„Lucky Luke” tom 1: „Kopalnia złota Dicka Diggera” - recenzja
Dodane: 02-11-2018 23:56 ()
Wydawnictwo Egmont sukcesywnie publikuje kolejne albumy z przygodami najszybszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie. Nie czyni tego jednak w sposób chronologiczny, toteż dopiero teraz otrzymaliśmy pierwszą historię (a nawet dwie) z udziałem samotnego kowboja, który zadebiutował na łamach magazynu Spirou ponad siedemdziesiąt lat temu.
Album otwiera Kopalnia złota Dicka Diggera – pierwsza historyjka tego tomu, w której to Lucky Luke pomaga swojemu dawnemu kumplowi, poszukiwaczowi złota, właśnie obrabowanemu z tego drogocennego kruszcu. Samotny stróż prawa wyrusza w pościg za zakapiorami, którzy nie tylko ukradli dorobek życia Dicka Diggera, ale również mapę prowadzącą do bogatych złóż cennego metalu. W drugiej opowieści zebranej w tym tomie Luke przemierza występne rejony Arizony, gdy w jednym z saloonów zostaje wzięty za groźnego bandytę. Jak się okazuje, w mieścinie Silverbrook grasuje Mad Jim – groźny oprych, który właśnie oczekuje na osądzenie. Dwójka łotrów postanawia skorzystać z okazji i podmienić Luke’a na Jima, co ma przysporzyć im całkiem pokaźną sumkę złota. Czy najszybszy rewolwerowiec na Dzikim Zachodzie uniknie stryczka i rozprawi się ze swoim sobowtórem?
Na okładce pierwszego albumu cyklu widać, że Lucky Luke rysowany przez Morrisa nie przypomina dobrze znanego nam rewolwerowca. Autor na początku swej komiksowej kariery rysował bohatera, mocno inspirując się filmowymi stróżami prawa Dzikiego Zachodu. Luke wygląda na starszego i poważniejszego, ale jego przygody charakteryzują się już sporą dawką humoru i to w większej mierze abstrakcyjnego. Niemniej trzeba stwierdzić, że mimo upływu ponad siedemdziesięciu lat najstarsze historie czyta się całkiem znośnie. Mamy tu sporo uproszczeń i krystalizowanie się stylu Morrisa, ale jednocześnie można zauważyć ten specyficzny humor i możliwości, jakie daje osadzenie fabuły w anturażu Dzikiego Zachodu. Dobrze, że na pierwszy ogień nie poszły perypetie z Daltonami, bo czuć tu jeszcze eksperymentowanie „na żywym organizmie”. Należy pamiętać, że Rene Goscinny zaczął pisać scenariusze serii od tomu dziewiątego. Również pod kątem graficznym niniejszy album różni się od późniejszych dokonań Morrisa. Jego styl nie jest jeszcze w pełni ukształtowany, a wiele scen akcji wręcz przypomina stare animacje. Widać, że autor wzorował się filmami Disneya, starając się przeszczepić na grunt komiksu dynamiczne sekwencje i ujęcia charakterystyczne dla wczesnych przygód Myszki Miki. Jak to się zwykło mawiać: pierwsze koty za płoty.
Nie można też odmówić Morrisowi pomysłowości, gdyż wiele gagów i żartów z udziałem Luke’a i jego oponentów jest zabawna, a rozwiązania fabularne w tamtym okresie z pewnością były świeże. O poważniejszym tonie tych opowieści niech świadczy fakt, że jak rzadko zdarza się we współczesnych przygodach Lucky Luke’a, tak tutaj jego przeciwnik pada trupem.
Z pewnością pierwsze przygody najszybszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie mogą trącić nieco myszką, ale mimo upływu lat wciąż gwarantują niezłą rozrywkę. Po Kopalnię złota Dicka Diggera warto również sięgnąć z czystego, kronikarskiego obowiązku. Nieczęsto mamy bowiem do czynienia z publikacją tak wiekowych i przełomowych w historii europejskiego komiksu pozycji.
Tytuł: „Lucky Luke" tom 1: „Kopalnia złota Dicka Diggera”
- Scenariusz: Morris
- Rysunek: Morris
- Wydawnictwo: Egmont
- Tłumaczenie: Marek Puszczewicz
- Liczba stron: 48
- Format: 215x290 mm
- Oprawa: miękka
- Druk: kolor
- Data wydania: 01.10.2018 r.
- Cena: 24,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus