„X-Men. Punkty zwrotne”: „Upadek mutantów” - recenzja
Dodane: 10-08-2023 18:52 ()
Trzy składy mutantów, trzy opowieści, trzy tragedie, jeden upadek. To samo wydarzenie, a raczej czas, w którym bohaterowie spod znaku X walczą o istnienie świata, inaczej wpływa na każdą z drużyn wyznającą ideę Charlesa Xaviera. Wszystkie z nich będą musiały poświęcić to, co mają najcenniejsze, aby ocalić nie tylko ludzkie istnienia przed nadchodzącą zagładą, ale również samych siebie. X-Men toczą bój o całą ludzkość, New Mutants o jednego ze swoich, X-Factor o Nowy Jork i duszę Warrena Worthingtona III, zwanego niegdyś Angelem. Nie pierwsza to i oczywiście nie ostatnia taka sytuacja, w której ich życie wisi na włosku. Najstarsi członkowie gotowi są stanąć oko w oko ze śmiercią, lecz ci najmłodsi, zbuntowani, mający jeszcze wiele lat życia przed sobą, zmierzą się z kostuchą na zupełnie innych warunkach. Nie będzie ona dla nich wybawieniem, a jedynie pierwszą poważną lekcją superbohaterstwa.
Główne wydarzenie, czyli walka z demonicznym Tricksterem rozgrywa się na łamach serii „Uncanny X-Men”, za którą odpowiedzialny był Chris Claremont i trzeba przyznać, że im dłużej ten zasłużony dla mutantów scenarzysta prowadził ich przygody, tym bardziej zamieniał swoich papierowych podopiecznych po trosze w teatralne postaci, a po trosze w karykatury samych siebie prześcigające się w wygłaszaniu patetycznych kwestii. Nieznośna stała się maniera Amerykanina, który w każdym dymku był gotowy podkreślić trudny los prześladowanych mutantów. Zbiorowa martyrologia w pewnym momencie zupełnie przesłoniła indywidualność tych postaci, która przecież przyczyniła się do renesansu X-Men w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Wolverine, Storm, Colossus i inni… W silnych osobowościach, które targane były bliskimi czytelnikom rozterkami, odbijały się niczym w zwierciadle problemy szarej codzienności. Dekadę później ich role zostały sprowadzone do żywych symboli walczących o przegraną sprawę.
I w jakimś stopniu zdają sobie oni z tego sprawę. Choć ich poczynania w Dallas, gdzie rozgrywa się batalia z Tricksterem zdolnym unicestwić znany nam świat, toczą się w imię marzenia Xaviera, to X-Men dowodzeni przez Logana są już zmęczeni takim życiem. Claremont tworzy ostatni akt dramatu, zarejestrowany kamerą towarzyszącego mutantom w ich poczynaniach Neala Conana. Oto świadectwo poświęcenia, świadectwo bohaterstwa, świadectwo upadku. Ale czy rzeczywiście? Nie ma bowiem ostatecznie w tytułowej historii tak silnej emocjonalnej dawki, jak w najlepszym dziele Claremonta, czyli „Sadze o Mrocznej Phoenix”. Poprzez wspomnianą już teatralność słów i gestów, a także przez samo zakończenie będące dla X-Men wybawieniem, a zarazem nowym początkiem, trudno przejąć się ich losami tak jak trudno przejąć się szarzejącym na słońcu i deszczu monumentem upamiętniającym wielkich i zasłużonych. Do tego należy zwrócić uwagę, że scenarzysta chadza tu na fabularne skróty, skutecznie zaburzając rytm opowieści.
Ilustrujący te dokonania Marc Silverstri z pewnością nie miał na Claremonta takiego wpływu, jak John Byrne, jednak udaje mu się przekuć jego wizję w ciąg atrakcyjnych obrazów. Przede wszystkim na uznanie zasługuje swobodny balans między widowiskowymi sekwencjami starć X-Men z Freedom Force a przeplatającymi je fragmentami, w których „gadające głowy” opanowują plansze. Silvestri każdy kadr stara się obdarzyć maksymalną dawką emocji i ekspresji po trosze wzorując się na niezrównanym Nealu Adamsie. I, pomimo że wykorzystuje klasyczne kadry do budowy planszy, to jego rysunki cechuje bardzo duża dynamika i pomysłowe graficzne rozwiązania, jak chociażby jedna z onomatopej, w której „zamknął” Bloba i Wolverine’a.
Natomiast prace nie mniej zasłużonego dla komiksowego medium Waltera Simonsona stoją w wizualnej opozycji do popisów Silvestriego. Uproszczona, nieco kanciasta kreska przywodzi na myśl wczesne dokonania Jacka Kirby’ego prezentowane na łamach pierwszych numerów „X-Men” w latach sześćdziesiątych. W duże mierze na takiej skojarzenie ma również wpływ ten sam skład mutantów, którzy w tym momencie historii tworzyli grupę X-Factor. Cyclops, Jean Grey, Beast, Iceman oraz wspomagający ich Caliban muszą zmierzyć się a Apocalypse'em i jego czterema Jeźdźcami. Sprawę komplikuje fakt, że En Sabah Nur dokonał przemiany Angela w jednego ze swoich pomagierów. Stworzył skrzydlatą Śmierć.
Jednak owo starcie nie należy do tych, które dostarczą niesamowitych wrażeń czytelników. Odpowiedzialna za scenariusz Louise Simonson nie zdawała sobie do końca sprawy, jak potężną postać stworzyła. To nie jest jeszcze ten Apocalypse siejący grozę i zniszczenie. Ikona zła, wprawiająca przeciwników w stan permanentnego przerażenia. Nie. Czas pierwszego ziemskiego mutanta dopiero miał nadejść. Na razie zaś budował swoją pozycję. Opisany przez scenarzystkę chaos związany z jego pojawieniem się, przyjął dość dziecinną formę. Pomimo ogromnej odpowiedzialności spoczywającej na drużynie prowadzonej przez Cyklopa i wagi rozgrywających się wydarzeń – Manhattanowi grozi unicestwienie, cywilom zbiorowa śmierć, Beast za chwilę straci rozum, a Angel zaprzeda duszę diabłu, bohaterowie zostali wyzuci z wyrazu. Wszystko wokół jest ugrzecznione i pozbawione pazura, a całość pod względem fabularnym i graficznym przypomina grę na Fliperze. Cięgle coś tu się odbija, wpada do dołka, zdobywa dodatkowe punkty. Przyjemna gra dla zabicia czasu, ale kiedy ostatnia kulka znika z naszych oczu, zostaje tylko uczucie zmarnowanego czasu.
W przeciwieństwie do najlepszego fragmentu omawianego komiksu, czyli do trzech zeszytów poświęconych Nowym Mutantom, za które notabene również odpowiedzialna jest Simonson. I kiedy opowiada o losach dzieciaków gotowych łamać reguły i postawić się Magneto (pełniącego w zastępstwie za Xaviera rolę mentora w Szkole dla Uzdolnionej Młodzieży), aby ocalić Ptasiego Móżdżka oraz jego przyjaciół, wtedy w jej scenopisarstwie znać dojrzałość świadomej artystki. Kobiety wrażliwej na krzywdę bliźniego, szalenie emocjonalnej, umiejącej tymi emocjami obdarzyć nastolatków, od których wymagana jest dorosłość. Dzieciństwo przepadło wraz z mutacjami wykluczającymi ich poza margines społeczny, ale też nigdy nie zaistniało przez takich ludzi, jak Xavier i Magneto. Wymagających od podopiecznych całkowitego oddania. Niech ktoś spróbuje po latach uczciwie przyznać, że Profesor X wykorzystujący dzieci we własnych celach to wzór do naśladowania… Ale nie o nim jest ten komiks.
W przeciwieństwie do patetycznych X-Men i pozerskich X-Factor Nowi Mutanci mierzą się z najtrudniejszym zadaniem. Muszą stanąć twarzą w twarz z własnymi oczekiwaniami wobec świata zdolnego zranić ich na każdym kroku. Muszą zrozumieć różnice między życiem a śmiercią, inteligencją a głupotą, istotą ludzką a zwierzęciem, dobrem a złem. Muszą wziąć na swoje barki odpowiedzialność za życie drugiej osoby i skonfrontować się z konsekwencjami swoich działań. Dla nich po doświadczeniach z psychopatycznym Potworzycielem nic już nie będzie takie samo. A Simonson postarała się z całych sił, aby oddać ich roztrzaskaną psychikę.
Pomógł jej w tym znakomity Bret Blevins zdolny uchwycić każdy emocjonalny stan, w którym znaleźli się Cannonball, Wolfsbane, Magik, Mirage, Sunspot, Cypher, a nawet Warlock. Rysunki Amerykanina przesiąknięte są atmosferą grozy. Potworne eksperymenty, cuchnące laboratoria, śmiercionośny labirynt przenoszą nas do świata makabry, groteski i brutalnej przemocy, w której nie ma miejsca na moralność. Gdzie nauka przyjmuje twarz powykrzywianego własnymi myślami i czynami starca, próbującego przeobrazić świat na swoje podobieństwo. Blevins w mistrzowski sposób buduje narastające napięcie oraz atmosferę osaczenia. Z pietyzmem podchodzi do wizualizacji bohaterów. Widać, że są to dzieciaki, a nie dorośli udający dzieci. Kruche postaci, wątła nadzieja na lepsze jutro. Osoby przeżywające koszmar dorosłości, stanowczo nieprzygotowane na to, co przyszło im doświadczyć. Rysownik z pieczołowitością oddał ich fizyczność i mentalność składające się na unikalne, aczkolwiek bliskie nam indywidualności pełne strachu i smutku.
Upadek może przyjąć różną formę, o czym przekona się każdy, kto wejdzie do świata mutantów. Tych wyklętych, mających zawsze pod górkę istot uważanych za nieludzkie. Jednak jak pokazuje Louise Simonson i Bret Blevins jest zgoła odmienne, bo wśród pomnikowych postaci, bywają także te będące uosobieniem człowieczeństwa. Uczmy się więc od dzieci, bo świat może wyglądać inaczej.
Tytuł: X-Men. Punkty zwrotne: Upadek mutantów
- Scenariusz: Chris Claremont, Louise Simonson
- Rysunki: Marc Silvestri, Bret Blevins, Walter Simonson
- Przekład: Nika Sztorc
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 26.04.2023 r.
- Oprawa: twarda
- Objętość: 280 stron
- Format: 170x260
- Papier: kreda
- Druk: kolor
- ISBN: 978-83-281-6130-6
- Cena: 119,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji
comments powered by Disqus