Wywiad z Michałem Stonawskim - autorem horrorów z Krakowa

Autor: Jan Lorek Redaktor: Motyl

Dodane: 09-03-2019 17:04 ()


Prezentujemy wywiad z Michałem Stonawskim, autorem horrorów z Krakowa, współautorem zbioru tekstów dotyczących nawiedzonych miejsc, pt. „Mapa Cieni”. Odpowiada na pytania dotyczące swoich ulubionych książek, zainteresowania grozą, swojej pracy, ale także wiary. Pytania zadaje Jan Lorek.

Jak zainteresowałeś się pisaniem?

Myślę, że za odkrycie tej pasji odpowiada parę czynników – pierwszym na pewno była miłość do książek, którą zaszczepiła mi moja rodzina. U nas w domu zawsze się sporo czytało. Pamiętam te wszystkie wieczory, kiedy męczyłem mojego tatę albo babcię o „jeszcze jeden rozdział”. Jeszcze jeden rozdział „Muminków”, „Podróży Guliwera”, jeszcze jeden rozdział „Pięciu tygodni w balonie”, czy „Tomka Sawyera”. Tę miłość, tak jak w przypadku wielu innych nastolatków, próbowała potem zepsuć szkoła… ale to chyba temat na inną opowieść. Drugim czynnikiem było połączenie dziecięcej nudy i posiadanych przeze mnie klocków LEGO. Z nich zacząłem układać swoje pierwsze historie i światy. Tworzyłem mapy, używając do tego nadpalonych nad świeczką kartek papieru i herbaty, w której je „postarzałem”. Logicznym się wydawało, że gdzieś to wszystko będę musiał zapisywać. No i w końcu w wieku ośmiu lat usiadłem nad kartkami papieru i postanowiłem, że zostanę pisarzem. I walczyłem o to następne dziesięć lat.

Skąd zainteresowanie horrorem?

A wiesz, że nie wiem? Kiedyś powiedziałbym, że to efekt fascynacji tym gatunkiem, ale tak samo fascynuję się na przykład science fiction czy fantasy. W tym samym okresie poznawałem cały przekrój fantastyki, w jednym okresie czytałem Clarke’a, Bułyczowa, Lewisa, Kinga i Mastertona. Jeśli miałbym upatrywać w czymś powodu fascynacji horrorem, to byłoby to chyba to, że ten gatunek jest bardzo bliski rzeczywistości. Nie znajdziemy wiele opowieści fantasy w naszym życiu – w żadnej z szaf, do których wchodziłem, nie znalazłem wejścia do Narnii. Niewiele jest science fiction (chociaż Elon Musk bardzo się stara, by jednak SF stało się rzeczywistością), ale horror? Przekonałem się na własnej skórze i myślę, że po trosze każdy człowiek się o tym przekonuje, że horror jest bardzo bliski naszej rzeczywistości. Innymi słowy – interesują mnie ludzie, otaczający mnie świat, a horror to tylko krzywe zwierciadło, w którym to wszystko się przegląda. Lubię być tym człowiekiem, który rozstawia lustra.

A czy horror może coś dać człowiekowi, czy jedynie ma straszyć, nie boisz się negatywnego wpływu. jaki może ze sobą nieść zbyt duże zainteresowanie tym gatunkiem?

Mam czasami wrażenie, że horror jest strasznie niedocenianym gatunkiem. Pewnie – jego wyznacznikiem jest to, że straszy, wywołuje niepokój (i prócz tego dalej przedstawia dobrą, wciągającą historię), ale… może inaczej: kiedyś obejrzałem fascynujący film dokumentalny dotyczący snów i tego, jak potrzebne są nam koszmary. Teza była taka – dzięki koszmarom nasz mózg uczy się sobie radzić ze stresującymi sytuacjami, ze strachem, lękiem, z zagrożeniami. To, że w sytuacji zagrożenia umiemy szybciej podjąć jakąś decyzję, jest zasługą naszej „odporności” na stres. Myślę, że horrory spełniają podobną funkcję. Czy jest jakiś negatywny wpływ? Pewnie tak, wszystko w odpowiedniej dawce bywa trucizną, ale horrory same w sobie to po prostu kolejny kawałek popkultury, który warto znać.

Nie czytałeś tekstów Aleistera Crowleya?

Każdy fan grozy chyba wcześniej czy później spotyka się z Crowleyem, szczególnie kiedy bada się rzeczy związane z okultyzmem. Nie przeczytałem wszystkich dostępnych tekstów, ale zaczynałem od dzieł wydanych przez polską sekcję OTO (Ordo Templi Orientis).

Znalazłem w internecie m.in. informacje, że odrzucał chrześcijaństwo, a do „inspiracji jego naukami” przyznają się okultyści. Czy nie uważasz, że może to budzić obawy przed zainteresowaniem się literaturą grozy?

Niekoniecznie. Większość fanów grozy chce po prostu tego samego, co każdy – dobrej, zajmującej historii. Crowley, czy też szerzej okultyzm, to ciekawe zagadnienia, ale to już trochę więcej, niż literatura grozy. To filozofia. Działka dla mocno zaangażowanych fanów, którzy chcą wejść w ten świat bardzo głęboko, na tyle, żeby niejako przełamać jego ramy… albo je nagiąć. Kiedy czytasz „Władcę Pierścieni” albo „Opowieści z Narnii”, nie oznacza to, że jesteś chrześcijaninem, prawda? Po prostu lubisz te historie. Tak samo jest w przypadku horrorów. Literatura grozy ma tyle wspólnego z okultyzmem, co „Harry Potter” z satanizmem. Co nie znaczy, że nie może czerpać inspiracji i jest taki poziom, na którym niektóre dzieła grozy są ściśle związane z literaturą okultystyczną, można nawet szukać (i znajdywać) powiązania pomiędzy horrorem a spirytyzmem w dziełach mistrza Grabińskiego, który swego czasu (zresztą jak wielu członków bohemy w tamtym czasie) był spirytyzmem zainteresowany, ale we współczesnej literaturze grozy liczy się przede wszystkim dobra historia.

Przywołałeś „Władcę Pierścieni” i „Harry'ego Pottera”. Czytałeś te książki?

Miałem komfort dorastania z Potterem (przynajmniej te pierwsze części) i załapania się na całą „Potteromanię”, łącznie z hejtem na Pottera – głównie narzucanym przez Kościół. W mojej katolickiej podstawówce siostra dyrektor czytała Pottera i można z nią było porozmawiać o tych książkach, zresztą sama wyglądała jak żeńska wersja Dumbledore’a… w gimnazjum, do którego poszedłem, również rządziła siostra dyrektor, ale ta mi powiedziała, że jeśli będę czytał Pottera, to mnie za to wyrzuci ze szkoły, bo to jest grzech. W moim przypadku czytanie tej serii nie było więc tylko kwestią uwielbienia dla tego świata, ale i wyrazem buntu i walki z opresją. Co do „Władcy”, zacząłem od „Hobbita”, a trylogię przeczytałem dopiero po raz pierwszy w okolicach premiery pierwszego filmu (czyli miałem jakieś 10 lat). I, rzecz jasna, wsiąkłem. Trudno nie kochać Śródziemia.

Wspomniałeś także C.S. Lewisa. Widziałeś film z Anthony Hopkinsem „Cienista Dolina” o życiu Lewisa?

I tu ze wstydem przyznam, że ciągle znajduje się on na mojej „kupce wstydu” – ale, że mi go przypomniałeś, nie wykluczam, że sobie go nie obejrzę w najbliższym czasie…

Kiedy i w jakich miejscach rozpocząłeś publikować swoje teksty?

Pierwsze publikacje były w sieci. Kiedyś CD Project (jeszcze jako dystrybutor) uruchomił swoje forum, które potem zmieniło się w stronę Gram.pl – to był okres, kiedy blogi były tak popularne, jak dzisiaj YouTube, więc i Gram.pl zadbało o własną platformę blogową – Gramsajty. Jako użytkownik forum, od razu założyłem swojego i, prócz felietonów, zacząłem tam publikować cykl opowiadań, w których główne role grali użytkownicy forum. I jakimś cudem udało mi się zagościć w dziesiątce najbardziej popularnych blogów serwisu, potem długi czas byłem stałym gościem czołówki, a te moje wypociny się czytały. Dzięki temu udało mi się podszkolić warsztat i nabrać odwagi do wystartowania w konkursie literackim (z tą odwagą pomogli mi wtedy też pisarze Adam Zalewski i Kazimierz Kyrcz – nie za bardzo w siebie wierzyłem, a oni mnie zachęcili i obdarowali cennymi wskazówkami). Konkurs nazywał się „Horyzonty wyobraźni” i okazało się, że zostałem nominowany do nagrody, zaproszony na galę wręczenia nagród, a później jeszcze zdobyłem statuetkę i możliwość debiutu w pokonkursowej antologii… krótko mówiąc – jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. To był 2009 rok, miałem 18 lat.

Co było później, jakie teksty, sytuacje, sukcesy? Dekada to sporo czasu.

Później, po debiucie, skupiłem się głównie na szlifowaniu warsztatu. Wszyscy mi mówili, bym wydał książkę, ale postanowiłem z tym poczekać, póki nie będę bardziej pewny swoich umiejętności. Chyba do punktów wartych wymienienia mogę zaliczyć udział w projekcie „31:10: Halloween po polsku”, o którym swego czasu było naprawdę bardzo głośno, antologiach wydawnictwa Replika takich jak „Dziedzictwo Manitou”, czy „Oblicza grozy”, romans z gatunkiem Bizarro Fiction (antologia Bizarro Bazar i blog NiedobreLiterki), pierwsze tłumaczenie na inny język w projekcie „DZIECIŃSTWO W POLSCE, DZIECIŃSTWO W NIEMCZECH”, czy publikacja w „Nowej Fantastyce”. W sumie opublikowałem blisko 50 opowiadań. Dla jednych dużo, dla innych mało, ale tak naprawdę, w równym (a nawet chyba w większym) stopniu, jak w pisanie, zaangażowałem się aktywnie w fandom – prelekcje na konwentach (odwiedziłem ich jakieś 70 w całym kraju), tworzenie i prowadzenie spotkań autorskich dla kolegów po piórze, pisanie recenzji ich książek, czy też wywiady. Tworzyłem teksty dla Enklawy Magii, Qfanta (gdzie udało mi się zostać na chwilę zastępcą rednacza i współorganizować kolejne „Horyzonty Wyobraźni”), Efantastyki – bawiłem się w początki internetowego marketingu różnych inicjatyw, udało mi się współorganizować parę konwentów, takich jak Falkon, Krakon, Dni Fantastyki, czy Krakowski Festiwal Na Falach. Przez jakiś czas współprowadziłem warsztaty literackie dla początkujących w CK Norwid w Nowej Hucie, udało mi się poprowadzić wykład Collegium Civitas w Warszawie, razem z Krzysztofem Bilińskim prowadziliśmy audycję radiową „Misterium Grozy”, udało mi się też uczestniczyć i „współtatusiować” w powstaniu Nagrody Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego, związałem się też mocno z działalnością fundacji Horyzont Zdarzeń – tutaj bywałem w kadrze obozów survivalowo-popkulturalnych (najlepiej tak to opisać) i brałem udział w szalonej przygodzie, którą był rejs naszym galarem z kilometra zerowego Wisły do Gdańska.

Do sukcesów muszę też zaliczyć wydanie pierwszej gry mobilnej i zapoczątkowanie Alrauna Studio, czyli studia, w którym razem z przyjaciółmi zajmujemy się produkcją gier. No i wreszcie udało mi się założyć Lubiegroze.pl, która to strona przetrwała ostatnie dwa lata jako mały serwis promujący grozę – jako Lubiegroze.pl też parę rzeczy udało się osiągnąć – współorganizowaliśmy Krakowski Festiwal Na Falach (rzecz łączona z Horyzontem Zdarzeń), razem z Wydawnictwem Wielokrotnego Wyboru wydaliśmy zbiorek „Dziecięce koszmary i fantazje” prezentujący pierwsze twory literackie Lovecrafta, a przy okazji udało się zebrać kwotę na rzecz ofiar nawałnicy w Rytlu i okolicach, udało się nam też przeprowadzić konkurs „Jakie czasy taki diabeł”, którego pokłosiem była antologia o tym samym tytule wydana w Biblioteczce Okolicy Strachu. Udało mi się też być jurorem w kilku ciekawych konkursach, takich jak Fantazmaty, Horror na Debiut, Love Cthulhu, czy Ostatni Dzień Pary I i II. Na samym końcu wymienię dwie książki – „Mapę Cieni” i „Dziwne Dni”.

Nie wiem, czy to dużo – na pewno ostatnie dziesięć lat było dla mnie mocno męczące. Nie wszystkie inicjatywy zakończyły się sukcesem – niektóre, mimo że jestem z nich dumny, są dla mnie również cenną lekcją pokory. Krótko mówiąc – popełniłem masę błędów, których cholernie się wstydzę. W wielu innych aktywnościach brałem udział, ale do niczego nie doszłoby, gdyby nie szereg innych osób, z którymi razem współpracowaliśmy – nie wymieniam ani jednej w tym zestawieniu dlatego, że boję się o kimś nie wspomnieć, co w dobie socjal-mediów zwykle kończy się kłótnią – ale te osoby wiedzą, że zawsze jestem im wdzięczny.

Sprawiłeś, że wykonałem nostalgiczny skok wstecz, a jako że to naprawdę mija właśnie pełna dekada, nadszedł dla mnie też czas podsumowań. Ale te już zachowam dla siebie.

Czym interesowałeś i interesujesz się, poza książkami?

Popkulturą, ogólnie. W szczegółach – grami komputerowymi, których staram się być twórcą. Poza tym czysto hobbistycznie uwielbiam astronomię i astrofizykę (od strony laika, oczywiście), ekscytuje mnie fizyka kwantowa, możliwości podboju Marsa, zagadkowa Ciemna Materia. Od lat badam też nawiedzone, opuszczone miejsca. To już trochę Urbex, ale nakierowany na kwestie duchów. Poza tym pożeram popkulturę; uwielbiam anime, seriale aktorskie, filmy, gry.  Wszystko to, o czym mówię, ma jakieś odbicie w literaturze. Całe moje życie powiązane jest z książkami.

Jakie filmy i seriale lubisz?

Odpowiedź „wszystkie” byłaby najpełniejsza, ale też trochę przekłamana i niewiele mówiąca, więc może powiem tak: oglądam wszystko, co wpadnie mi w ręce. Niektórzy się dziwią, że facet, który pisze horrory, pyta się o polecenia najlepszych komedii romantycznych, ale tak to jest – jeśli historia jest dobra, to jest dobra – nie ważne, czy to romans, horror, czy fantasy. Zdecydowanie do moich ulubionych filmów należą thrillery psychologiczne – filmy typu „Gone girl”, „Fight club”, „Mr. Brooks” wywołują u mnie pożar kory mózgowej. Prawie dosłownie. Szkoda, że jest ich tak mało – kiedy wybieram film na wieczór i szukam obiecującego thrillera, trwa to zwykle jakieś dwie godziny i nierzadko kończy się bezsilną wściekłością. Inna zupełnie kategoria to anime, gdzie naprawdę trudno o wybitnie zły film, czy serial, ale tu zwykle oczekuję nie wpływu na mózg (chociaż zdarza się jak przy „Death Note”), ale na serce. I tak – wszystkie filmy Studia Ghibli, czy ostatnio „Wilcze dzieci” to dzieła, przy których znów staję się dzieckiem.

Seriale? Było ich sporo i trudno byłoby mi powiedzieć, który jest najlepszy, ale zdecydowanie w TOP mieszczą się takie produkcje, jak „Twin Peaks”, „The X-Files”, czy ostatnio „Legion”, którego mam ochotę zostać wyznawcą. Tego naprawdę jest sporo, mam taki rytuał – codziennie muszę obejrzeć na noc film, albo odcinek (zwykle nie kończy się na jednym) serialu.

Jakie filmy animowane, wtedy właściwie pewnie mówiłeś „bajki”, oglądałeś w dzieciństwie?

Było tego trochę. „Kapitan Tsubasa”, „Generał Daimos”, „Czarodziejka z księżyca”, „Ulisses 31” – jestem dzieckiem Polonii 1, RTL 7, początków CartoonNetwork i FoxKids. CartoonNetwork oglądałem w sumie jeszcze po angielsku, zanim powstał polski kanał. Nic nie rozumiałem, ale „Batman” i tak był świetny. Do dziś tęsknię za „Ligą Sprawiedliwych” czy wczesnymi „Pokemonami”. No i warto wspomnieć o „He-Man”, „Kapitan Planeta”, czy „Laboratorium Dextera”, albo „Spider-Man” – pamiętam, że w TVP 1 leciały w sobotę „Walt Disney przedstawia”, a w niedziele na dwójce o 11 bajki typu „Jetsonowie”. No i jeszcze wszystko z serii „Był sobie…”! Rany, mógłbym tak wymieniać wieczność – nostalgia to potężna siła…

Słuchasz muzyki przy pisaniu?

Powiedziałbym nawet, że jestem uwarunkowany muzycznie. Kiedy gdzieś usłyszę soundtrack z „Solaris”, od razu mam ochotę pisać – efekt tego, że przez ostatnie 8 lat pisałem tylko przy tym jednym soundtracku. Teraz się to powoli zmienia, wyszukuję sobie różne ambienty do różnych rzeczy, które piszę.

Wcześniej wspomniałeś o nawiedzonych miejscach i chciałbym zapytać o „Mapę Cieni”. Możesz powiedzieć coś o tym tytule?

Prosto ujmując – to książka o duchach. A najprościej ujmując, „Mapa Cieni” jest książką, która skupia w sobie zarówno podejście publicystyczne, jak i beletrystyczne do tematu duchów. Składa się z minireportaży i dołączonych do nich opowiadań, które napisali zaproszeni przeze mnie do współautorstwa koledzy i koleżanki po fachu. Znaleźć w niej można opis badań piętnastu nawiedzonych miejsc z Krakowa i jego najbliższych okolic. Badania przeprowadziłem razem z Krzysztofem Bilińskim, który jest także głównym współautorem książki. To był dziwny projekt (nie tylko w kwestii budowy) – badania rozpoczęliśmy w 2012, ostatnią kropkę w książce postawiłem wiosną 2013 i od tego czasu trwały poszukiwania wydawców i… cóż, trwały długo. Wydawcy się znajdywali, bywali bardzo entuzjastyczni, zapraszali na rozmowy, szykowali projekty okładek i… rezygnowali po paru miesiącach. Ostatecznie książka wyszła w 2017 roku w wydawnictwie Van Der Book. Wzbudziła zaskakująco dużo zainteresowania ze strony dużych mediów ogólnopolskich i zaskakująco mało ze strony mediów branżowych. Do dzisiaj jednak widzę, jak bardzo temat nawiedzonych miejsc ciekawi ludzi – a nasz kraj ma to szczęście, że takich da się znaleźć naprawdę sporo, nie tylko w Krakowie i okolicach. Wracając do „Mapy” – wyszedłem z założenia, że literatura jest dobra wtedy, kiedy jest bliska odbiorcy. Kiedy czytelnik może łatwo „poczuć” świat, tak, jakby mógł tam być. W przypadku „Mapy Cieni” te miejsca istnieją naprawdę. Każdy może wybrać się do nich na wycieczkę, by się przekonać. Niestety, nie powiedziałbym, że każdy może książkę kupić, bo wydawca po pewnym okresie sprzedaży, kiedy zainteresowanie zaczęło samoistnie rosnąć i sprawą zainteresowały się naprawdę duże media, zamknął sklep…

Nie wiem, czy polecałbym wizytę w tych miejscach – chyba lepiej nie ryzykować. Mógłbyś opowiedzieć o jednym z nich w stolicy Małopolski?

Osobiście bardzo spodobała mi się historia o nawiedzonym mieszkaniu na Kazimierzu. Plotka mówi o „cienistych ludziach”, którzy mieli być widziani przez lokatorkę tego mieszkania, kiedy pochylali się nad jej dzieckiem w wózku. Historia o tyle ciekawa, że niezależnie od siebie, doniesienia o cienistych ludziach notowane są na całym świecie. Oni zwykle nic nie robią – po prostu obserwują. Na przykład, kiedy stoisz tyłem do odsłoniętego okna i czujesz na sobie spojrzenie, na pewno znasz to uczucie – to właśnie patrzy się na Ciebie jeden z nich. Oczywiście, łatwo to wytłumaczyć – ludzki mózg ma tendencję do budowania takich scenariuszy. Zresztą, ta tendencja pozwoliła naszym przodkom przetrwać w miejscach, w których faktycznie w krzakach coś mogło się właśnie szykować do skoku. Dziś mamy cienistych ludzi.

Postaram się zwrócić uwagę, jeśli doświadczę takiego uczucia. Wracając do tematu, ile z miejsc opisanych w książce odwiedziłeś osobiście?

Wszystkie.

Czy w którymkolwiek mogłeś poczuć coś niezwykłego, czy to jednak tylko współczesne legendy, a jeśli tak, to czym tłumaczyłbyś istnienie strasznych historii we współczesnych czasach?

Było takie miejsce na Kosocickiej. Duży, trzypiętrowy dom wielorodzinny z ogrodem zimowym na pierwszym piętrze. Tak naprawdę to tam wszystko się zaczęło. To było jeszcze na studiach, poszliśmy tam ze znajomymi w okolicach Halloween i… coś tam się działo. Albo też się zasugerowałem – w każdym razie nie było to przyjemne doświadczenie, o którym lepiej za dużo nie mówić. Odpowiadając na drugą część Twojego pytania – myślę, że jest wiele odpowiedzi. Jedna z nich może być taka, że chodzi po prostu o adrenalinę, potrzebę strachu przed czymś, co obce i niezrozumiałe, ale moim zdaniem to trochę za płytkie. Myślę, że wbrew powszechnym trendom ku laickości i wierze tylko w rzeczy doświadczalne i wytłumaczalne, ciągle żywa jest potrzeba czegoś niewytłumaczalnego i nie z tego świata – i wiary w to coś. Co jest jeszcze ciekawsze, spotkałem osoby, które deklarowały się jako ateiści, ale w duchy dalej wierzyły. Co więcej, to właśnie dzisiejsze czasy podsumowałbym jako czasy rozkwitu opowieści o duchach – jak nic wcześniej, przyczynia się do tego choćby Internet, czy popkultura.

Uważasz się za osobę wierzącą, chodzisz do kościoła?

To jest wbrew pozorom strasznie trudne pytanie. Zacznijmy od tego, że nie można na nie prosto odpowiedzieć „tak”, lub „nie” – najprawdopodobniej dla Ciebie termin „osoba wierząca” oznacza trochę co innego niż dla mnie – strasznie łatwo tu pogubić się w meandrach znaczeń. Dzisiejszy internet pokazuje to dobitnie – trzeba być bardzo ostrożnym, zarówno zadając takie pytanie, jak i odpowiadając na nie. Będę musiał trochę rozwinąć swoją wypowiedź:

Uważam się za teistę – wierzę albo też chcę wierzyć, że „coś tam jest”. Ale nie, nie chodzę do kościoła, chociaż również nie walczę z tą instytucją. Znam bardzo dobrze nauki Kościoła – wychowałem się w mocno katolickiej rodzinie i chodziłem do mocno katolickich szkół. Znam blaski i cienie religii – z tymi drugimi miałem zresztą spory problem… i chyba głównie dlatego zdecydowałem, że nie będę hipokrytą uczęszczającym na niedzielne msze. Również nie uważam tych, którzy to robią za hipokrytów – religia katolicka ma duże cienie i słabości, ale również duże ma blaski i siłę dla wielu osób. Co do mnie – moja wiara wynika z przemyśleń opartych na nauce. Powiem wręcz, że im bardziej udaje mi się przekonać o mojej głupocie (czyt. im więcej się uczę), tym bardziej jestem przekonany, że nasz świat nie może być w swojej złożoności tworzywem przypadkowym. Ale już to, czy „Bóg” jest istotą świadomą, czy w ogóle jest istotą, czy obchodzi go coś takiego jak człowiek, czy to, co zostaje po nas, kiedy umrzemy, jest w czymkolwiek podobne do nas tutaj… to już zupełnie inna sprawa. Ostatnio przeczytałem ciekawy artykuł odnośnie tego, że fizyka kwantowa dopuszcza istnienie świadomości po śmierci ciała. Ale znów – nie wiadomo tak naprawdę, czym tak właściwie jest ta świadomość. Może być to po prostu pewna ilość informacji o nas, ale bez ciała nie będzie samoświadoma, nie będzie „nami” i tylko w połączeniu z ciałem mogą zajść procesy myślowe, może być odwrotnie. Niestety, wiele wskazuje na pierwszą opcję, co nie jest dla mnie miłą wiadomością. Osobiście wolę jednak wierzyć, że „Bóg” jest bytem świadomym i że po tym, jak umrę, nadal będę mógł doświadczać jakiejś rzeczywistości. Gdybym w to nie wierzył, zwyczajnie bym zwariował.

Nad czym obecnie pracujesz?

Obecnie pracuję nad dwiema rzeczami. Jedną z nich jest fabuła do naszej (Alrauna Studio) gry „The Way Back” – o której jednak za wiele powiedzieć nie mogę, ponad to, co zostało już zaprezentowane na targach PGA czy Gamescom: mężczyzna wraca do nadmorskiego miasteczka, gdzie jako chłopiec spędzał letnie turnusy wakacyjne, by poznać odpowiedź na dręczące go od blisko 20 lat pytanie; co doprowadziło do zaginięcia i śmierci jego pierwszej miłości… jest to również (ku mojemu zaskoczeniu) praca nad powieścią. Druga rzecz to również książka, ale o duchach. I tu niestety wolę więcej nie mówić, póki jej nie skończę i póki sam wydawca też jej nie zapowie. Mam nadzieję, że w ten plan uda mi się też włożyć wydanie zbiorku opowiadań – ale i tu więcej powiedzieć nie mogę…

Dziękuję za rozmowę.

 

Michał Stonawski (ur. 1991 r. w Krakowie) – w pierwszej kolejności bibliofil, w drugiej autor beletrystyki, publicysta, krytyk literacki. Debiutował w 2010 roku opowiadaniem „Wyrok” w antologii „Horyzonty Wyobraźni 2010". Od tego czasu opublikował blisko trzydzieści opowiadań – tak w sieci, jak w czasopismach czy antologiach takich jak DZIEDZICTWO MANITOU (wyd. Replika 2013), CITY2 (wyd. Forma 2011), czy OBLICZA GROZY (wyd. Replika 2014). Tłumaczony na niemiecki i czeski. W roku 2008 podjął współpracę z portalem EnklawaNetwork.pl. Od tego czasu współpracował z wieloma serwisami związanymi z popkulturą: EFANTASTYKA, QFANT, INTERIA, czy DZIKABANDA. W latach 2012-2013 współorganizował konwent KRAKON. Między 2013 a 2014 wraz z Wojewódzką Biblioteką Publiczną w Krakowie współorganizował wiele eventów literackich. W latach 2013-2016 organizator i pomysłodawca Nagrody Polskiej Literatury im. Stefana Grabińskiego oraz redaktor naczelny polskagroza.pl. Razem z Krzysztofem Bilińskim prowadzi audycję radiową "Misterium Grozy" poświęconą popkulturze z ukierunkowaniem na kulturę grozy, prócz tego poświęca się tworzeniu gier jako wiceprezes Alrauna Studio. Pomysłodawca i współautor książki "Mapa Cieni". Redaktor naczelny lubiegroze.pl.

Zdjęcie wykonane w pubie Róg Brackiej i Reformackiej w Krakowie. Pozdrawiamy i dziękujemy.


comments powered by Disqus