„The Batman” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Motyl

Dodane: 05-03-2022 22:51 ()


Matt Reeves zrobił to! Nakręcił najdłuższy i najnudniejszy film o Mrocznym Rycerzu. Tak bardzo chciał oderwać Batmana od świata Batmana, że stworzył mroczny, przygnębiający i bardzo teatralny film z rozwleczonymi dialogami (wieki mijają, zanim Batman skończy rozpoczęte zdanie), w którym zamiast obrońcy Gotham mógłby obsadzić każdego herosa pragnącego zemsty. Przedobrzył albo inaczej, wpakował się w tak gęstą fabułę z mnogością wątków, że wycięcie któregoś z nich skutkowałoby dziurami, których nie zatuszowałby nawet najbardziej wprawny montaż. Wielbicielom neo-noir z pewnością spodoba się styl narracji i wizualna strona obrazu. A fabuła? Cóż, Batman, który powinien być przede wszystkim biegłym detektywem, potyka się o własne nogi, jest zaślepiony zemstą, bezskutecznie szuka ukojenia bólu po śmierci rodziców. A przy tym jest marnym obywatelem miasta, marnym Bruce’em Wayne’em. Zachowuje się niczym młodzieniec przechodzący okres buntu, a przywdziewając pelerynę nietoperza, szuka nocą guza, bo może któryś z zakapiorów zakończy te cierpienia młodego Batmana.

W Gotham pojawił się groźny przestępca. Riddler zabija burmistrza, wyciągając na światło dzienne wszystkie brudy dotyczące dotąd nieskazitelnej postaci, a także zapowiada kolejne ofiary w akcie czyszczenia miasta z największych szumowin, które pod płaszczykiem prawych i znanych osobowości, zamiast wyciągnąć miasto z kryzysu i fali zbrodni, dbają tylko o własne interesy. Przy okazji prowadzi subtelną grę z Mrocznym Rycerzem, któremu podsyła iście miłosne liściki z zagadkami, naprowadza go na swoje kolejne cele. Batman, mając u boku oddanego druha w osobie Jamesa Gordona, angażuje się w długie, niemrawe śledztwo. Przenika do przestępczego półświatka Gotham, budząc strach u lokalnych przestępców, będąc solą w oku dla skorumpowanych glin, polityków czy prominentnych przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Czy fala brutalnych i zuchwałych zbrodni może mieć coś wspólnego z jego dziedzictwem?

Praca nad The Batman była wymagającym przedsięwzięciem, z której zrezygnował Ben Affleck, a później zajął się nim Matt Reeves, poświęcając wiele czasu na dopracowanie scenariusza. Scenariusza, który jest przeładowany ilością postaci, wątków i zapożyczeń, które czynią z obrazu zlepek różnych pomysłów niekoniecznie współpracujących ze sobą. Można się tu doszukać odniesień do Długiego Halloween, ale też Powrotu Mrocznego Rycerza, Zodiaka czy filmów o mafii. Jeśli ktoś narzekał, że Batman Nolana jest za bardzo realistyczny, to w przypadku produkcji Reevesa może się mocno rozczarować. Tutaj bardzo rzadko pada słowo Batman, a protagonista w najmniejszym jak dotąd stopniu korzysta z –  jak to ujął niegdyś Jack Nicholson – swoich zabawek. Możliwe, że taka jest właśnie wizja Batmana Reevesa, ale odziera go z komiksowego rodowodu. Reżyser ma też delikatny problem z ekspozycją bohaterów. Nagromadził ich tak wielu, że żadna z postaci nie zapisuje się mocnym akcentem. Poza Batmanem. Riddler miał budzić przerażenie i strach, więc dopóki nosi maskę, mamy do czynienia z przebiegłym, wyrachowanym i niecofającym się przed niczym złoczyńcą. Jak tylko odsłania twarz, pokazuje oblicze rozkapryszonego dzieciaka, któremu właśnie ktoś zabrał cukierka. Rozchwiany emocjonalnie, przekonany o perfekcyjności pada ofiarą przeświadczenia o własnej nieomylności. Paul Dano ma dar do grania postaci niejednoznacznych, zaburzonych psychicznie, szaleńców, a jego powierzchowność przypomina tutaj kreację stworzoną niegdyś na potrzeby Labiryntu.

Na drugim planie mamy cały garnitur postaci drugoplanowych począwszy od Pingwina w rewelacyjnej interpretacji Colina Farrella, mdłej i nieprzekonującej kreacji Catwoman zagranej przez Zoë Kravitz, która Michelle Pfeiffer i Anne Hathaway może szpilki czyścić i nosić za nimi bicz.  Chyba największym nieporozumieniem niniejszej fabuły jest relacja między Batmanem a Robinem, tfu… Gordonem. Nierozłączni partnerzy paradujący jak koledzy ze szkolnej ławki w otoczeniu sfrustrowanych policjantów. Dla herosa kryjącego się w cieniu i unikającego zdradzenia swojej tożsamości takie przyjacielskie chodzenie za rączkę z jednym z detektywów gothamskiej policji to chyba nie najtrafniejsze rozwiązanie. W jaki sposób Batman ma budzić strach wśród złoczyńców, skoro prawie chodzi na kawkę z połową lokalnego komisariatu? Pozostaje jeszcze szara eminencja podziemia Gotham, czyli Carmine Falcone. Trzeba uczciwie przyznać, że John Turturro wpasował się do tej roli znakomicie. Potwierdził, że nie tylko komediowe kreacje są jego domeną. Cóż jednak z tego, skoro podobnie do Pingwina jego rola jest tutaj epizodyczna. Identyczną sytuacją mamy z Alfredem, a Andy Serkis nie miał nawet szans na zbudowanie jakichś głębszych relacji ze swoim podopiecznym i dostał aż jedną przejmującą scenę. W trzygodzinnym filmie? To istny szok i niedowierzanie.

Warto na moment zatrzymać się przy odtwórcy głównego bohatera, który przed premierą wywoływał sporo kontrowersji. Robert Pattinson znany głównie z sagi Zmierzch i roli małomównego Cedrica Diggory’ego z Harry'ego Pottera i Czary ognia sprawdził się nieźle jako Batman, ale nie jest to Mroczny Rycerz, jakiego znamy z komiksów. Jest zagubiony w swoich poczynaniach, zaślepiony zemstą, zachowuje się jak zbuntowany młodzieniec. No i chyba największym problemem aktora było, że w ogóle nie czuje postaci Bruce’a Wayne'a. Dlatego też nie dziwi, że najwięcej w filmie mamy Batmana, a naczelny playboy i pierwszy syn Gotham został zepchnięty w bardzo dalekie tło. Można oczywiście odczytać to jako celowy zabieg, ale wtedy Reeves pozbawiłby się tak wielu możliwości pokazania dwóch twarzy swojego bohatera. A tak naprawdę Pattinson nigdy nie przestaje być zemstą. Zawsze jest Batmanem z maską lub bez niej. Pytanie, czy aktor umiałby przekonująco zagrać Bruce’a Wayne, bo po trzygodzinnym występie w roli Batmana mam co do tego spore wątpliwości.

Produkcja Matta Reevesa urzeka wizualną koncepcją, wysmakowanymi, dopieszczonymi zdjęciami budującymi paskudną i mroczną atmosferę. Czuć duszny nastrój kryminału. Przez większą część filmu albo pada deszcz, albo aura mroku jest tak gęsta, że żadne promienie słonecznie nie są w stanie przedrzeć się przez gąszcz nieprawości i plugawości w Gotham. Niestety, produkcja wraz z przytłaczającą muzyką Michaela Giacchino, nieodstępującą widza na krok, staje się z czasem męczącym widowiskiem.

The Batman jest kolejną autorską wizją, która urzeknie widzów szukających mrocznych obrazów, pozbawionych choćby krzty humoru, realistycznych, powolnych śledztw. Jednak w tej rozwleczonej do granic możliwości fabule jest więcej niedoróbek niż trafnych wyborów. Reeves z pewnością miał wiele dylematów, zarówno przy obsadzie, jak i prowadzeniu opowieści. Nie wszystko mu wyszło, jak należy, ale jego Batmanowi warto dać szansę, bo może przy kolejnej odsłonie pójdzie mu lepiej.

Ocena: 6/10

Tytuł: The Batman

Reżyseria: Matt Reeves

Scenariusz: Matt Reeves, Peter Craig

Obsada: 

  • Robert Pattinson
  • Zoë Kravitz
  • Jeffrey Wright
  • Colin Farrell
  • Paul Dano
  • John Turturro
  • Andy Serkis
  • Peter Sarsgaard
  • Barry Keoghan
  • Jayme Lawson
  • Gil Perez-Abraham
  • Peter McDonald

Muzyka: Michael Giacchino

Zdjęcia: Greig Fraser

Montaż: William Hoy, Tyler Nelson

Scenografia: James Chinlund

Kostiumy: David Crossman, Glyn Dillon, Jacqueline Durran

Czas trwania: 176 minut

 

 Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji. 


comments powered by Disqus