„Mirai” - recenzja

Autor: Ewelina Sikorska Redaktor: Motyl

Dodane: 19-06-2019 21:00 ()


Po dość mocno osadzonym w fantastycznych klimatach Bakemono no Koto (niestety nie dostał swojej polskiej premiery) Mamoru Hosoda tym razem wraca na ziemię. I to w sumie dosłownie, bo serwuje nam pozornie prostą, wręcz przyziemną, rodzinną opowieść - Mirai. W jej centrum stawia małego Kuna, który właśnie został starszym bratem swojej malutkiej siostrzyczki - Mirai i musi ten fakt na swój sposób przetrawić, w czym nieoczekiwanie pomagają mu podróże w czasie. Przez dłuższy czas zastanawiałam się, co tak urzekło Amerykańską Akademię Filmową w tej produkcji, aby dać jej szansę na rywalizację o najważniejszą nagrodę branży filmowej. Teraz już wiem: Mirai to genialna w swej prostocie i przekazie animacja.

Najnowsze animowane dziecko Hosody porusza podobny problem, co Dzieciak rządzi - pojawienie się nowego członka rodziny. Zarówno tu, jak i tam pokazane jest, jak z nową sytuacją muszą mierzyć się starsze dzieci, które od tego momentu stają przed faktem, iż część uwagi rodziców skupi się na ich młodszym rodzeństwie. Jednak japońskie i amerykańskie studio podeszło do tego zupełnie inaczej: począwszy od prezentacji głównych bohaterów, a skończywszy na poprowadzeniu fabuły.

Tim z Dzieciak rządzi to siedmiolatek z wybujałą wyobraźnią, a Kun to czterolatek, który nie do końca kontroluje swoje emocje. I jeśli chodzi o emocje i ukazanie zmian dokonujących się w dziecięcej psychice, to jednak lepiej temat ujął Hosoda niż gigant zza oceanu. Bo Mirai idealnie pokazuje, jak kolejne dzieci w rodzinie zmieniają ją od środka. Ten, kto ma młodsze rodzeństwo, wie, o czym mówię. Reżyser uchwycił wszystkie emocje targające starszym bratem Mirai, ale też jego rodzicami, którzy muszą z dnia na dzień zmienić swoje priorytety. Nie zawsze jest lekko (co chwila pojawiające się wątpliwości na temat bycia dobrym rodzicem). Raz jest lepiej, raz gorzej, ale co ważne zawsze trzymają się razem.

Choć akcja najnowszego dzieła Mamoru Hosody dzieje się w Japonii, to snuje na tyle uniwersalną opowieść, że zrozumie ją każdy rodzic czy dziecko na całym świecie. Ciekawe jest też, że choć na pozór rodzina w Mirai przypomina typową znaną nam tradycyjną komórkę społeczną: tata, mama, dzieci, to mamy ukazany dość niestandardowy, ale coraz częściej spotykany w naszych czasach podział ról małżonków: kobieta pracuje, a mężczyzna przejmuje domowe obowiązki i opiekę nad dziećmi. Japoński twórca to drugi po Bradzie Birdzie (który ten temat poruszył przy okazji Iniemamocnych 2), który zdecydował się na taki krok, a tym samym odsłonił coraz bardziej i głębiej zachodzące zmiany w społeczeństwie i wyzwania z tym związane. Wracając do nowej animacji Hosody, nie ma tu linearnej historii; to zbiór krótkich scenek z życia (trochę to przypomina Rodzinkę Yamadów Ghibli. Dla nieprzyzwyczajonych do takiej ekspozycji fabuły animacja może się niemiłosiernie dłużyć. Hosoda powraca do motywu znanego z jego Dziewczyny skaczącej przez czas. Podczas podróży Kuna towarzyszą mu różne postaci: od nastoletniej wersji jego młodszej siostry Mirai począwszy, po zmarłego pradziadka chłopca skończywszy. Nawet znajdzie się miejsce dla antropomorfizowanego psa Kuna (spotkanie Kuna z jego domowym pupilem to chyba najbardziej zabawna scena w animacji, która idealnie pokazuje reakcje domowych zwierząt na pojawienie się dzieci; podobny temat w większym stopniu poruszał kilkanaście lat temu disneyowski Zakochany kundel). Każda z tych wycieczek w przyszłość lub przeszłość uczy chłopca i daje mu szansę na przemyślenie i zmianę swojego postępowania.

Mirai to dzieło przesiąknięte „realizmem magicznym”, ale chyba w o wiele mniejszym stopniu niż jego poprzednicy tj. świetne Wilcze Dzieci i Bakemono no Koto. To obraz bardziej skupiający się na rodzinie i relacjach w niej panujących oraz ogromnej roli naszych przodków, którzy w dużym stopniu odpowiadają za naszą teraźniejszość, a czasem i za przyszłość. Przez cały seans czuć, że to też historia o sile wspomnień i więzi rodzinnych, dla których ani śmierć, ani czas nie ma znaczenia. Od strony technicznej Studio Chizu postawiło na połączenie klasycznego 2D z komputerową animacją. Choć to połączenie nie razi i nie irytuje tak bardzo jak w chińskiej Dużej rybie i begonii, to i tak najlepsze fragmenty Mirai to te, gdzie dominuje klasyczna animacja.

Od strony muzycznej kolejny raz słyszymy pracę Masakatsu Takagi, dla którego Mirai jest trzecim filmem dla Mamoru Hosody i Studia Chizu. Tym razem mamy do czynienia z soundtrackiem raczej bardzo spokojnym, wyważonym. Idealnie sprawdza się w familijnej produkcji, stanowiąc delikatne tło do historii, rzadko wychodząc na plan pierwszy. Kiedy jednak już to robi, to idealnie podkreśla daną scenę, której staje się istotnym elementem. Wracając do samego soundtracka: dużo tu gitary, harfy, skrzypiec, pianina i miksu dźwięków klasycznie związanych z muzyką azjatycką wręcz przypominającą soundtracki z animacji Miyazakiego z bardziej latynoamerykańskimi rytmami, co daje naprawdę ciekawy efekt. Słucha się tego z niemałą przyjemnością i w osobnym odsłuchu świetnie sprawdza się jako muzyka relaksacyjna. Jedynym wyjątkiem jest trochę psychodeliczny Music Train skomponowany przez Tatsuro Yamashitę. Wracając jednak do głównego kompozytora, wygląda na to, że Takagi będzie dla Hosody tym, kim Joe Hisaishi dla Studia Ghibli i czekam na kolejne ścieżki dźwiękowe sygnowane jego nazwiskiem.

Jeśli chodzi o polskie wersje językowe, w przypadku japońskich animacji (i nie tylko tych), to przy braku napisów zdecydowanie optuję za dubbingiem. Lubię lektora, ale tylko w produkcjach aktorskich (choć ten w Mirai nie drażni i jest ok). I choć zdaję sobie sprawę, czemu czasem można go usłyszeć w produkcjach animowanych (dzieci!) to i tak animację lepiej się ogląda albo z napisami, albo z dubbingiem. Tym bardziej że polski dubbing do Mirai jest naprawdę w porządku. Wszystkie postaci mają bardzo dobrze dobrane głosy. Jedynie głos małego Kuna trochę nie przypadł mi do gustu, ale to tylko moje subiektywne zdanie.

Największą siłą Mirai jest prostota i życiowa mądrość płynąca z opowieści. To bardzo ciepła i na wskroś ludzka animacja w duchu debiutanckich Wilczych dzieci. Przy okazji to idealny film zarówno dla dzieci, jak i ich rodziców, którzy jeśli dadzą temu obrazowi szansę, mogą też w nim odnaleźć trochę własnych życiowych doświadczeń i przy okazji czegoś się nauczyć. Hosoda udowadnia, że nie trzeba jakiś wizualnych „fajerwerków” czy popkulturowych mrugnięć do widza, aby przedstawić dobrą historię. I kolejny raz pokazuje, jak wielkim błędem było to, że Studiu Ghibli nie udało się go zatrzymać. Bo nie da się ukryć, że twórca Mirai pretenduje do miana kontynuatora twórczości Miyazakiego.

Ocena: 8/10

Tytuł: Mirai

Reżyseria: Mamoru Hosoda

Scenariusz: Mamoru Hosoda

Obsada:

  • Daniel Dae Kim
  • Rebecca Hall
  • John Cho
  • Crispin Freeman
  • Stephanie Sheh
  • Erin Fitzgerald
  • Kôji Yakusho
  • Michael Sinterniklaas

Muzyka: Masakatsu Takagi

Montaż: Shigeru Nishiyama

Scenografia: Takashi Omori, Yôhei Takamatsu

Kostiumy: Daisuke Iga

Czas trwania: 98 minut

Dziękujemy Stowarzyszeniu Nowe Horyzonty za udostępnienie filmu do recenzji.  


comments powered by Disqus