„Starlight: Gwiezdny blask” - recenzja druga
Dodane: 29-12-2018 23:08 ()
Mark Millar to niewątpliwy supergwiazdor komiksu mający na swoim koncie najlepiej sprzedające się tytuły tegoż medium. Nie oznacza to jednak, że wszystko, co wyjdzie spod jego pióra, nosi znamiona geniuszu. Starlight zapowiadał się – przynajmniej w odczuciu piszącego te słowa – na kolejny mocny tytuł, ale coś poszło nie tak. A może wszystko poszło, jak należy, i tak miało wyglądać. Zależy od oczekiwań.
Duke McQueen to starzejący się człowiek, którego napotykamy w niezwykle traumatycznym dla niego okresie. Zmarła bowiem ukochana żona, z którą przez niebagatelne trzydzieści osiem lat łączyło go wielkie i głębokie uczucie. I chociaż siwy, starszy pan ma dwójkę dorosłych synów, a także synowe i wnuki, to został całkowicie sam. Pewna oziębłość ze strony synów jest spowodowana zaistniałym czterdzieści lat wcześniej epizodem z życia Duke'a, który nauczył ich powątpiewać w stan zdrowia psychicznego ojca. Mianowicie w młodości Duke trafił na inną planetę, gdzie walnie przyczynił się do obalenia sprawującego władzę tyrana, za co został okrzyknięty bohaterem narodowym, odznaczony najwyższym imperialnym wyróżnieniem i stał się prawdziwą legendą. Teraz, po czterdziestu latach od tamtych wydarzeń, gdy życie wydaje się tracić wszelki sens, Duke'a odwiedza niezwykły gość, by raz jeszcze poprosić go o pomoc...
Ta recenzja będzie nieco osobista, ale jako fan filmu Flash Gordon – zakładam zresztą, że wielu ludzi z mojego pokolenia darzy to dzieło dużym sentymentem-podszedłem do niniejszego tytułu bardzo entuzjastycznie, zwłaszcza że filmów z takim klimatem dziś nikt nie próbuje robić, a nazwisko Marka Millara potrafi zdziałać cuda. W trakcie lektury bawiłem się naprawdę dobrze, jednak na dłuższą metę nie potrafiłem sam siebie oszukać. Obserwując kolejne poczynania Duke'a, nabierałem coraz silniejszego wrażenia, że to już było i w tej historii nie ma absolutnie nic nowego. O ile pomysł, żeby w miejsce Flasha — bo nie ma się co oszukiwać i porównanie do tego kultowego dzieła nasuwa się samo — umieścić podstarzałego, chociaż nadal krzepkiego emeryta, sugerował, że scenarzysta zamierza zafundować coś nawiązującego do klasyki, a jednocześnie oryginalnego. Nic takiego niestety się nie stało. Nie chcę spoilerować, ale prawdę powiedziawszy, nie ma tu czego spoilerować, bo historia jest do bólu prosta, a zakończenie tak przewidywalne, że aż niemożliwe, że pisarz dokładnie tak postanowił zakończyć tę mini serię. Nie wiem, czy tym krótkim — na czytanie powinno wystarczyć pół godziny — skryptem Millar chciał wspomnieć stare dobre czasy czy też napisał go dla własnej satysfakcji, a jako scenarzysta o takim kalibrze bez problemów znalazł wydawcę. W każdym razie od jego bardziej błyskotliwych dzieł omawianą pozycję oddziela spora przepaść. Liczyłem na zabawę popularną konwencją, wykorzystanie jakże lubianych motywów, i przetworzenie ich na coś świeżego we współczesnym duchu, bo Millar nie raz pokazywał, że potrafi robić takie rzeczy. W tym przypadku jednak powielił istniejące w najróżniejszych odsłonach i setkach wariantów wątki twardziela ratującego świat, nie wprowadzając praktycznie nic nowego. Z drugiej strony, kiedy pomyślę sobie, że Sam J. Jones miałby ponownie przywdziać obcisłe spodnie i stoczyć bitwę na planecie Mongo, życzyłbym sobie, żeby zmieniano jak najmniej w stosunku do oryginału, więc może taki cel przyświecał pisarzowi.
Niewątpliwego uroku albumowi nadaje duet odpowiedzialny za ilustracje. Goran Parlov doskonale uchwycił lekkość fabuły, prezentując jednocześnie całkiem oryginalny styl. Prosta, konturowa linia i pozbawione cieniowania scenerie przypominają Incala w opracowaniu Moebiusa. To wrażenie pogłębia również wybrana przez Svorcinę technika kolorowania oparta na płaskich plamach, wzbogaconych tu i ówdzie delikatnym gradientem. Żywa, momentami jaskrawa kolorystyka współgra z dynamicznymi scenami akcji.
Starlight to prosta historia nawiązująca do pulpowych produkcji science fiction. To lekka, dynamiczna i szybko mijającą przyjemność, która obiecuje więcej, niż w rzeczywistości daje. No cóż, nawet geniusz miewa czasem słabsze momenty. Niemniej jeśli lubicie tego typu klimaty, i tak warto na chwilę odpłynąć. Bo album technicznie wykonany jest na bardzo wysokim poziomie i potrafi porwać na szaloną, choć przewidywalną przejażdżkę.
Tytuł: Starlight: Gwiezdny blask
- Scenariusz: Mark Millar
- Rysunki: Goran Parlov
- Tłumaczenie: Marek Starosta
- Wydawnictwo: Mucha Comics
- Premiera: 23 listopada 2018 r.
- Liczba stron: 168
- Format: 180x275 mm
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- ISBN 978-83-65938-27-5
- Wydanie pierwsze
- Cena: 69 zł
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus