„Renegaci" - recenzja
Dodane: 06-09-2017 22:19 ()
Kolejna rocznica wybuchu II wojny światowej to doskonały termin na premierę filmu, który choćby w dalekim tle ma konflikt zbrojny. Renegaci – najnowsze dzieło spod pióra Luca Bessona, którego Valerian dogorywa w kinach – już samą obsadą straszyło. Kto bowiem przy zdrowych zmysłach puszcza film, w którym w głównych rolach nie ma ani jednego znanego aktora? Wprawdzie na dalekim planie pręży dzielnie muskuły J.K. Simmons, będąc wojskową wersją J.J. Jamesona, ale to zdecydowanie zbyt mało.
Tytułowi renegaci to elitarna jednostka Navy Seals, która żadnej pracy, tfu, misji się nie boi. Trzeba sprzątnąć lokalnego watażkę w Sarajewie? Robią to, rozpirzając pół miasta i ładując się czołgiem na jego główne arterie. Twórcy pozazdrościli chyba Bondowi jazdy opancerzoną bestią po ulicach europejskiej metropolii. Nic to, brawurowa akcja zakończyła się sukcesem, a bohaterscy wojacy mogli oddać się swawolom i uciechom wieczornych imprez. Pech w tym, że w tej okolicy podczas ostatniej wojny naziści schowali ogromny transport złota wykradzionego Francji. Nikt nie widział go od przeszło pięćdziesięciu lat, ponieważ bank, jak i cała wioska, w której składowano drogocenny kruszec, została zatopiona. Teraz po latach złoto czeka na swoich odkrywców. Nie jest to jednak prosta misja, gdyż teren wroga i spora głębokość uniemożliwiają łatwe jego wydobycie. Dla pomysłowych komandosów to żaden problem, w osiem godzin wydobędą z dna dwie tony złotych sztabek. Jak widać, fantastyka miesza się tu bardzo z rzeczywistością.
Filmowi sygnowanemu nazwiskiem Stevena Quale’a brakuje nie tylko wyrazistych charakterów, bo ci na ekranie, z wyjątkiem wspomnianego Simmonsa i Sullivana Stapletona (Blindspot) są tylko papierowymi bohaterami, którzy nie mają wiele do zagrania i błyskawicznie ulatują z pamięci, ale także pełnokrwistego czarnego charakteru. W filmie nie ma też większego napięcia. Ponadto widzowie nastawieni na kino nawet po części wojenne będą rozczarowani. Jedynie prolog ma znamiona dynamicznej akcji wojskowej, cała reszta opiera się na nużących opowieściach, przechwałkach czy nurkowaniu. Jak ktoś nieopatrznie pominął film Camerona Sanctum 3D, tu może z powodzeniem nadrobić braki w ilości ujęć pod wodą.
Inną bolączką Renegatów jest ich przewidywalność fabuły – na którą można przymknąć oko, patrząc na podobne produkcje wypuszczane taśmowo w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Jednakże w połączeniu z mało wyszukaną akcją, szkolnymi dialogami, a przede wszystkim nieciekawymi postaciami, z których żadna nie jest szczególnie fortunnie rozpisana, film można potraktować jako ciekawostkę przyrodniczą w kategorii, jak nurkować na terytorium wroga i nie zostać szybko odkrytym.
Jeżeli ktoś nastawiał się na obraz na miarę Złota dla zuchwałych czy choćby Złota pustyni srogo się zawiedzie. Renegaci to rachityczne i mocno infantylne kino, posiadające tak wyidealizowanych bohaterów, że aż nudnych. I tylko ironiczne przerywniki Simmonsa pozwalają na moment odetchnąć od napływu złego aktorstwa pozostałej części obsady. Zdecydowanie nie jest to kino wojenne, jakiego szukacie.
Ocena: 3,5/10
Tytuł: „Renegaci"
Reżyseria: Steven Quale
Scenariusz: Richard Wenk, Luc Besson
Obsada:
- J.K. Simmons
- Ewen Bremner
- Sylvia Hoeks
- Sullivan Stapleton
- Dimitri Leonidas
- Charlie Bewley
- Diarmaid Murtagh
- Clemens Schick
Muzyka: Éric Serra
Zdjęcia: Brian Pearson
Montaż: Florent Vassault
Scenografia: Hugues Tissandier
Kostiumy: Esther Walz
Czas trwania: 106 minut
comments powered by Disqus