"Z prochu powstałeś i w prochu jest życie" - opowiadanie wyróżnione w konkursie

Autor: Damian Czekaj Redaktor: Ejdżej

Dodane: 30-05-2007 21:37 ()


Owalne pomieszczenie, przypominające ogromny garnek nakryty kopulastą przykrywką, pełne było światła. Światła lipcowego poranka lejącego się przez czternaście smukłych okien, zakończonych ostrymi, gotyckimi łukami, wrzynającymi się w postawę kopuły, która zdawała unosić się nad zgromadzonymi.

Było duszno i gorąco. Grube, masywne, ceglane mury nie uraczyły grupy ponad stu osób błogim chłodem. Potęgowało to narastające z sekundy na sekundę napięcie i podenerwowanie.  

- Długo mamy jeszcze czekać? - zapytał szeptem Afdrinn Ghreimen pochylając się nad człowiekiem, który jako jedyny na całej sali siedział. -  Wszyscy byli poirytowani tym jakże długim  oczekiwaniem. Niektórzy już nawet śmią otwarcie twierdzić, iż żadnego dziennika nie ma i to wszystko jest niczym innym tylko... - zawahał się i dokończył jeszcze bardziej ściszając głos - ...cyrkiem.

Stary mężczyzna nie odpowiedział nic. Przeciągnął się delikatnie na swym inkrustowanym hebanem, złotem i kością słoniową krześle, jak gdyby chciał rozprostować nękane przez reumatyzm stawy. Przeciągnął dłonią po rzadkiej, siwej brodzie i zjechał niżej wygładzając pognieciony, wyszywamy srebrną nicią na powłóczystej, szafirowej szacie znak Maski. Jego twarz poorana zmarszczkami i naznaczana bruzdami rozpogodziła się.

Na sali ledwo słyszalne szepty poczęły zmieniać się w szmer, a następnie szum. Dało się wyczuć, że nad spokojne dotychczas morze ponad stu dusz nadciąga burza.

- Zrób coś! - syknął do ucha Przewodnikowi.

- Jak zdecydowali się przyjść... - odpowiedział z niemałym trudem swemu doradcy - to, niech...

- Już idzie - przerwał Afdrinn Ghreimen wyraźnie podniecony.

Burza oddaliła się i zupełnie ucichła.

Do owalnego pomieszczenie wszedł drobnej budowy, wysuszony jak strach na wróble mężczyzna. W swej kościstej dłoni trzymał zeszyt. Stary, zniszczony, taki jaki można było nabyć kilkadziesiąt lat temu. Wszedł na drewniany podest, który złowieszczo zaskrzypiał i zwrócił swą makabrycznie wychudzoną twarz w kierunku postaci siedzącej na krześle.

Przewodnik, wodząc dłonią po wyszywanym na piersi znaku Srebrnej Maski, stanowczo kiwnął głową.

Tłum stojący po przeciwnej stronie tronu zaczął się rozsuwać na boki by zająć dogodniejsze miejsce i stać w miarę możliwości przodem do człowieka na podeście.

Strach na wróble otworzył zeszyt i zaczął czytać:

- Dziennik Michała Kryszrejacha.

- Czy on będzie zanudzał nas całością, czy tylko tym co jest naprawdę istotne? - wtrącił Afdrinn Ghreimen.

- Tym co niezbędne - odparł Przewodnik i uciszył swego krnąbrnego doradcę, którego jednak darzył nieukrywaną sympatią.

- Dzień 21 września 2008 rok. Dziś rano odwiedził mnie bardzo dziwny człowiek...

 

 

* * *

 

Metaliczny odgłos dzwonka oderwał Michała Kryszrejacha od codziennej lektury porannej gazety. Szybko wstał z wiklinowego fotela i rzucił gazetę na stojący nieopodal stary stolik, o porysowanym i dawno niewidzącym szmatki szklanym blacie. Wyszedł na korytarz. Zanim jednak otworzył drzwi stanął przed lustrem. Poprawił wystający z rozciągniętego, wełnianego swetra kołnierz koszuli, rozczesał palcami czarne niczym smoła, nakrapiane białymi paprochami łupieżu włosy a następnie ugładził je dłonią. Uśmiechnął się do swego oblicza, odbijającego się w tafli szkła, wyraźnie zadowolony z efektu.

Całe to przygotowanie było na wypadek zjawienia się klienta. Łudził się, iż założona przez niego przed tygodniem jednoosobowa firma nazwana szumnie „Fabryka Snów” wreszcie zacznie przynosić dochody. Dwóm osobom, które go wcześniej odwiedziły nie potrafił pomóc, gdyż ich wymagania znacznie przewyższały jego możliwości i umiejętności. Przecież on potrafił tylko zsyłać sny na zamówienie, a to też nie zawsze się udawało.

Kiedyś swój dar ukrywał, lecz teraz, gdy bieda coraz częściej i coraz mocniej dobijała się do jego drzwi, postanowił go wykorzystać.   

Energicznie przekręcił zamek i otworzył drzwi.

- Dzień dobry. Czy pan Michał... - spuścił wzrok i zerknął na trzymaną w ręku niewielkich rozmiarów karteczkę, którą następnie pospiesznie schował do kieszeni płaszcza - ...Kryszrejach? - dokończył zwracając swą owalną, pełną spokoju i emanującą dziwnym ciepłem twarz ku człowiekowi stojącemu w drzwiach.

- Tak - odparł wyszczerzając żółte zęby. - W czym mogę panu pomóc?

- Pan prowadzi firmę „Fabryka Snów”? - Michał Kryszrejach odparł skinieniem. - Chciałbym zamówić sen. - Wypowiedział te słowa tak zwyczajnie, zupełnie bez emocji i bez jakiejkolwiek zmiany w barwie głosu jakby na każdym rogu ulicy można było kupić doprawdy dowolny sen, poczynając od tych  najbardziej realnych na koszmarach kończąc.

Po twarzy Michała po raz kolejny rozlał się uśmiech. Tym razem zupełnie szczery.

- Sny to moja specjalność. Proszę, niech pan wejdzie i proszę się rozgościć w moich skromnych progach - zachęcił klienta ruchem ręki. – Od razu przepraszam za nieporządek. Nie spodziewałem się nikogo tak wczesną porą.

- Ale chyba panu w niczym nie przeszkodziłem? - zapytał zdejmując brunatny płaszcz pokryty ciemnymi, wilgotnymi zaciekami od sączącego się z nieba jesiennego deszczu.

- Ależ skąd - odparł trochę mniej pewnie lekko zaszokowany ubiorem swego klienta. Czarny garnitur i krawat, śnieżnobiała koszula i lakierowane buty rzadko bywały w jego mieszkaniu, a nigdy razem. - Nie, proszę niech pan nie zdejmuje butów, nie trzeba.

Mężczyzna w garniturze zerknął na Michała Kryszrejacha i uśmiechnął się. Dziwnie. Nieszczerze. A może tak tylko wydawało się gospodarzowi. Odpowiedział wymuszonym wykrzywieniem warg.

- Mogę? - zapytał wskazując na lustro.

- Jasne.                

Stanął przed zwierciadłem oprawionym w metalową ramę, przypominającą splecione kłosy zbóż i zaczął poprawiać swoje pokryte żelem i zmącone przez wiatr i deszcz włosy. Michał uśmiechnął się w duchu przypominając sobie, iż jeszcze przed chwilą sam robił dokładnie to samo. Coś nas łączy, pomyślał. Może nie jest jednak do końca taki... na właśnie... jaki? Wziął to za dobry znak.

Po chwili siedzieli razem w salonie. Klient rozłożył się na bordowej kanapie, owłosionej dziesiątkami wystających nitek, a Michał w wiklinowym fotelu.

- Ładne mieszkanie - omiótł pomieszczenie wzrokiem. Prześlizgnął się po regałach z książkami, biurku zawalonym gazetami, półce z telewizorem sprzed kilkunastu lat i gratach, których rozmieszczenie totalnie pozbawione było nawet odrobiny zmysłu estetyki i wyraźnej koncepcji. Bynajmniej nie był to widok zbyt przyjemny.

- Niech pan nie żartuje - zaśmiał się.   

- Nic nie szkodzi - machnął ręką.

- Ależ szkodzi, gdyż...

- Tak?

- Chciałbym zachować anonimowość. Nie ma pan nic przeciwko temu?

Michała Kryszrejacha rozsadzała wewnętrzna radość i musiał się powstrzymywać by nie wybuchnąć jak gejzer przepełniającym go szczęściem. Wydedukował sobie, że jeżeli ten człowiek nie chce się przedstawić to musi być kimś bardzo zacnym. Jeżeli jest kimś bardzo zacnym to musi mieć bardzo poważne zlecenie. Jeżeli ma poważne zlecenie to i zapłata powinna być poważna, a że cenę usługi ustala on, już teraz postanowił ją znacznie zawyżyć. Zapowiada się piękny dzień, pomyślał.

- Nie, przedstawianie się nie jest konieczne w moim fachu - myślał, że rozluźni atmosferę. Zawiódł się.

- Na początku chciałbym się dowiedzieć jak działa pańska firma - pochylił się opierając łokcie na kolanach i splatając ręce pod brodą. - Jak zachodzi owa wspomniana w ogłoszeniu produkcja snów?

- Bardzo prosto. Najpierw pan opowiada mi temat snu. Mogą to być konkrety, elementy jakie ma zawierać lub ogólniki, strzępki, zarys wizji, wokół której ukształtuje się sen. Następnie wszystko składam, dodaję kilka pomysłów od siebie,  tworze szkic, coś jakby na wzór scenariusza i czytam to kilka razy przed snem i następnie tworzę go - zrobił pauzę i zaczerpnął chciwie powietrza - śniąc o nim. Czasami pierwszej nocy może nie wyjść, lecz następnej efekt jest już niemal stuprocentowy. Teraz wystarczy przyjść jeszcze raz, a ja prześle go do umysłu klienta, który najbliższej nocy będzie go śnił. I tyle. - myślał, że dokładny opis produkcji snu zaszokuje go. Nie zaszokował.

- Czyli niemożliwa jest... jakby to powiedzieć... anonimowość snu?

- Chodzi o to, by o jego treści wiedział tylko pan?

- Tak, czy jest taka możliwość?

- Przykro mi, ale nie. - Mężczyzna w garniturze sposępniał. - Niech się pan nie przejmuje, u mnie panuje pełna dyskrecja. Wie pan, na początku myślałem, że najwięcej dochodu przyniesie mi produkcja snów... erotycznych, więc dyskrecja była by bardzo wskazana. Na razie nic z tego nie wyszło, ale tajemnica obowiązuje u mnie jak na spowiedzi.

- Chciałbym jeszcze wiedzieć jak pan przesyła te sny? - zapytał lekko już spokojniejszy. Michał dostrzegł tę zmianę.

- Normalnie. Bezprzewodowo.

Klient zmusił siebie do czegoś co miało być śmiechem, a w rzeczywistości było połączeniem prychnięcia z charknięciem.

- Wystarczy, że spojrzę panu w oczy.

- I już? - zdziwił się.

- I już. Pan nic nie poczuje ale ja zaręczam, że najbliższej nocy będzie pan oglądał swój zamówiony sen. Jeżeli nie to zwrot pieniędzy gwarantowany. Moja „Fabryka Snów” to bardzo porządna firma. Przekona się pan. - Obnażył zęby w szerokim uśmiechu.

- Skoro jesteśmy już przy pieniądzach, to ile będzie to kosztowało?

- No... - zawahał się, nerwowo poprawiając się w fotelu - ...jakieś pięćset złotych.

- Dobrze, a więc cenę mamy już załatwioną. Zapłacę panu kiedy przyjdę po odbiór snu. Zgoda?

- Zgoda - odparł wesoło. Cieszył się, że obyło się bez targowania. Był słaby w te klocki. Za szybko poddawał się i ulegał namowom i presji.

Wymienili między sobą mocny uścisk dłoni.

- To już wszystko co mnie interesowało. Więc teraz niech pan uważnie słucha co mam do powiedzenia i jak chce to notuje.

Kolejny szok. Był to jedyny człowiek, który nie pytał Michała Kryszrejacha o jego dar w wymiarze prywatnym i osobistym. Nie interesowało go skąd i od kiedy go posiada, jak z nim żyje, jak go odkrył i jak wykorzystywał. Człowiek, z natury dociekliwy, lubi słuchać o niesamowitych kolejach ludzkiego losu, a jego klient zupełnie temu przeczył. Zastanawiająca była również, sprawiająca wrażenie bezgranicznej, wiara w jego dar i domniemane umiejętności. Żadnego żądania dowodów, żadnych prób.     

Anonimowy mężczyzna rozpiął marynarkę i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni zdjęcie. Bez słowa położył je na szklanym blacie stolika ilustracją do dołu. Znaczącym kiwnięciem głowy kazał je wziąć Michałowi Kryszrejachowi. Właściciel „Fabryki Snów” położył na nim dłoń, przesunął w swoją stronę do brzegu stolika i odwrócił.

Zdjęcie przedstawiało postać w tak czarnej szacie, iż nie sposób było dostrzec draperii tkaniny, żadnych cieni, żadnych załamań światła zdradzających kontury sylwetki. Twarz zakryta była srebrną maską, o gładkiej i matowej powierzchni z której ziały tylko dwa czarne otwory na miejscu oczodołów. Oczu nie można było dostrzec. Na maskę i czarną plamę tkaniny w miejscu gdzie powinny być ramiona spływały falowane włosy koloru piasku pustyni.

- Chce we śnie zobaczyć jego twarz. Czy to możliwe?

Michał przez chwilkę się zastanawiał, przewracając w dłoniach zdjęcie. Nie mógł dostrzec drobnego, zmielonego niczym na puder złotego piasku, który wysypał się ze zdjęcia  wprost z ziejących mrokiem oczodołów i utonął w starym, zniszczonym dywanie. Kilka drobinek, które mniej sprawne oko wzięłoby za pyłek kwiatu, osiadło na jego spodniach nie pozostawiając jednak żadnego, nawet najmniejszego śladu. Jakby wżarły się w tkaninę.

- Raczej tak, ale w tym wypadku nie jestem całkowicie pewien, to nie jest to w czym się specjalizuje. To jest raczej... robota dla wróżki, ale postaram się. Potrzebuje tylko więcej informacji o... tym kimś.

- Pan go nie kojarzy? Pan go nie zna? - zadał to pytanie z taką intonacja, jak gdyby było to zdjęcie prezydenta albo i nawet samego Ojca Świętego.

- Przykro mi, ale nie.

- Trudno, więc pan teraz trochę posłucha - wypowiedział te słowa naprawdę z pełnym zniechęceniem, jakby miało mu to zająć przynajmniej kilka godzin.

Michał Kryszrejach uśmiechnął się kącikiem ust i skinął głową.

- Nazywają go Sahra ah Arha, przybył do Polski około rok temu, podobno z Afryki. Doskonale zna polski, angielski, francuski, podobna również rosyjski, włoski, łacinę i grekę... Założył tu sektę. Dzieci Słonecznego Piasku. Wyznawców ma niewielu, jednak ich liczba rośnie bardzo szybko. Głosi, że przybył zdobyć władzę najpierw nad Polską, a później nad całym światem i takie tam inne bzdury. Z ciekawszych  zapowiedzi obiecuje swym wyznawcą nieśmiertelność poprzez jedzenie piasku, który ma być źródłem sił witalnych. - Michał parsknął śmiechem. - Niestety znajdują się idioci, którzy mu wierzą i żrą poświęcony przez niego piach z koryta...

- Jak świnie? - wtrącił rozbawiony Michał Kryszrejach.

- Niekoniecznie. Koryto jest złote i oni tak je tylko nazywają, a w rzeczywistości to zwykły półmisek.

Michał pokiwał głową usatysfakcjonowany przedstawionym wyjaśnieniem, niewątpliwie intrygującej go sprawy.

- Wróży upadek chrześcijaństwa, nazywa Chrystusa najeźdźcą, wysłannikiem niebios, który opanował Ziemię zabijając jej duszę. Szczerze mówiąc zgromadzenie to nie jest dużo bardziej niebezpieczne niż inne sekty, lecz intryguje mnie, nas - poprawił się -  osoba jego przywódcy, który nigdy i przed nikim nie ściągnął maski. Ja chcę go zobaczyć. Chcę zobaczyć, co kryje się pod maską tego fanatyka. Chcę widzieć jego twarz.

Nie powiedział mi prawdy, pomyślał. Kogo interesuje byle jaki przywódca religijny. Ale z drugiej strony co mnie to obchodzi. Jam mam tu tylko śnić.

- Dobrze.

- Tak? Zrobi to pan dla mnie? - jakby nie dowierzał.

- Taki jest mój zawód - odparł wesoło.

Mężczyzna wstał i zapiął marynarkę.

- Kiedy mogę się zgłosić po odbiór snu? - zapytał zakładając płaszcz w korytarzu.

- Niech pan wpadnie jutro o tej samej porze co dzisiaj.

- Dobrze. - Postawił kołnierz i zapiął ostatnie, wyjątkowo oporne guziki. - A więc do widzenia.

- Do zobaczenia.

Zamknął drzwi i przekręcił zamek.

Wrócił do salonu, legł na swoim ulubionym wiklinowym fotelu i odetchnął głęboko. Naprawdę głęboko.

Ulga. To właśnie poczuł gdy drzwi się zamknęły i znowu pozostał sam w mieszkaniu.

Przez umysł przetaczały mu się antagonistyczne myśli. Z jednej strony był bardzo zadowolony, wręcz pełen entuzjazmu z pierwszego poważnego zlecenia i z tego, że jego fabryka wreszcie zacznie przynosić dochody, a z drugiej wewnętrzne głosy zalecały mu ostrożność, nawet przestrzegały przed tym człowiekiem. Tyczyło się to zarówno jego klienta jak i przywódcy sekty ze zdjęcia. Zdjęcia, które teraz samotnie leżało na szklanym blacie, zapomniane przez wszystkich.   

W takich sytuacjach zawsze zwracał się do swego przyjaciela, dziennika. Tak było i tym razem.

Zasiadł za biurkiem zagraconym gazetami nawet sprzed kilku lat, nie bez oporu odsunął szufladę buntującą się przeciągłym skrzypem, wyciągnął zwykły, pożółkły już zeszyt i zapisał: „Dzień 21 września 2008 rok. Dziś rano odwiedził mnie bardzo dziwny człowiek...”   

 

 

* * *

 

- Co to ma być?! - wrzasnął Afdrinn Ghreimen.

- Uspokój się - uciszał go Przewodnik.

- Co to miało być?! Mieliśmy poznać Jego twarz! Mieliśmy poznać prawdziwe oblicze naszego Proroka! A tu co? Rękopis urywa się. Totalne... gówno! - wypalił.

Starzec w szafirze posłał mu złowieszcze spojrzenie.

- Wiedziałeś - rzekł oskarżycielsko wyczytując to z wyrazu oczu Przewodnika.

I wreszcie nadciągnęła. Ze wzmożoną siłą i ogromnym impetem natarła na samotną skałę pośrodku owalnego morza ludzkich istnień. Burza zmiotła drewniany podest, roztrzaskała go i porwała stojącego dotychczas na nim mówcę. Nikt nad tym nie panował. Wrzaski, okrzyki, złorzeczenia jak odgłosy sztormu miotały całym pomieszczeniem.

Nie widząc innej możliwości Przewodnik wezwał ich. Wkroczyła straż, w szarych mundurach i jak betonowa tama odgrodziła go i jego towarzyszy od nawracających fali agresji i nienawiści.

- Wiedziałeś - powtórzył.

- Wiedziałem.

- Więc czemu na to pozwoliłeś? - miejsce złości zajęło rozgoryczenie.

- Co miałem zrobić? - przekrzykiwanie wrzasków panujących na sali wyraźnie sprawiało mu trudność. - Ogłosiłem odnalezienie dziennika wiec... musiałem go pokazać. Gdybym tego nie zrobił byłoby zapewne gorzej. Zrozum to.

- Nie rozumiem.

- Więc musisz się jeszcze wiele nauczyć.

- Wasza dostojność - wtrącił się jeden ze strażników z hełmem na głowie, uzbrojony w halabardę. Widać całkowite odcięcie się od tradycji chrześcijańskiej było niemożliwe, nawet przy przechrzczeniu gwardii na straż. - Musimy się... ewakuować.

- Więc nigdy nie poznamy Jego oblicza? - zapytał Afdrinn Ghreimen opuszczając razem z Przewodnikiem pomieszczenie.

- Nie wiem.    

Starzec w szafirowej szacie gładził dłonią znak Srebrnej Maski.

 

 

* * *  

 

Sen przyszedł szybko i okrył Michała Kryszrejacha czarnym płaszczem bez-myślenia i bez-czucia. Sunął, płynął jak niematerialny okręt pędzony niematerialnymi podmuchami wiatru w mroczną próżnię. Zanurzał się coraz głębiej w niekończącą się pustkę, aż nagle coś dostrzegł. Ledwie majaczącą plamkę, która szybko rosła i nabierała  kształtu dobrze mu znanego. Wyrosła przed nim, przygniotła go swym rozmiarem i ogromem. Maska. Srebrna, matowa, odbijająca połyskliwe światło nie posiadające źródła. Spowite mrokiem oczodoły zionęły śmiercią, strachem, skumulowanym złem i nienawiścią całego świata. Nie widział siebie. Czuł tylko swą obecność, swe myśli, uczucia, które kłębiły się niczym rój pszczół tuż przy obliczu maski. Patrzył na nią i nagle spostrzegł jak z owalnych otworów poczęły sączyć się ziarnka koloru słonecznego bursztynu. Pojedyncze drobinki po chwili zmieniły w cieniutką strużkę, która płynęła jak łzy: wzdłuż nosa, po policzku, brodzie i skapywała w wszechogarniający mrok. Piasek wysypywał się coraz mocniej. Rwący potok zalewał już niemal pół twarzy i nadal się wzmagał. Nagle buchnął pod ogromnym ciśnieniem potężnymi strumieniami o średnicach równych otworom maski. Z oczodołów strzelały jak niesłabnący gejzer niekończące się ilości pustynnego piasku.

„Widzisz mnie tak jak pragnąłeś.” - usłyszał w sobie głos, wbijający się jak cieniutkie szpilki w całe ciało. Potok piasku ustał. - „Ujrzysz moje oblicze, gdyż nawet ja muszę ugiąć się przed twym darem.”

Maska pękła. Pękła na malutkie kawałeczki jak stłuczone lustro i rozpierzchła się po bezkresnej przestrzeni.

Umiotło go gorące powietrze. Płynął. Płynął po niebie ponad niekończącym się oceanem piasku. Ruchome wydmy smagane porywistym wiatrem wiły się po sam horyzont skąpany w soczystym świetle słońca. Podrywane drobinki tańczyły, kołowały, fruwały ponad powierzchnią.

„Sahara” - rzekł ten sam głos - „To ja. Niekończące się pola życiodajnego piasku. Ja jestem życiem. Ja, który istniałem zawsze. Z Nim. Ja byłem Nicością, a On zwał się Bogiem. Nie mogliśmy istnieć bez siebie. On był stworzycielem, a ja byłem tworzywem. Ja jestem światem, który On stworzył. Ze mnie stworzył was, ludzi, w których tchnął życie. Mieliście być pod moją władzą. On jednak to pogwałcił. Zesłał na świat swego Syna i przejął władzę nad Ziemią. Mnie, wiecznego, wygnał na pustynie. Ale pustynie się rozrosły, ma siła powróciła i ja powracam, by karmić moje dzieci, cząstki mnie, samym sobą. Ludzie od zawsze czcili siły Ziemi. Teraz znów zaczną oddawać mi cześć jak to miało miejsce przed wiekami.”

Upadł. Podniósł się i zobaczył siebie leżącego na łóżku, śpiącego. Kołdra rytmicznie się podnosiła w rytm oddechów. Obok stał ktoś w srebrnej, matowej masce w powłóczystej czarnej szacie.  

„Zabij go.” - usłyszał w sobie. Podał mu brzytwę. Lśniący, ostry metal z czerwoną rączką.

Spojrzał błagalnie na postać w masce.

„Ulżę ci.”

W masce powstał trzeci najpierw mały potem szybko się rozszerzający otwór w miejscu ust, spowity jak dwa poprzednie mrokiem. Postać w masce pochyliła się nad śpiącym Michałem Kryszrejachem i chlusnęła mu na twarz strumieniem pustynnego piasku z nowo powstałego otworu. Głowa i szyja śpiącego utonęła w sypkim kopczyku. Nadal oddychał. Rytmicznie.

„Poderżnij mu gardło.”

Nie chciał tego robić lecz zmuszony siłą, której nie mógł się przeciwstawić podszedł, zanurzył brzytwę dość głęboko w piasku i ciął szybko. Nie wiedział czy trafił i czy zabił... siebie. Rozdygotany upuścił brzytwę, nie sprawdzając nawet czy jest zakrwawiona. Czekał. Tak bardzo się bał , tak bardzo żałował tego co zrobił i czekał.

Piasek w miejscu w którym ciął zaróżowił się. Pociekła strużka krwi.

 

 

* * *

 

 

Rano policja znalazła Michała Kryszrejacha w łóżku z poderżniętym gardłem i z głową przysypaną pustynnym piaskiem...


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...