„Tully” - recenzja
Dodane: 17-05-2018 21:33 ()
Charlize Theron już raz pozwoliła oszpecić się do roli, co w efekcie zaowocowało wspaniałą kreacją uhonorowaną Oscarem. W najnowszym filmie zrywa z wizerunkiem silnej, ponętnej heroiny na rzecz zmęczonej rodzinnym życiem matki. Właśnie po raz trzeci przeżywa wszystkie blaski i cienie rodzicielstwa, a jej mina mówi wszystko za siebie. Nic nie przynosi już radości, małżeńska rutyna od dawna stała się faktem, a jedyną rozrywką wydaje się oglądanie marnej jakości telewizyjnego show. Czy tak ma wyglądać rzeczywistość zaharowanej matki?
Marlo długo się wzbrania, ale w natłoku codziennych spraw i wyczerpującej opieki nad dziećmi postanawia skorzystać z opieki nocnej niani. Mąż Marlo dość często pracuje w delegacji, stara się utrzymać rodzinę, ale na tym kończy się jego pomoc. W obliczu obowiązków domowych i wychowania swoich dzieci wydaje się bezradny niczym niemowlę. Wszystko spada na głowę nie tyle sfrustrowanej, ile zrezygnowanej żony. Jednak pojawienie się w ich domu Tully nagle wszystko odmienia. Pojawia się codzienna radość, chwila oddechu, a czas spędzony z rodziną zaczyna w końcu przypominać coś więcej niż tylko odbębniony obowiązek. Tully z kolei jest chodzącym słońcem ładującym baterie wyczerpanych matek. Zaraża optymizmem i pomysłowością, sprawia, że nawet drobne domowe czynności stają się niewyczerpanym źródłem pozytywnej energii. Czy tak sielanka może trwać wiecznie?
Nowy film Jasona Reitmana opiera się na błyskotliwych i niezwykle trafnych dialogach napisanych przez Diablo Cody. To nie pierwsza kolaboracja tej pary autorów, a pamiętać należy, że ich pierwsze spotkania, a zarazem debiut scenarzystki – Juno – zakończył się dla niej oscarową statuetką. Tully ma bardzo podobną siłę rażenia i również opowiada o macierzyństwie, jednak tym razem nie poprzez pryzmat wpadki nastolatki, utrzymanej w żartobliwym tonie, a bardziej realistycznej, by nie rzec cynicznej opowieści, którą Cody wieńczy zaskakującą puentą. Nawet matka może poczuć się zagubiona, gdy codzienność staje się nie do zniesienia, a obowiązki przytłaczają i wpędzają w stan bliski depresji.
W przypadku Tully scenariusz to połowa sukcesu, na uwagę zasługują też aktorskie kreacje. Charlize Theron równie dobrze, jak w obijaniu gęb antagonistom radzi sobie na polu rodzinnego dramatu, a jej emocjonalne rozchwianie nadają opowieści realizmu. Natomiast Mackenzie Davis jest objawieniem tej produkcji. Radosna, życzliwa, wydaje się nie pasować do świata Marlo, jakby była jakąś anomalią, która zakłóca tę szaroburą wizję rzeczywistości. Jej dziewczęcość i tajemniczość wprowadzają sporo humoru, stając się przeciwwagą dla ciężkich i przygnębiających scen.
Reitman i Cody wieńczą mocnym akcentem swoją rodzicielską trylogię. Po Juno i Kobietach na skraju dojrzałości Tully jawi się jako udane podsumowanie, a jednocześnie najbardziej dojrzały film pary twórców. Nikt nie jest w stanie przyjmować w nieskończoność ciosów od życia. Wcześniej czy później zakończy się to tragicznie. Autorom udało się poruszyć ważny temat w lekkiej formule i zafundować widzom swoistą psychoterapię. To sztuka godna mistrzów.
Ocena: 8/10
Tytuł: „Tully”
Reżyseria: Jason Reitman
Scenariusz: Diablo Cody
Obsada:
- Charlize Theron
- Mackenzie Davis
- Mark Duplass
- Ron Livingston
- Kitty Crystal
- Elaine Tan
- Emily Haine
Zdjęcia: Eric Steelberg
Muzyka: Rob Simonsen
Montaż: Stefan Grube
Scenografia: Louise Roper, Karin Wiesel
Kostiumy: Aieisha Li
Czas trwania: 95 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus