Pierwsza relacja z Polconu 2007
Dodane: 03-09-2007 21:06 ()
Na Polcon co roku czeka się z pewnym utęsknieniem. Usłyszeć, co w trawie piszczy, zobaczyć wszystkich fejmusów razem wziętych, pogadać na te i inne tematy. To wszystko kusi, bardzo kusi. Dlatego też, podobnie jak rok temu do Lublina, w tym roku wybrałem się na Polcon do Warszawy. Przez okres poprzedzający konwent dało się słyszeć głosy o zakrojonych na szeroką skalę przygotowaniach i o tym, że sam konwent ma szanse przebić wszystko, co było do tej pory. Czy tym razem się udało?
Już sam początek konwentu przyniósł drogą akredytację, połączoną z dopłatą za łóżka polowe, których, z niewiadomych i dotąd mi nieznanych powodów, nie było. Sprawa dopłaty za akademiki już jest oddzielną sprawą i można ją wybaczyć, jednak nie na parę dni przed konwentem. Fakt, faktem, pieniądze już od dawna leżały przygotowane i nic nie stało na przeszkodzie, żeby pojawić się Polconie. Tak wiec po udanych wakacjach wyruszyłem wprost do Warszawy z Malborka. Spotkanie na miejscu ze znajomymi z Tomaszewskiego Klubu Fantastyki „Szept Wschodu" umiliło mi zwiedzenie warszawskich autobusów. Po około czterdziestu minutach jazdy moim oczom ukazała się bryła naprawdę okazałego gmachu Hotelu Gromada, miejsca, gdzie odbywał się tegoroczny Polcon.
Pierwsze wrażenie było naprawdę pozytywne i nic nie zapowiadało tego, co po chwili miało ukazać się naszym oczom. Po wejściu do budynku przez moment wydawało mi się ze stoję przed Arką Noego, gdzie uczestnicy, podobnie jak biblijne zwierzęta, czekają na swoją kolejkę do wejścia na pokład. Z ta różnicą jednak, że Noe akredytował jedynie wraz z rodziną, natomiast tutaj mieliśmy mieć przecież sztab ludzi, który podobno wszystko idealnie zorganizował i przygotował. Było to jednak czcze gadanie...
Dziękuję wszystkim ludziom oczekującym wraz ze mną na akredytację. Ten przymusowy postój trwał około czterdziestu minut, tak więc gdyby nie wy, ciężko by mi było odczekać swoją kolej. Kiedy jednak już po trudach udało mi się dostać do akredytacji, poznałem przyczynę długich kolejek i bólu moich nóg. Przyczyna okazała się dość prozaiczna. Trzeba jasno stwierdzić, że gżdacze bądź też orgowie, którzy stali za ladą, byli w większości dosyć słabo przeszkoleni. Wiele osób nie dostało części ekwipunku konwentowego. Natomiast ja, gdybym nie zwrócił uwagi na to, że jednak zapłaciłem za nocleg, nie dostałbym skierowania do sal noclegowych. Zresztą, nomen omen, skierowania tego nawet nie trzeba było posiadać. Wszyscy wchodzili na teren jedynie za okazaniem identyfikatora.
Gdy zajrzałem natomiast do mojej siateczki konwentowej (która sama w sobie była zresztą bardzo fajnych prezentem), stwierdziłem obecność bardzo wielu ciekawych gadżetów, których wraz z trwaniem konwentu stopniowo przybywało. Tutaj należy oddać honor organizatorom, że bardzo dobrze wyposażyli uczestników konwentu.
Po szczęśliwym zaokrętowaniu przyszła kolej na zrzucenie gratów. Po przejściu kilkudziesięciu metrów, zamiast mojego łóżka polowego, za które jak już wspomniałem zapłaciłem, zobaczyłem materac wojskowy. Chociaż na stronie Polconu jasno stało, że ci, którzy zarejestrowali się wcześniej będą mieli łóżka. Na miejscu okazało się jednak, że ich nie ma. Nasunęło mi się więc pytanie - za co zapłaciłem? Jednak na owo pytanie nie mogłem znaleźć odpowiedzi. Tupet orgów był w tej kwestii wręcz powalający. Żadnego przepraszam, ani „pocałuj mnie w d...". Śmiem nawet twierdzić, że nikogo nie obchodziło, co robią, jak się wyraził jeden z ochroniarzy o uczestnikach -"ci biedacy".
Kiedy moje nerwy przypominały napięte do granic możliwości struny, ruszyłem na obchód głównego budynku. Należy oddać organizatorom, że samych sal było naprawdę dużo i zarazem były one bardzo obszerne. Co za tym idzie, w punktach programu mogła brać udział naprawdę znaczna rzesza uczestników. Dodatkowym plusem była spora liczba sprzętu na prelekcjach, systematycznie donoszona woda dla prelegentów, dbanie o czystość i wietrzenie sal. Wszystko to dawało w tej kwestii obraz naprawdę wysokiego poziomu profesjonalizmu.
Przechodząc do samych prelekcji trzeba stwierdzić, że występowała duża różnica klas pomiędzy poszczególnymi punktami programu. Prelekcje gorsze mieszały się z dobrymi i prawdziwymi perełkami. Duża ilość autorów na punkcie programu nie gwarantowała od razu dobrego poziomu merytorycznego. Z kolei np. niedzielna prelekcja Lecha Jęczmyka była naprawdę ciekawa i końcowa owacja dla autora była w pełni zasłużona.
Następny dzień to kolejne prelekcje i duża ilość konkursów. Wspominając o nich trzeba stwierdzić, że ciekawych pomysłem na tegorocznym Polconie był sposób rozdawania nagród dla najlepszych. Polegał on na tym, że dla trzech pierwszych miejsc jako wyróżnienie przekazywano nie nagrody rzeczowe (jak to bywa na innych konwentach), ale banknoty o określonym nominale, za które następnie można było zakupić w sklepiku z nagrodami wybrane przez siebie książki, komiksy, gry, koszulki itp. Sposób naprawdę rewolucyjny, jednak nie do końca dopracowany. Zdobywca banknotów w niedzielę miał już bowiem o wiele mniejszy wachlarz nagród do wyboru niż osoba, która swoje punkty zdobyła np. w piątek. Jednak kilka poprawek, jak chociażby stopniowe wrzucanie asortymentu na półki, powinno ten problem rozwiązać i sprawić, ze każdy powinien być zadowolony. Nie zmienia to jednak faktu, ze wartość nagród na tegoroczny Polcon wg organizatorów przekroczyła 70 tysięcy złotych. W tej kwestii osobom zaangażowanym w poszukiwania sponsorów należą się gromkie oklaski. Jeżeli natomiast chodzi o same konkursy to trzeba przyznać, ze poziom ich był dosyć wysoki, i żeby zdobyć kredyty, trzeba było się naprawdę sporo namęczyć. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że najlepsi uczestnicy zgromadzili ponad 800 kredytów, co naprawdę przekładało się na wiele ciekawych nagród.
Bardzo dobrze, moim zdaniem, wypadły też targi popkultury, które odbywały się przez cały okres trwania Polconu. Trzeba przyznać, że samych stoisk było naprawdę dużo, przez co i sam wybór był dość spory - zaczynając od koszulek, poprzez literaturę, gry komputerowe, na komiksach kończąc. Każdy fan fantastyki mógł znaleźć tutaj coś dla siebie. Drugi dzień konwentu zakończył się gromadnym wyjściem do bardzo klimatycznej knajpki Paradox Cafe. Uczestnicy konwentu, dzięki wcześniej rozdanym przy stoisku Paradoxu zakładkom, mogli liczyć na jedno darmowe piwo. Klimat pubu był bardzo sympatyczny, a uczestnicy spotkania razem bawili się do późnych godzin nocnych, rozprawiając o konwencie, książkach i, klasycznie, o polityce.
Dzień trzeci stał pod pytaniem: „kto tym razem zdobędzie Zajdla?". Wcześniej jednak mieliśmy wiele ciekawych punktów programu, wśród których chyba największym zainteresowaniem cieszyła się prezentacja gry „Wiedźmin". Dystrybutorzy i twórcy gry opowiedzieli o procesie jej powstawania oraz przedstawili filmy promujące „Wiedźmin", m.in. film stworzony przez Tomasza Bagińskiego, który oczarował publiczność.
Odpowiedź na pytanie „kto zdobędzie Zajdla?" przyszła wieczorem. Na uroczystej gali zostały wręczone statuetki Nagrody im. Janusza A. Zajdla. W tym roku nagrodę za najlepsze opowiadanie zdobyła Maja Lidia Kossakowska za tekst "Smok tańczy dla Chung Fonga", zaś w kategorii „powieść" zwyciężył Jarosław Grzędowicz za "Popiół i kurz". Puchar Mistrza Mistrzów, czyli rywalizację o tytuł najlepszego mistrza gry w Polsce w tym roku z kolei wygrał Paweł "Skała" Jurgiel. Całość uroczystości, podobnie jak rozpoczęcie konwentu, uświetnili swoimi przedstawieniami Słudzy Metatrona. Na miejsce, gdzie uczestnicy mieli wybrać się po rozdaniu nagród, została wybrana przez organizatorów dyskoteka Proxima. Klimat dyskotekowy na początku niezbyt służył rozmowom, jednak z biegiem czasu można było fandomowo szaleć na parkiecie. Nawet mimo obecności osób spoza fandomu nie doszło na terenie dyskoteki do większych ekscesów. Tak minął dzień trzeci.
Rankiem dnia czwartego zostałem zbudzony już o godzinie 9.30. Powodem była plotka, mówiąca, że ponoć należy się zwijać z sal noclegowych. Żadnej informacji od orgów, żadnego ogłoszenia. Takiego zachowania nie wybaczyłbym na podrzędnym konie, a co dopiero na ogólnopolskim konwencie. Nastąpiły trudności w uzyskaniu informacji i wszystkiego trzeba było się dowiadywać od innych uczestników, podobnie jak my zresztą, nieświadomych tego, co wokół nich się dzieje. Podobno plecaki trzeba było składać w jakiejś szatni. Kiedy opisywana szatnia była już pełna, na pytanie, „Co teraz?, Co mamy robić?" nikt nie raczył udzielić nam odpowiedzi. Dopiero po godzinie, kiedy stojąc w przejściu nie widzieliśmy co robić, jakiś zbłąkany gżdacz powiedział nam, gdzie mamy zrzucić swój ekwipunek. Takie wpadki przysłoniły mi konwent, który mógł być czymś wielkim, jednak organizatorzy w niektórych momentach zawalali sprawę na całej linii.
Około godziny dwunastej opuściłem teren konwentu. Natomiast kilku znajomych mówiło mi potem, że przedsiębiorczy organizatorzy, jak gdyby nigdy nic, kazali uczestnikom nosić wspaniałe materace wojskowe i sprzątać teren konwentu. Drodzy orgowie, jeżeli nie udało się wam nakłonić odpowiedniej ilości ludzi do współpracy wspaniałą koszulką, to teraz nie każcie komuś płacić za waszą nieumiejętność. Zresztą, łóżko polowe może bym i wyniósł, jednak sprzątaniu cudzych śmieci mówię stanowcze NIE.
Kończąc, chciałbym jeszcze poruszyć kilka kwestii - m.in. sprawę baru konwentowego. Przeciętnego zjadacza chleba ceny w tam ustalone mogły przyprawić o zawrót głowy. Śmiesznie mały szaszłyczek 12 zł., kiełbaska 8 zł. Śmiech na sali, jeżeli to miała być tańsza opcja, to ja dziękuję. Kolejna sprawa games room. Duża ilość gier, w które można było grać zasługuje naprawdę na dużą pochwałę, podobnie jak ogromna przestrzeń na ten cel przeznaczona. Jednak czas zamknięcia, tzn. 21.45, sprawiał, że trzeba uznać pokój gier za daleki od doskonałości. Z kolei bardzo fajnym rozwiązaniem była sala dla pociech uczestników konwentu. Spora ilość zabawek, balony i spotkania z wydawcami, m.in. „The Witch" czy „Kaczora Donalda" umilały czas dzieciom, ale i nie tylko (szczególnie, jeżeli chodzi o Kaczora Donalda).
Organizatorzy mieli w planach zorganizowanie konwentu, którego do tej pory Polska nie widziała. Można powiedzieć, że plany mieli wielkie i cześć z nich udało się im zrealizować. Jednak szereg błędów i niedociągnięć zostawił duży ślad na powyższej relacji i na całym konwencie. Ciężko jest określić, czy konwent ten zasłużył na miano jakiegoś nowego standardu, czegoś do czego należy dążyć przy organizacji kolejnych Polconów i innych imprez. Na pewno rozmach imprezy był ogromny, szereg dużych sponsorów zrobiło swoje. Można powiedzieć, że przy lepszym dopracowaniu niektórych elementów Polcon 2007 można by było uznać za imprezę genialną. Jednak, jak dla mnie, był to tylko jeden z wielu innych konwentów.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...