"Mr. Brooks" - recenzja
Dodane: 04-07-2007 23:12 ()
Kim jest Earl Brooks? Człowiekiem roku, filantropem, biznesmenem, a także kochającym mężem i ojcem. Jednak to nie wszystko, co warto o nim wiedzieć. Pan Brooks posiada też oryginalne hobby, lubi zabijać ludzi…
Mordercze skłonności ukryte są głęboko w ludzkiej świadomości. Każdy dzień to nieustanna walka z pokusami. Tłumione emocje, modlitwy mające dodać siły, by pokonać drzemiące wewnątrz człowieka zło, wydają się przybliżać do upragnionego zwycięstwa. Wszystko to jednak złudzenia. Silnych instynktów nie sposób stłumić. Kiedy na horyzoncie pojawia się Marshall - alter ego Brooksa - niepohamowana żądza krwi bierze górę nad rozsądkiem. Chwile spędzone nad kontrolą własnych popędów zdają się być niczym wobec kuszących szeptów Marshalla.
Nie morduje byle przechodnia czy osoby anonimowej. O swoich ofiarach mówi krótko: muszą powodować przyspieszenie bicia serca, tak jak jest w przypadku uczucia miłości. Perfekcyjny w każdym calu nie pozostawia po sobie śladu. Nie pozostawiał… Przy okazji ostatniego morderczego wypadu zostaje uwieczniony na zdjęciach przez początkującego fotografa. Jednak Pan Smith nie szantażuje Brooksa w tradycyjny sposób. Pragnie jedynie wziąć udział w kolejnej akcji i poznać smak zabójstwa. Sytuacja robi się niebezpieczna w momencie, gdy po piętach zaczyna deptać im detektyw Atwood.
Zmaganie Brooksa ze swoim alter ego nie jest osamotnionym wątkiem w filmie. Idąc za ciosem Bruce A. Evans - scenarzysta i reżyser w jednej osobie, postanowił nieco upiększyć historię. Obok motywów mordercy, otrzymujemy panią detektyw z różnymi problemami. Atwood usilnie stara się pochwycić mordercę, rozwodzi się z mężem, a jej tropem podąża uciekinier, którego kiedyś umieściła za kratkami. A to jeszcze nie koniec niespodzianek. Do domu wraca córka marnotrawna Brooksa, która aniołkiem nie jest i ma więcej na sumieniu niż może się początkowo wydawać. Ale od czego ma się ojca geniusza, który poradzi sobie w każdej kuriozalnej sytuacji. Przecież myśli za dwóch…
W tej całej wielowątkowej fabule klasyczny motyw Dr Jekylla i Mr. Hyde’a (Dr Costner i Mr. Hurt) wypada najlepiej. Wielka w tym zasługa odtwórców głównych ról. Kevin Costner do rozmaitych swoich ekranowych twarzy dorzucił kolejną. Dotychczas stworzył wiele kreacji, głównie pozytywnych bohaterów. Skąd ta nagła chęć wcielenia się w postać psychopatycznego mordercy? Zapewne z tym faktem wiąże się możliwość spróbowania swoich sił w całkiem nowej roli. Po kilku latach kiepskiej passy, aktor w dobrym stylu wraca na salony kinowe. Natomiast Wiliama Hurta można nazwać diabolicznym mistrzem manipulacji. Marshall w jego wykonaniu to zimny i wyrachowany drań, obdarzony sporą dawką ironicznego humoru. Pewny siebie człowiek, któremu mordowanie ludzi sprawia naprawdę wielką frajdę. Zresztą duet Costner – Hurt świetnie się uzupełnia, sceny z ich udziałem ogląda się z przyjemnością. Czasami naprawdę potrafią przerazić. Błysk w oku, inteligentny dialog czy cięty dowcip. Tu nie ma owijania w bawełnę. Brooks prowadzi ze swoim alter ego niebezpieczną, wręcz hipnotyzującą grę. W pewnym momencie można się zastanawiać, kto w tym nietypowym „związku” gra pierwsze skrzypce, Brooks czy Marshall?
Całkowicie na przeciwnym biegunie można umieścić Demi Moore, która miała być tą trzecią siłą napędową fabuły. Cóż, w moim odczuciu zagrała słabiej, zabrakło jej pomysłu na swoją postać. Niespodziewanie rolę ukradł jej Dane Cook, który jako pan Smith dzielnie dotrzymuje kroku głównemu tandemowi aktorów.
O genialnych psychopatach nakręcono wiele filmów, czym więc różni się od nich „Mr. Brooks”? Przede wszystkim formułą i rozwiązaniami, które zastosował Bruce A. Evans. W bardzo sugestywny sposób ukazał zmagania człowieka z własnymi słabościami, pokazując jak niewielka granica może dzielić od obłędu. Pokusa uzależnia silniej niż narkotyk, a droga powrotu do „normalności” może się nam wydawać trudniejsza niż na początku zakładaliśmy. Po seansie nasuwa się pytanie - czy gdzieś obok nas nie czai się Marshall o demonicznym wyglądzie Hurta i nie szepcze nam do ucha jak mamy się zachować?
Ogólnie „Mr. Brooks” prezentuje się jako kawałek solidnego kina, na którym raczej trudno się nudzić. Co chwila zostajemy zaskoczeni nowym szczegółem fabuły. Jednak z czasem, gdy wszystkie karty zostają odkryte, nawarstwienie wątków powoduje uczucie przesycenia. Połączenie układanki w logiczną całość nie wydaje się skomplikowane, bo wszystkie elementy prowadzą do spodziewanego finału.
Czy człowiek roku wpadnie w sidła policji, a może wybierze łatwiejszą drogę ukrycia się przed wymiarem sprawiedliwości? Czy Brooks uwolni się od Marshalla, czy nadal będzie niewolnikiem własnych pokus? Odpowiedzi szukajcie w filmie.
Ocena: 6/10
Tytuł: "Mr. Brooks"
Reżyseria: Bruce A. Evans
Scenariusz: Bruce A. Evans, Raynold Gideon
Obsada:
- Kevin Costner - Earl Brooks
- Demi Moore - Detektyw Atwood
- Dane Cook - Pan Smith
- William Hurt - Marshall
- Mary Helgenberger - Pani Brooks
- Stephen Michael Ayers - Pan Clifford
- Danielle Panabaker - Jane Brooks
Zdjęcia: John Lindley
Scenografia: Jeffrey Beecroft, Anne Kuljian
Montaż: Miklos Wright
Czas trwania: 120 minut
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...