„Pewnego razu w... Hollywood” - recenzja
Dodane: 30-08-2019 18:40 ()
Pewnego razu w Hollywood pojawił się młody i nikomu nieznany człowiek, który spuścił ze smyczy swoje wściekłe psy. I tak zaczęła się kariera reżysera, który przez wielu uznawany jest za kultowego. Filmy Tarantino to takie produkcje, o których słyszysz za dzieciaka, że są „zajebiste” i koniecznie musisz obejrzeć. Odpalasz i faktycznie mają swój styl i urok, zaskakują treścią i są istnymi kopalniami chwytliwych cytatów, którymi można się przerzucać ze znajomymi. Reżyser i scenarzysta w jednej osobie tworzy już jednak filmy od niemal trzydziestu lat. Czy dalej jest się czym podniecać jak pierwszym seansem Pulp Fiction?
Rick Dalton (DiCaprio), telewizyjny aktor, który lata świetności ma już za sobą, uświadamia sobie gorzką prawdę – szczyt osiągnął dawno temu, lepiej nie będzie, zaczyna się prowadząca ku zapomnieniu droga. Dalton postanawia się jednak nie poddawać i wraz ze swoim dublerem Cliffem Boothem (Pitt) szukają drogi powrotu na wielkie ekrany. W tle przewija się wątek Sharon Tate (Robbie) rozradowanej pierwszymi poważnymi filmowymi rolami oraz niesławnej Rodziny założonej przez Charlesa Mansona. Całość stanowi piękny wycinek amerykańskiej kultury ukazany przez pryzmat ludzkich wzlotów i upadków. To też niemal trzy godziny spędzone w tempie, który wielu ludziom odpowiadać nie będzie. Film toczy się powoli, wręcz leniwie, przeplatając charakterystyczne dla Tarantino sceny rozbudowanych dialogów, serwowane przez lektora komentarze i długie ujęcia podkreślone jedynie kultowymi utworami epoki. Nie uświadczy się w filmie prowokacyjności Wściekłych Psów, absurdalnego i groteskowego humoru Bękartów wojny czy krwawej akcji Django. Jest za to krótki wycinek życia intrygujących bohaterów, których prywatne wzloty i upadki przyciągają uwagę jak magnes i czarująca atmosfera zmierzchu złotej epoki Hollywood, która wylewa się z ekranu, otulając widza. Sto sześćdziesiąt minut w towarzystwie Ricka, Cliffa, Sharon i eklektycznej grupy hipisów mija w mgnieniu oka.
Oczywiście nie byłoby tak, gdyby nie świetne aktorskie kreacje. Leo jako zmagający się z depresją, nerwicą i alkoholizmem aktor walczący o powrót do świata filmu korzysta z pełnego spektrum emocji, ukazując liczne oblicza i swój aktorski kunszt. Brad Pitt w skórze lekkoducha Cliffa żyjącego wręcz z minuty na minutę w otoczeniu małych przyjemności jest beztrosko naturalny, świadom swojej sytuacji i pełen autoironii. Spotkałem się z opinią, że Margot Robbie nie miała okazji rozwinąć w filmie skrzydeł, otrzymując w scenariuszu niewiele kwestii. Czy aktor gra tylko głosem? Nie! Jej Sharon Tate, młoda aktorka wybijająca się na szczyt, jest pełna ekspresji i witalności, które uwidaczniają się w jej mimice, mowie ciała i geście. Pomimo niewielu wypowiadanych słów Robbie tworzy na ekranie kreację, która bez problemu komunikuje widzowi emocje aktorki. Nawet te drobne role Tarantino obsadził bezbłędnie aktorami, którzy w jego wizję tchnęli życie i autentyzm. Al Pacino jako głos rozsądku otwierający oczy Daltona jest zaskakująco kąśliwy, choć wyraźnie ma na celu dobro swojego podopiecznego, a Margaret Qualley doskonale uosabia ducha zmanipulowanych przez Mansona dzieci kwiatów, łącząc beztroskę z hipokryzją sekciarzy.
Quentin Tarantino w swojej najnowszej produkcji po raz kolejny udowadnia, że w konstruowaniu przykuwającego uwagę kadru mało kto może mu dorównać. Praca kamery, piękne zdjęcia oraz kompozycja sprawiają, że całość jawi jak śliczna, chociaż momentami nieco kiczowata (nie oszukujmy się, to w końcu film Tarantino) pocztówka z epoki. Kadry są pełne detali i wizualnych smaczków, które sprawiają, że od ekranu trudno jest oderwać wzrok. Typowa dla Tarantino muzyka złożona z mniej i bardziej znanych szlagierów lat sześćdziesiątych doskonale podkreślających akcję, nastrój i emocje towarzyszące kolejnym scenom finalizuje i ugruntowuje recenzowaną produkcję jako „tarantinowski film”.
Pewnego razu w... Hollywood to film specyficzny – z jednej stronie łączy w warstwie oprawy audiowizualnej wszystko to, za co kochamy Tarantino, a z drugiej brakuje mu w warstwie scenariusza tej pewnej dozy wulgarności i groteski, do jakiej przyzwyczaiły nas inne produkcje reżysera. To kino bardziej dojrzałe i angażujące, które bawi, nie uciekając się do brutalności oraz humoru niskich lotów i piękny hołd złożony ukochanej przez Tarantino epoce w historii Hollywood, a jednocześnie produkcja, której warto poświęcić uwagę ze względu na doskonałe aktorskie kreacje. Jeśli marzyłeś kiedyś, by udać się w podróż w czasie i przestrzeni do filmowej stolicy świata, to teraz masz okazję.
Ocena: 8/10
Tytuł: Pewnego razu w... Hollywood
Reżyseria: Quentin Tarantino
Scenariusz: Quentin Tarantino
Obsada:
- Leonardo DiCaprio
- Brad Pitt
- Margot Robbie
- Emile Hirsch
- Margaret Qualley
- Timothy Olyphant
- Dakota Fanning
- Bruce Dern
- Mike Moh
- Luke Perry
- Damian Lewis
- Al Pacino
- Nicholas Hammond
- Rafał Zawierucha
Zdjęcia: Robert Richardson
Montaż: Fred Raskin
Scenografia: Nancy Haigh
Kostiumy: Arianne Phillips
Czas trwania: 161 minut
comments powered by Disqus