Fragment "Czarnoksiężników z Krainy Osobliwości"
Dodane: 17-07-2007 09:02 ()
Pokój 218 znajdował się w Skrzydle Diagnostycznym. W poczekalni stało biurko z komputerem, bardzo podobnym do tego, którego Norman używał w bibliotece, a za biurkiem siedziała młoda kobieta o żółtych włosach i zagubionym spojrzeniu. Na widok wchodzącego Normana zagapiła się na niego, jakby był chory. Pod jej spojrzeniem musiał dotknąć guza i zmarszczyć brwi. Ale ona nie patrzyła na jego czoło. Po chwili powiedziała:
- Minęło tyle czasu... zapomniałam, co się robi.
- Może powinienem się przedstawić.
- Może - powiedziała. W jej głosie brzmiała ulga. - Tak, chyba tak. Jak się pan nazywa?
Powiedział jej. Poprzyglądała się tablicy rozdzielczej i wcisnęła jakiś guzik, uruchamiający program.
- Co teraz? - spytał.
- Nie wiem - wyznała. Chyba się jej nie podobało takie zagubienie.
Norman także nie wiedział, co teraz. Ale niemal natychmiast drzwi gabinetu się otworzyły. Kobieta wzruszyła ramionami, więc Norman po prostu tam wszedł.
Gabinet miał być urządzony przytulnie, ale coś się zepsuło w wentylacji i teraz wszystko tonęło w kurzu. Norman usiadł na jedynym krześle, wzbijając kurz, od którego się rozkaszlał.
- Jestem doktor Brett - odezwał się jakiś głos. - Zdaje się, że ma pan kaszel.
Głos dochodził z konsoli naprzeciwko krzesła. Najwyraźniej doktor Brett był komputerem, wyglądającym dokładnie jak dyrektor Biblioteki Narodowej. Norman odruchowo się rozluźnił. Zaufanie do komputera przychodziło mu naturalnie.
- Nie - powiedział. - To przez kurz.
- A, kurz. Zanotuję, że trzeba go usunąć. - Głos brzmiał mądrze, staro i bardzo chrypiąco. Po chwili odezwał się znowu: - Moje skanery chyba się popsuły. Wydaje mi się pan zdrowy.
- Mój biomiter twierdzi, że wszystko u mnie w porządku - rzekł Norman.
- W takim razie moim skanerom nic nie dolega. Ma pan żelazne zdrowie. Dlaczego pan przyszedł?
- Mam na czole guz.
- Guz? - zamruczał doktor Brett. - Wydaje mi się zdrowy. Jest pan pewien, że nie jest naturalny?
- Tak. - Przez chwilę Normana ogarnęła nienaturalna irytacja. Dotknął guza. Pod palcami czuł wyrostek twardy jak kość... nie, twardszy, twardy jak stal, jak magnacyt, jak wolfdiamenty. Zaczął się dziwić, po co w ogóle się tu fatygował.
- Oczywiście, oczywiście - powiedział doktor. - Sprawdziliśmy pańskie akta. Nie urodził się pan taki. Jak pan sądzi, co to jest?
Pytanie zaskoczyło Normana.
- A skąd mam wiedzieć? Myślałem, że pan mi powie.
- Oczywiście. Może mi pan zaufać. Powiem panu wszystko, co panu wyjdzie na dobre. Po to tu jestem. Pan o tym wie. Dyrektor Biblioteki Narodowej wyraża się o panu bardzo pochlebnie. Jest to w pańskich aktach.
Pod wpływem głosu maszyny Norman przestał się irytować. Ufał swojemu biomiterowi. Ufał doktorowi Brettowi. Usadowił się wygodnie, by wysłuchać, czym jest jego guz. Ale nawet tym drobnym ruchem wzbił obłok kurzu. Kichnął dwa razy.
Doktor Brett powiedział:
- Chyba się pan zaziębił.
- Nie - powiedział Norman - To przez kurz.
- A, kurz - odparł doktor Brett. - Dziękuję za wizytę.
- Dziękuję za...? - zdziwił się Norman. Nagle poczuł wielki niepokój. Poczuł, że musi uważać. - Nie powie mi pan, co to jest?
- Nie ma się czym martwić. Jest pan zupełnie zdrowy. To przejdzie za parę dni. Dziękuję za wizytę.
Drzwi były otwarte. Norman wbił wzrok w komputer. Dyrektor się tak nie zachowuje. To było dziwne. Ale nie zadawał dalszych pytań. Stał się ostrożny.
- Dziękuję, doktorze - powiedział i wyszedł z gabinetu. Drzwi się za nim zamknęły.
Kobieta nadal siedziała przy biurku w poczekalni. Skinęła Normanowi dłonią.
- Może pan mi pomoże - powiedziała.
- Tak?
- Pamiętam, co mam teraz zrobić. Po wizycie mam odebrać instrukcje lekarza - stuknęła palcem w konsoletę - i upewnić się, że pan je rozumie. Ale jeszcze nigdy tu nikogo nie było. A kiedy dostałam tę pracę, nie powiedziałam im... - odwróciła wzrok - że nie umiem czytać.
Norman ją zrozumiał. Oczywiście potrafiła odczytać własny biomiter - to potrafili wszyscy. Ale poza tym nikt już nie uczył się czytania. Enwell z pewnością nie uczył się go w szkole. Czytanie już nie było potrzebne. Nikomu z wyjątkiem ludzi z Biblioteki Narodowej. Norman nie znał nikogo oprócz siebie, kto umiałby czytać. Dlatego nikt już nie przychodził do biblioteki.
Ale teraz był ostrożny. Uśmiechnął się uspokajająco do kobiety i obszedł biurko, żeby spojrzeć na konsolę. Kobieta klepnęła w ekran, żeby aktywować odczyt.
Na ekranie natychmiast zajarzyły się jaskrawoczerwone litery. Głosiły:
TAJNE POUFNE OSOBISTE PRYWATNE POD ŻADNYM POZOREM POWTARZAM POD ŻADNYM POZOREM NIE POKAZYWAĆ TEJ DIAGNOZY PACJENTOWI ANI NIE UJAWNIAĆ JEJ TREŚCIcyklcyklcyklcykl
Potem nastąpił ciąg cyfr, których Norman nie rozumiał. Następnie litery układały się w:
ABSOLUTNY PRIORYTET NATYCHMIAST PRZEKAZAĆ ODDZIAŁOWI POGOTOWIA W SZPITALU POWTARZAM ODDZIAŁ POGOTOWIA ABSOLUTNY PRIORYTETcyklcyklcyklcykl
Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie fragmentu do publikacji.
Serwis Paradoks jest patronem medialnym zbioru.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...