„Gdyby ulica Beale umiała mówić” - recenzja
Dodane: 24-02-2019 17:57 ()
Twórca oscarowego Moonlight powraca z nową produkcją. Gdyby ulica Beale umiała mówić to historia dwójki mocno zakochanych w sobie młodych ludzi – Tish i Funny’ego. Dodać trzeba para Afroamerykanów, która stara ułożyć sobie życie w Ameryce jeszcze pełnej uprzedzeń i rasistowskich komentarzy. Nic jednak nie jest w stanie przerwać tego silnego uczucia, bo przecież z każdą przeciwnością losu można sobie poradzić. Ano nie z każdą.
Historię tej parki gruchających gołąbeczków poznajemy z perspektywy opowiadania Tish, która przybliża ich wzajemne relacje, a jednocześnie odkrywa sedno ich prywatnego dramatu. Funny – chłopak mający iskrę bożą, jeśli chodzi o rzeźbienie w drewnie, trafia do więzienia oskarżony o gwałt. Rodzina dziewczyny stara się zrobić wszystko, aby wydostać go na wolność. Ofiara przestępstwa się ulotniła, a czarnoskóremu obywatelowi nie będzie łatwo dowieść swej niewinności. No właśnie, w obrazie mamy wiele niedopowiedzeń dotyczących tego wydarzenia, na pewno do niego doszło, ale czy aby Funny jest niewinny? Co więcej, Tish spodziewa się dziecka, a trudno samotnie wychowywać pociechę, toteż batalia o wyciągniecie chłopaka trwa i trwa… ale nic z niej nie wynika. Poza garścią wspomnień mających rozwiać ten przytłaczający i dojmujący widok oraz zobrazować potęgę uczucia.
Barry Jenkins uknuł sobie, że pokaże nam poruszającą, a jednocześnie tragiczną opowieść, której podporządkował parę głównych bohaterów. Bo to ich dojrzewające uczucie znajduje się w oku kamery, to na nich jako przyszłość narodu spoglądamy obiecująco, w końcu kto, jak nie oni, mają przełamywać utarte i niesprawiedliwe stereotypy w trudnych dla Afroamerykanów czasów. Do tego dorzuca konflikt, jaki rysuje się między rodzinami młodych, bo jak to sprowadzać na ten świat dziecko bez ślubu. W fabule Jenkinsa aż roi się od istotnych tematów, a ten nadrzędny traktujący o tolerancji i gnębieniu czarnoskórego społeczeństwa Ameryki nie został uwypuklony, a jedynie naznaczony poprzez filmowanie maślanych oczu i karesów zakochanych.
Nie da się ukryć, że duet Kiki Layne i Stephan James oczarowuje widza, pozwala uwierzyć w prawdziwą miłość, a scenom z ich udziałem nie sposób odmówić swego rodzaju oniryczności. Jednak gdy przechodzimy do sedna i próby rozwikłania głównej zagadki filmu, Jenkins pozostawia ją nierozwiązaną, wybiera niedopowiedzenie i nie ma odwagi, by drążyć temat. A utrzymuje się w tym pięknym śnie młodych, który dla nich przemienia się w koszmar, a dla widza jest tylko zbiorem ładnie zmontowanych ujęć, w których tle pokazana jest tytułowa ulica – miejsce symboliczne, ale poza tytułem filmu niemająca większego znaczenia. Jenkins brnie w długie nic niewnoszące dialogi, celebruje ujęcia, by skoncentrować się na twarzach postaci. Ładnie to wygląda, ale nie wywołuje należytych emocji. Ot reżyser, posiłkując się niespieszną narracją, chciał powtórzyć oscarowy sukces. Niestety tym razem nie wyszło.
Po twórcy Moonlight spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że stworzy kino tak nudnawe i męczące jak Gdyby ulica Beale umiała mówić. Główna para bohaterów błyszczy na ekranie, historia jest przejmująca, ale próba nadania jej specyficznej atmosfery spaliła na panewce. Emocje wyparowują, nim zdążą na dobre chwycić za serce widza. To pięknie nakręcona wydmuszka, która nie angażuje odbiorcy, a wręcz przeciwnie pcha go w ramiona irytacji. Wielka szkoda.
Ocena: 5/10
Tytuł: Gdyby ulica Beale umiała mówić
Reżyseria: Barry Jenkins
Scenariusz: Barry Jenkins
Obsada:
- KiKi Layne
- Stephan James
- Regina King
- Colman Domingo
- Teyonah Parris
- Michael Beach
- Aunjanue Ellis
- Ebony Obsidian
- Dominique Thorne
Muzyka: Nicholas Britell
Zdjęcia: James Laxton
Montaż: Joi McMillon
Scenografia: Devynne Lauchner
Kostiumy: Caroline Eselin
Czas trwania: 120 minuty
comments powered by Disqus