„Asteroid City” - recenzja

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 14-06-2023 21:37 ()


Seans „Asteroid City” przypomina spotkanie z przyjacielem przy kawie i cieście, podczas gorącego letniego popołudnia. Widujemy się z jegomościem regularnie. Wiemy, czego się po nim spodziewać. Znamy większość jego przywar, neurotycznych tików, subtelności narracyjnych. Małe, lecz znamienne detale. I choć wydaje się, że tak sobie gada dla gadania a opowieść nie zmierza do niczego konkretnego, to i tak go słuchamy z zapartym tchem. Nie sposób bowiem przejść wobec takiej charyzmy obojętnie.

Najnowszy film Wesa Andersona jest pokłosiem niedawnej pandemii COVID-19, choć nie ma znamion dokumentalnych. To bardziej komediodramat z elementami romansu i retor science fiction opowiadający o nas, ludziach, w miejscu dość odległym od znanej nam cywilizacji. Akcja rozgrywa się w fikcyjnym, amerykańskim miasteczku, położonym nieopodal pustyni, na której 5000 lat temu uderzyła tytułowa asteroida, powodując krater. Poszczególnych bohaterów poznajemy w trakcie konwencji Junior Stargazer, gdzie prezentowane są przeróżnego rodzaju osiągnięcia ze sfery naukowej. Mniejsze lub większe dramaty są przerywane przez dystyngowane didaskalia, odczytywane przez znanego z „The Breaking Bad” Bryana Cranstona.

Zostajemy przeniesieni do nieco teatralnej, a nacechowanej nostalgicznie przestrzeni zamieszkanych przez sympatycznych co prawda, ale jednak ekscentryków. Pandemiczna atmosfera izolacji, napięcia i swoistej tajemnicy skłoniła Andersona do opowiedzenia na swój sposób o kondycji ludzkiej daleko od świata i norm nam znanych. W trakcie trzydniowego wydarzenia „Asteroid Day” jako widzowie zostajemy skonfrontowani z sensem praktykowania nauki, jak i istotą życia w ogóle. Jako Anderson próbował znaleźć pytanie – po co to wszystko? Czy istnieje coś więcej w tym życiu? Dokąd zmierzamy? A może samounicestwienie jest nieuniknione?

Odnosząc się do konotacji kulinarnych, nowy Anderson przyrządzony jest wedle bardzo podobnej receptury co poprzednie jego kreacje, zwłaszcza te wczesne i najbardziej stylizowane. Jeżeli tutaj z czymś przedobrzono w trakcie przygotowywania niniejszego dania filmowego to właśnie z substancją. „Asteroid City” jest wręcz pocztówką z piękniejszych, prostszych czasów. Wpływy kultowych dla USA malarzy jak Norman Rockwell, Edward Hopper lub Anna Mary Robertson są aż nadto widoczne. Nawet jeśli więc ten schabowy od Andersona niczym nas nie zaskakuje, a momentami dokazuje topornością formy, to chociaż jest na co popatrzyć. A przecież w tej doskonałości symetrii obrazu, porządkowi i schludności operatorskiej nie sposób się nie zakochać.

Oprócz walorów scenograficznych, jak i obranej strategii przekazu, jest tutaj wiele do podziwiania. Szwadron gwiazd występujących w „Asteroid City” – od Hanksa po Johansson, Wrighta i Swinton – robi niezaprzeczalnie wrażenie. Wyjątkową dla siebie rolę w filmie odgrywa Jeff Goldblum, co samo w sobie można odczytywać jako manifestację internetowego memu lub wręcz gagu. Wyważone jest to w sposób mocno polaryzujący. Jedni będą usatysfakcjonowani dziwnością. Tak, jakby o nią prosili, wyczekiwali. Drudzy stwierdzą, że zdecydowanie przedobrzono. Będą narzekać, że za dużo Andersona w Andersonie.

Dla mnie zaś to - metaforycznie ujmując - zabawa figurkami, które reżyser zgromadził przez te wszystkie lata w swoim pudełku. Jedną z takich „kukiełek” jest postać dramatopisarza Earpa, mającego zagwozdkę z tytułem swojej sztuki. Proponowane przez niego „Infinity” jest metaodpowiedzią samego Andersona, mającą tę samą funkcję co znamienite słowa Doktora Manhattana w „Strażnikach” Alana Moore’a: „Nic nigdy się nie kończy”. Nieskończoność jest naszym przeznaczeniem w znaczeniu dosłownym, jak i przenośnym. I ja to, proszę państwa, kupuję, mimo wystającego tam i obok manieryzmu.

Ocena 7/10

Tytuł: Asteroid City

Reżyseria: Wes Anderson

Scenariusz: Wes Anderson

Obsada:

  • Jason Schwartzman
  • Scarlett Johansson
  • Tom Hanks
  • Jeffrey Wright
  • Tilda Swinton
  • Bryan Cranston
  • Edward Norton
  • Adrien Brody
  • Liev Schreiber
  • Maya Hawke
  • Steve Carell
  • Matt Dillon

Zdjęcia: Robert D. Yeoman

Muzyka: Alexandre Desplat

Montaż: Barney Pilling

Scenografia: Kris Moran, Sonia Nolla

Kostiumy: Milena Canonero

Czas trwania: 104 minuty

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus