„Blade Runner 2049" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Motyl

Dodane: 06-12-2017 10:58 ()


Łowca androidów uchodzi za jeden z kamieni milowych współczesnych filmów science-fiction. Mimo upływu trzydziestu pięciu lat od jego premiery wciąż elektryzuje i inspiruje nowych twórców. Obraz Ridleya Scotta wydaje się dziełem kompletnym, które nie potrzebuje kontynuacji. Współczesne Hollywood nie odpuszcza jednak żadnym klasykom i jeśli tylko nadarzy się okazja, bierze na warsztat zasłużone dla kinematografii tytuły. W tym przypadku istniała początkowo obawa, że po tylu latach może się nie udać nawet zbliżyć do oryginału. Nie dziwi więc fakt powierzenia roli reżysera człowiekowi z pasją, wizjonerowi, który - jak sam twierdzi - nie chciał kopiować dokonań Ridleya Scotta, a nadać obrazowi widoczny, autorski sznyt, jednocześnie trzymając się mocno stylistyki pierwowzoru. Czy Denisowi Villeneuve'owi udała się ta sztuka?

Jego nowe dzieło zachwyca przede wszystkim w sferze wizualnej. Ponad trzy dekady w kinie to ogromny postęp technologiczny, zatem twórcy mieli wszelkie dostępne środki, aby nadać mrocznej dystopicznej wizji przyszłości fantastycznego i olśniewającego wizualnie kształtu. I na tym polu  Blade Runner 2049 zachwyca nie tylko osnutymi za onirycznymi piaskami lokacjami, poprzez urozmaiconą względem oryginału scenografią, jak również efektami specjalnymi. Pod tym względem film nabiera cech współczesnego arcydzieła, mimo że jeden z najważniejszych elementów pierwowzoru - muzyka Vangelisa - tu nieobecna, wydaje się nieco słabszym elementem filmu. Hans Zimmer udanie imituje dźwięki z oryginalnej ścieżki, ale niejednokrotnie zmieniają się one w zbyt natarczywą kakofonię, obrazującą niepewny los ludzkości, przyprawiającą o ból głowy. Całkiem możliwe, że muzyka znajdzie grono sympatyków, ale prezentuje niższy poziom niż w pierwowzorze.

Najważniejszym elementem dla Villeneuve'a i spółki wydaje się fabuła. Na tym polu twórcy wybrnęli obronną ręką, bo wątek przewodni oraz intryga, osadzone w wizji świata przyszłości, wypadają solidnie. Jednakże widać, że nawiązanie do poprzedniej części jest robione na siłę. Konstrukcja powiązań została przeprowadzona wzorowo, ale wydaje się, że można było w dużo mniejszym zakresie odnieść się do pary głównych bohaterów z poprzedniego obrazu i zdecydować się na coś innego. Nie ma jednak co narzekać, bo zawsze mogło być gorzej.

Nowy łowca androidów - grany przez Ryana Goslinga funkcjonariusz K, dosłownie dokopuje się do starej afery, odnajdując zwłoki kobiety. Podczas śledztwa pytania się piętrzą, a uparty glina stara się przeprowadzić dociekliwe śledztwo.  Aby uzyskać odpowiedzi choćby na część pytań, musi odnaleźć swojego poprzednika, który zniknął trzydzieści lat temu. Jaką tajemnicę skrywał Deckard i czy jego wiedza pozwoli K zażegnać zbliżające się zagrożenie. Przenikliwie sterylny, aspołeczny świat, w którym emanacja emocji wydaje się czymś sztucznym niczym replikanci. Reżyser uchwycił w oku kamery zarówno majestatyczną wizję ponurej, przygnębiającej przyszłości, jak i bezsilność jednostki spotęgowaną uczuciem wzmożonej samotności i wyobcowania.

K w interpretacji Ryana Goslinga to replikant beznamiętnie wykonujący swoje zadania, zadurzony w komputerowej sztucznej inteligencji, poszukujący odpowiedzi na dręczące go pytania. Gosling potrafi zagrać chłodno kalkulującego, niewyrażającego głębszych emocji mruka, jednakże jego kreacja kryje się w cieniu dwóch kobiecych silnych osobowości. Jedną z nich jest Joi (Ana de Armas) – czyli sztuczna inteligencja, która nie odstępuje na krok K, urocza zabawka lub specjalnie podesłany szpieg. Z kolei Sylvia Hoeks z wyczuciem wcieliła się w psa gończego Wallace’a. Mimo że przypadła jej w udziale rola replikantki to potrafiła w dwóch kluczowych scenach pokazać całą gamę emocji, przyćmiewając swoich utytułowanych kolegów z planu. Pociesznie wypada staruszek Ford, który wprawdzie ponownie wskoczył w kostium Deckarda, ale jest to znacznie inna rola niż za pierwszym razem. Tu gra zgorzkniałego człowieka, który postanowił odseparować się od reszty. Zagadka jego pochodzenia na nowo rozgrzewa pole do spekulacji i domysłów. Szkoda, że w tej grze iluzji nikt nie zdecydował się na choćby jeden konkret.

Mimo słabszych elementów, z których można wymienić choćby usilne powiązanie z Łowcą androidów czy brak rozwinięcia postaci Wallace’a, film Villeneuve'a nie przynosi wstydu. Zachwyca od strony wizualnej, a także broni się jako dzieło autonomiczne, gdzie obraz i dźwięk stanowią naczelne środki narracji. Tłamszą one wprawdzie fabułę, ale czynią to tak dobrze, że widz wsiąka w ten świat niczym zahipnotyzowany. Do perfekcji zabrakło niewiele.

Ocena: 8/10

Tytuł: „Blade Runner 2049"

Reżyseria: Denis Villeneuve

Scenariusz: Hampton Fancher, Michael Green

Obsada:

  • Ryan Gosling
  • Dave Bautista
  • Robin Wright
  • Ana de Armas
  • Sylvia Hoeks
  • Harrison Ford 
  • Jared Leto
  • Edward James Olmos 
  • Mackenzie Davis

Muzyka: Joseph Bishara

Zdjęcia: Roger Deakins

Montaż: Joe Walker

Scenografia: Alessandra Querzola

Kostiumy: Renée April

Czas trwania: 163 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji


comments powered by Disqus