne — ale martwe. Są technicznie imponujące — ale nie przekazują nic poza estetyzowaną grozą. Mamy tu do czynienia z estetyką wygenerowaną, nie przeżytą.
W horrorze to zasadniczy problem. Groza nie może być filtrem. Groza jest cielesna, zakorzeniona, powinna wynikać z intymnego konfliktu – nie z kompozycyjnej perfekcji.
Horror bez katharsis: dekonstrukcja gatunku czy wydmuszka?
Lemire i Sorrentino tworzą coś, co można by nazwać „horrorem opóźnionym” – narracją, która ma z czasem nabrać sensu, jako część większego uniwersum. Problem w tym, że jeśli pierwszy rozdział serii nie działa autonomicznie, trudno budować zaufanie wobec reszty.
„Przejście” pozornie cytuje klasyków: Lovecrafta (motyw otchłani), Kinga (topos małego miasteczka), Ligottiego (estetka alienacji), ale robi to w sposób mechaniczny. Nie ma tu egzystencjalnej grozy, jak u Thomasa Bernharda czy nawet u Hiroshiego Yamamoto. Jest tylko kolekcja rekwizytów.
Nie mamy nawet klasycznego catharsis znanego z horroru. Postać nie zostaje skonfrontowana z Prawdą, nie przechodzi przemiany. Dziura nie przekształca się w Oko, nie zyskuje funkcji Objawienia. To czysta negatywność, która ma być sama w sobie treścią. To błąd ontologiczny — horror nie istnieje bez wyparcia, a tu nawet nie ma co wypierać.
Horror bez głębi
„Mity Kościanego Sadu. Przejście” to dzieło, które mówi: „patrz, jak ładnie milczę”. Ale groza nie milczy. Groza mówi, nawet jeśli bełkotliwie. Groza krzyczy. Lemire tymczasem — szepcze do siebie.
Ten komiks to przykład symulakry narracji. Projekt, który udaje głębię, ponieważ przypomina dzieła, które głębię rzeczywiście posiadały. Sorrentino tworzy obrazy, które można powiesić na ścianie, ale nie przeżyć. Lemire dostarcza szkic fabularny, który wygląda jak fragment czegoś większego — ale nie funkcjonuje jako samodzielny utwór. Fani mogą się pocieszać, że może dalej będzie lepiej — ale pierwszy rozdział serii horrorowej musi działać samodzielnie.
Tytuł: Mity Kościanego Sadu. Przejście
- Scenariusz: Jeff Lemire
- Ilustracje: Andrea Sorrentino
- Kolory: David Stewart
- Tłumaczenie: Maria Lengren
- Liczba stron: 96
- Format: 180 mm x 275 mm
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- ISBN: 978-83-67571-52-4
- Wydanie pierwsze
- Cena okładkowa: 69,00 zł
- Premiera: 30 kwietnia 2025 r.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus