„Mortal Kombat” - recenzja
Dodane: 10-06-2021 18:00 ()
Ponad ćwierć wieku to dobry okres, aby przypomnieć miłośnikom gier i nie tylko Mortal Kombat. Kultowy w niektórych kręgach obraz z 1995 roku (o jego wybitnie nieudanej kontynuacji z 1997 roku należy jak najszybciej zapomnieć) mocno się już zestarzał, toteż nie dziwi chęć rewitalizacji tej marki, a przy okazji pozyskania nowych i oddanych fanów. Mortal Kombat A.D. 2021 debiutował zarówno w kinach, jak i na platformie stramingowej HBO Max. Zdecydowanie lepiej poradził sobie w domach abonentów niż na dużym ekranie. Do kraju nad Wisłą dotarł z poślizgiem z powodu pandemii, ale w końcu można i u nas obejrzeć starcia nieśmiertelnych wojowników z niezapomnianej gry na automaty. Czy warto rezerwować sobie czas na seans?
Byłoby obłudne napisać, że w tym obrazie liczy się coś więcej niż kolejne starcia między bohaterami, spektakularne walki i prezentacja nietuzinkowych umiejętności najpotężniejszych ziemskich wojowników oraz ich oponentów z podświatów. Jednakże nawet przy ekranizacjach gier warto, aby fabuła posiadała jakieś atrakcyjne punkty, a nie była tylko zlepkiem przyczepionych na siłę scen konfrontacyjnych poprzedzonych marnej jakości ekspozycją postaci. A tak niestety jest w nowym Mortal Kombat. Jałowe rozmowy między bohaterami, z których żaden (z wyjątkiem Kano, któremu trafiły się chyba wszystkie one-linery) nie wybija się ponad bezbarwną i sztampową kreację, mało atrakcyjne i nadmiernie brutalne okładanie się po mordach oraz nie zawsze udane CGI to wątpliwe atuty tego dziełka.
Trzeba na początku zaznaczyć, że główny bohater - Cole Young - grany przez Lewisa Tana jest postacią nijaką, źle skonstruowaną, a przede wszystkim obojętną widzowi. Podobnie sprawa ma się Sonyą Blade i Liu Kangiem, który w oryginale grał główne skrzypce, a tutaj został sprowadzony do roli przewodnika i nauczyciela. No i chyba największe wpadka twórców, że zamiast finałowego turnieju decydującego o losach Ziemi dostaliśmy nieudolne przygotowania do niego, wspierane amatorskim aktorstwem i całkowitym brakiem charyzmy u większości aktorów tego nudnawego widowiska. Po prawdzie najciekawszą walkę filmu otrzymujemy w prologu, szkoda, że podobny poziom dostaliśmy dopiero w końcówce.
Z jednej strony widza mogą irytować prostackie, niekiedy wręcz mało odkrywcze dialogi, z drugiej twórcy nie odmawiają sobie epatowania brutalności, ale nie potrafią przekuć tego atutu w zajmujące i przede wszystkim widowiskowe sceny walk. Odkrywanie swoich umiejętności przez adeptów mających bronić Ziemi to najbardziej trywialny i nakręcony bez pomysłu kawałek filmu o tym, jak zabić w zarodku okazję do nakręcenia kilku dynamicznych, a także humorystycznych scen. Do tego postaci Lorda Raidena i Shang Tsunga są zagrane bez wyrazu i pazura, że aż odechciewa się oczekiwania na jakąkolwiek kontynuację.
A takowa zapewne ma szansę się ziścić, bo wydarzenia z niniejszego obrazu ewidentnie świadczą, że to tylko rozgrzewka przed drugą rundą. Z nowymi czempionami, potężniejszymi wrogami, nakręcona z większym rozmachem. Pytanie tylko, czy chcemy tak mdławego i przeciętnego Mortal Kombat, które może wizualnie dystansuje obraz sprzed ponad dwóch dekad, ale jeśli chodzi o sprawne prowadzenie fabuły, choreografię walk i charyzmatycznych bohaterów, to nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań. Kino kopane spod znaku pięści i magii niestety zawodzi i trudno uwierzyć, aby kontynuacja miała zmienić ten stan rzeczy. Nowy Mortal Kombat to chaotyczny film o niczym z miniatutami, które nie są w stanie zatrzeć niesmaku po seansie. Wyprawa do kina jedynie dla wytrwałych widzów niemających żadnych oczekiwań wobec fabularnych wydmuszek okraszonych kilkoma ciosami i kopami, niekoniecznie serwowanych z półobrotu.
Ocena 3/10
Tytuł: Mortal Kombat
Reżyseria: Simon McQuoid
Scenariusz: Greg Russo, Dave Callaham
Obsada:
- Lewis Tan
- Jessica McNamee
- Josh Lawson
- Joe Taslim
- Mehcad Brooks
- Matilda Kimber
- Tadanobu Asano
- Hiroyuki Sanada
- Chin Han
- Ludi Lin
- Max Huang
Muzyka: Benjamin Wallfisch
Zdjęcia: Germain McMicking
Montaż: Scott Gray
Scenografia: Rolland Pike
Kostiumy: Cappi Ireland
Czas trwania: 110 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus