„Superman: Powrót" - recenzja
Dodane: 15-08-2006 00:03 ()
Tytułowy powrót Supermana nie ogranicza się jedynie do powrotu Człowieka ze Stali z nie ukazanej w filmie wyprawy w kosmos. Dla mnie to przede wszystkim powrót po ćwierci wieku (Superman II z 1980 jest ostatnim wartym uwagi filmem z serii, mimo, że powstały dwa kolejne) na ekrany kin.
Czy to powrót udany - trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Zacznę od tego, że to z pewnością powrót do korzeni i to pod każdym względem. Wizyta w kinie okazała się przyjemna już w pierwszych sekundach seansu - wspaniale było posłuchać jednego z moich ulubionych motywów muzycznych. Mimo, że muzykę skomponował John Ottman, usłyszeć można nieśmiertelny motyw przewodni starych Supermanów oraz utwór, który osobiście stawiam na równi z „Also Sprach Zarathustra", czyli „Planet Krypton".
Obsadzie należy się sporo, jeśli nie najwięcej, uwagi. Brandon Routh to podobny wybór, co w filmie Richarda Donnera - typ lalusiowaty, nie atletyczny, zwalisty, jakiego znamy z komiksów. Ten młody i mało znany aktor bardzo wyraźnie naśladuje świętej pamięci Christophera Reeve. Również jego charakteryzacja, od dużych okularów po bezgranicznie usztywniony lakierem loczek, sprawia, że zastanawiam, się czy to kopia, czy też podróbka dawnej kreacji. To moja główna rozterka przy ocenie tego filmu. Nie wiem, jak zareagowałbym, gdyby Bryan Singer próbował na nowo stworzyć Człowieka ze Stali, wiem natomiast, jak reagowałem na rolę nawiązującą, czy może wręcz kopiującą Christophera Reeve`a. Czułem się dziwnie, bo z jednej strony było podobnie, z drugiej jednak to nie było „to"*.
Łatwiej natomiast jest wystawić ocenę Lois Lane. Ładniutka Kate Bosworth wypada zupełnie nieciekawie w porównaniu do kreacji Margot Kidder - wścibskiej, trochę naiwnej i bardzo żywiołowej. Nie powinno nikogo zaskoczyć, że najlepszą rolę stworzył niezrównany Kevin Spacey. Jego interpretacja Lexa Luthora różni się znacznie od tej, którą zaserwował widzom Gene Hackman. Obie podobają mi się jednakowo. Spacey, do wyrafinowania i egocentryzmu, dorzuca sporo szaleństwa, czasem bywa zabawny, czasem przerażający. Zdecydowanie można odnieść wrażenie, że to on najlepiej i najpewniej czuje się w swojej roli. Poza tą trójką na pochwałę zasługuje również reszta obsady: Syn Lois, zbiry Luthora, redaktor Daily planet czy głupiutka i rozhisteryzowana Kitty. Ciekawostką jest też „występ" Marlona Brando - dzięki archiwalnym zdjęciom, Jor-El ukazuje się widzom jako zmarły aktor i przemawia jego głosem.
Fabuła trzyma komiksowy poziom. Główny wątek to demoniczny plan Lexa, który, korzystając z Kryptońskiej technologii, chce opanować świat (zaskoczeni?). Poza ratowaniem ziemi Superman zmaga się z osobistymi problemami. Podczas kilkuletniej nieobecności świat nauczył się żyć bez swojego obrońcy, a ukochana bohatera urodziła syna i związała się z innym mężczyzną. Przyznam się, że jakoś przełknąłem wszelkie naiwności i uproszczenia, chyba nastawiłem się na zgrzytanie zębów i dlatego „jakoś poszło", że zacytuję Shreka. Trzeba pamiętać, że to film o facecie w niebieskim stroju z czerwonymi majtkami i pelerynką. Jak można to traktować poważnie?
Budżet filmu jest tak obrzydliwie duży (około dwustu milionów dolarów), że chyba wręcz mam obowiązek napisać trochę o efektach specjalnych. No więc wszystko jest bez zarzutu. Na tym mógłbym skończyć, ale wdam się w szczegóły. Efektów jest sporo, wszystkie zrealizowane doskonale, jednak nie zobaczymy nic nowego czy rewolucyjnego, więc nie do końca jestem przekonany, czy tak wielki budżet jest widoczny na ekranie. Bardzo dużą ciekawostką, choć moim zdaniem nie do końca udaną, jest wersja IMAX filmu. Jestem wielkim zwolennikiem tej, genialnej w swej prostocie i sugestywnym efekcie, technologii kina trójwymiarowego. Superman: Powrót to szansa na przeforsowanie IMAXa, na podniesienie jego statusu z ciekawostki do nowego standardu kina. Niestety wydaje mi się, że to szansa niewykorzystana w pełni. Owszem, blisko 30 minut (według twórców, ja obstawiam, że bliżej 20) rozbitych na 4 widowiskowe sceny przygotowano specjalnie dla kin IMAX. Jednakże pełny efekt wymaga zastosowania dwóch kamer w trakcie kręcenia, w przypadku Supermana mamy do czynienia z obrazem 2D modyfikowanym tak, by nadać mu pozornej głębi. W związku z tym mamy do czynienia jedynie z iluzją przestrzennego obrazu, a nie tak, jak w przypadku filmów kręconych na potrzeby takiego kina, prawdziwym trójwymiarowym obrazem. Objawia się to tym, że widać kilka płaskich planów i jedynie elementy generowane komputerowo są w pełni sugestywne. Superman: Powrót to nie najlepsza prezentacja możliwości tej techniki.
Czy polecam wizytę w kinie? Nie. Fani komiksów, Supermana, czy IMAXa i tak pewnie pójdą, i nie powinni być rozczarowani. Pewnie, podobnie jak ja, wyjdą z kina ze słowami „było OK". Reszta natomiast może się wynudzić (film jest długi - ponad dwie godziny) lub irytować naiwnością historii o latającym facecie w czerwonych majtkach.
Ocena: 3/6
* - Autojacek, może niektórym znany z Enklawy Filmu, w rozmowie wyjaśnił mi istotę mojego problemu. Powiedział: „Nic dziwnego - Christopher Reeve był Supermanem, a Brandon Routh grał Supermana".
Superman: Powrót
Superman Returns
Reżyseria: Bryan Singer
Scenariusz: Michael Dougherty, Dan Harris
Muzyka: John Ottoman
Obsada: Brandon Routh, Kevin Spacey, Kate Bosworth
Czas trwania: 154 minuty
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...