Amelie Wen Zhao „Dziedzictwo krwi” - recenzja
Dodane: 28-02-2023 23:51 ()
Powiedzenie, że fantasy rządzi się swoimi prawami, już dawno nabrało nowego znaczenia. Zaczęło oznaczać, że głównym z tych praw jest powtarzalność, której nie zauważy tylko ktoś ślepy i głuchy od urodzenia. Bardzo rzadko zdarza się coś nowego, co zaskoczy czytelnika. Dlatego właśnie z coraz mniejszym zapałem biorę do ręki nowe książki z tego nurtu. Zazwyczaj jest tak, że spojrzę na okładkę, na blurb i już wiem, co mnie czeka. Mogłabym pisać recenzję bez patrzenia do środka. Jeśli tego nie robię, to tylko z poczucia obowiązku i zwykłej przyzwoitości. Zawsze czytam to, co recenzuję, z nadzieją na odkrycie czegoś, co mnie zaskoczy. Tak samo było w przypadku książki Amielie Wen Zhao „Dziedzictwo krwi” - książki w bardzo ładnej oprawie, po której jednak od razu można odgadnąć, co kryje.
Anastazja Jekaterina Michajłowna jest dziedziczką tronu Cesarstwa Cirylijskiego. Jest także potworem, jak sądzą wszyscy, którzy wiedzą o jej niezwykłej mocy. Gdy miała dziesięć lat, zdiagnozowano u niej powinowactwo, czyli niezwykła moc kontrolowania określonego żywiołu. W przypadku Any jest to krew, co czyni ją najniebezpieczniejszą z powinowatych. Nawet własny ojciec odtrąca ją od siebie i jedynie jej brat, Jurij, nie uważa jej za monstrum. Gdy imperator zostaje w dziwnych okolicznościach zamordowany, o zbrodnie zostaje oskarżona Ana, zaś władzę przejmuje jej okrutna ciotka, Morgania. Księżniczka dobrze wie, że pod takimi rządami w cesarstwie zapanuje terror, o jakim jeszcze nie słyszano. Musi podjąć walkę, mając po swojej stronie zaledwie kilka oddanych osób...
Zastanawiam się czasem, czemu pisarze fantasy muszą operować kilkoma ugruntowanymi schematami, zamiast choć spróbować stworzyć coś nowego. Wygląda to tak, jakby każdy z nich dysponował czymś w rodzaju krążącego kiedyś w formie żartu „schematu przemówień”, gdzie zdanie z jednej sekcji należało łączyć ze zdaniami z innych w różnych konfiguracjach, by móc przemawiać niemal bez końca i się nie powtarzać. To właśnie dziś mamy w fantasy. Realia z grubsza późnego średniowiecza, waleczna księżniczka obdarzona jakimiś mocami, paskudny uzurpator, mądry alchemik, wierny stary żołnierz, łajdak o złotym sercu, przedstawiciel lub przedstawicielka Gildii Zabójców bądź Złodziei, ostatecznie stający/stająca po właściwej stronie... Nawet pięcioksiąg Sapkowskiego o przygodach Ciri wpisuje się w ten schemat wzięty z „Gwiezdnych wojen”, które z kolei bazują na starych legendach o szewczyku ratującym królewnę przed smokiem i zaginionym królewiczu. Po sukcesie „Miecza prawdy”, a później „Gry o tron” wielu pisarzy dosłownie poszło za ciosem, a skutek tego jest taki, że mamy zatrzęsienie cykli książkowych różniących się w zasadzie tylko imionami bohaterów i nazwami państw.
Jasne, nie tak łatwo w dzisiejszych czasach wymyślić coś całkiem nowego. Są jednak autorzy, którzy z oklepanych składników umieją upichcić potrawę, zaskakującą świeżością i całkiem nowym smakiem. Niestety, mało ich jest, zaś Amelie Wen Zhao do nich raczej nie należy. Operuje schematami zachowań, typowymi tłami i archetypami postaci, nawet nie próbując tego ukryć. Jedynym może niezbyt zużytym chwytem jest osadzenie akcji w alternatywnej Rosji, rzeczywiście nieczęste w zachodniej literaturze – sądząc przynajmniej z terminologii, bo oczywiście autorka mało co wie o rosyjskich zwyczajach i historii. Ot, podłapała w podróży kilka słów, które się jej spodobały i operuje nimi, zachwycona swą oryginalnością. Robi to z taką samą zręcznością, jak Kate Bush w przypadku słynnej „Babushki”. Przypomnijmy, że piosenkarkę po prostu zafascynowało nieznane jej wcześniej słowo i użyła go w piosence, nie myśląc w ogóle o tym, czy będzie to miało jakikolwiek merytoryczny sens. Podobnie zrobiła autorka „Dziedzictwa krwi”. Wzięła parę imion, kilka wyrazów i stworzyła potworka, który każdego rosyjskojęzycznego czytelnika doprowadziłby do konwulsji ze śmiechu. Podobnie zresztą postępuje jeszcze dziś wielu autorów, piszących opowieści z akcją osadzoną w Chinach lub Japonii i efekt jest podobnie zabawny.
Żeby oddać autorce sprawiedliwość, to przyznam, że pisze bardzo gładko, stylem zgrabnym i lekkim. Jestem też pewna, że ma wielu oddanych fanów na świecie i w Polsce też ich zyska, bo dla przeciętnego wielbiciela fantasy w rodzaju „Gry o tron” moje zarzuty nie będą miały żadnego znaczenia. Oni uwielbiają powielanie tego, co tak się im spodobało i nie przeszkadza im, że jest to ciągle to samo, niczym klopsy, pieczeń rzymska, gołąbki i mielone. Różnica tylko w sosie. Uważam, że jest wiele bardziej wartościowych pozycji – na przykład, można by wreszcie wydać pozostałe części serii Aleksandry Rudy „Ola i Otto”. W Polsce ukazały się tylko dwie, a jest to cudowna, oryginalna opowieść. Tymczasem jestem pewna, że „Dziedzictwo krwi” będzie miało polską kontynuację, choć ta nic nowego nam nie przekaże i będzie tłukła dalej modne tematy, ściągnięte, skąd się da.
Tytuł: Dziedzictwo krwi
- Autor: Amelie Wen Zhao
- Język oryginału: angielski
- Przekład: Maria Smulewska
- Gatunek: fantasy
- Ilość stron: 428
- Okładka: miękka ze skrzydełkami
- Rok wydania: 18.10.2022 r.
- Wydawnictwo: REBIS
- ISBN: 978-83-8188-646-8
- Cena: 44,90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus