„Zaginione miasto” - recenzja
Dodane: 31-03-2022 21:45 ()
Sandra Bullock nieczęsto pojawia się na dużym ekranie, a jak już wybierze sobie scenariusz, który ją zainteresuje, to stara się zrobić film na swoich warunkach. Próżno więc szukać obrazów, w których zadowoliłaby się jedynie rolą aktorki, zazwyczaj zajmuje się również produkcją swoich filmów. Z pewnością pozwala to jej mieć kontrolę nad procesem powstawania dzieła, jak również określać charakter postaci, w które się wciela.
W Zaginionym mieście wciela się we wziętą pisarkę - Lorettę, która ma już dość romantycznych powieści i szuka zmiany w swoim życiu. Nie jest to łatwe, zwłaszcza gdy zostało się zaszufladkowanym w jednym gatunku, a fani wręcz domagają się dalszych losów wykreowanych przez nią bohaterów. Gdy w jej twórczość wkrada się jednak niepewność, nuda i brak przeświadczenia o sensowności kolejnych dzieł, a nawet pierwsze oznaki wypalenia, samo życie podsuwa autorce materiał na książkę. Bo czyż nie można nazwać porwania i poszukiwania legendarnego artefaktu czymś przeciwnym do monotonnej codzienności?
Bracia Nee nie ukrywają, że ich film nie ma większych ambicji, aby być kinem przełomowym czy wybitnym. To prosta historyjka, która ma zapewnić widzowi dwie godziny godziwej rozrywki, trochę banalnego humoru i kilka scen, dla których chce się ten film obejrzeć. Jak ta ze zwiastuna, w której pojawia się blond długowłosy Brat Pitt z kultową już kwestią, że jego ojciec był pogodynkiem. Na dobrą sprawę takie sceny wystarczają, by pójść do kina i się pośmiać. No może jeszcze widok niegdysiejszego czarodzieja z Hogwartu w roli majętnego złoczyńcy, który ubzdurał sobie, że zdobędzie legendarny artefakt bez względu na środki, bo możliwości ma spore. Jak mówi młodzież, takie sceny robią im dzień i takich scen w obrazie jest sporo. Bo to, że Sandra Bullock i Channing Tatum to niedobrana para, było już wiadomo po pierwszych zdjęciach z produkcji. Lecz właśnie to ich niedopasowanie stanowi główne źródło humoru. Do tego kilka udanych żartów oraz błyskotliwych dialogów i mamy przepis na sukces. Bo któż zabroni autorce romansów w średnim wieku ganiać w cekinowej sukience po dżungli z typem udającym macho u boku? Nikt, kino bowiem nie zna granic, zwłaszcza komediowe. Oczywiście jest tu pełno klisz, a całość można określić współczesną wersją niegdysiejszego hitu z Michaelem Douglasem i Kathleen Turner, czyli produkcji Roberta Zemeckisa Miłość, szmaragd i krokodyl, ale przecież po to jest kino, aby bawić się konwencją i ta zabawa wyszła braciom Nee całkiem nieźle.
Zaginione miasto powinno zagwarantować dwie godziny udanej rozrywki, a banan często zagościć na twarzy widzów. Zwłaszcza w scenach pokroju ucieczki z obozu czy zdejmowania pijawek. Sandra Bullock wprawdzie zapowiedziała już urlop od grania w filmach, ale patrząc na jej ostatnie dokonania, może ten rozbrat z dużym ekranem nie potrwa zbyt długo. Mimo upływu lat aktorka niezmiennie pokazuje, że w gatunku komediowym nie ma sobie równych.
Ocena: 6/10
Tytuł: Zaginione miasto
Reżyseria: Aaron Nee, Adam Nee
Scenariusz: Oren Uziel, Dana Fox, Adam Nee, Aaron Nee
Obsada:
- Sandra Bullock
- Channing Tatum
- Daniel Radcliffe
- Da'Vine Joy Randolph
- Brad Pitt
- Oscar Nuñez
- Patti Harrison
- Bowen Yang
Muzyka: Pinar Toprak
Zdjęcia: Jonathan Sela
Montaż: Craig Alpert
Scenografia: Karen Frick
Kostiumy: Marlene Stewart
Czas trwania: 112 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus