Jan Waletow „Dzieci Martwej Ziemi” - recenzja
Dodane: 19-07-2017 20:02 ()
„Dzieci Martwej Ziemi” to znakomity przykład rzadkiego zjawiska - kontynuacji, która nie tylko dorównuje pierwszej części, ale chyba nawet ją przewyższa. Jeśli więc duszny, upolityczniony klimat „Ziemi niczyjej” urzekł was równie mocno, jak mnie, nie wahajcie się sięgnąć po drugi tom cyklu Waletowa. Warto!
Jako bezpośrednia kontynuacja, „Dzieci...” podejmują rozpoczęte wcześniej wątki, choć z całą pewnością więcej w tym tomie samej Strefy - jej posępnej, mroźnej atmosfery i mieszkańców - którzy nie należą do przyjaznych i kierują się - zazwyczaj - tylko sobie znanymi przesłankami, związanymi z mocno nieczystymi interesami. Nie polecam czytać tej książki niezależnie od „Ziemi niczyjej”. Zbyt ścisłe konotacje z wydarzeniami z pierwszej powieści uniemożliwią właściwy odbiór i orientację w fabule. Jednak tych, którzy „Ziemię...” czytali, chyba namawiać na lekturę nie trzeba? Nadal jest brudno, mięsiście, krwawo i mocno po męsku. Autor nie oddala się zbyt od obranego w pierwszym tomie toru i choć tutaj mocniej skupia się na akcji, nieco zwiększając dynamizm opowieści, to wykreowany klimat pozostaje ten sam.
Ręce bohaterów nadal są brudne, nadal znaczą je ślady krwi, a kieszenie wypchane są nieuczciwie zarobionymi pieniędzmi. Sergiej-wmanewrowany w nieczyste interesy swoich dawnych kolegów i ich nowych, tajemniczych kompanów - znów z orbity wielkiej polityki trafia w miejsce, które zna i w którym czuje się lepiej. Do Strefy. Miejsca z pozoru nieprzyjaznego, zimnego, niebezpiecznego. Ale dla takich jak on stanowiącego namiastkę domu. Miejsca, które przecież jest nie mniej wrogie i narażające na śmierć, co ten pozornie cywilizowany świat rządowych koneksji, wielkiego biznesu i królującej cywilizacji. I nieważne, że z każdej strony czyha niebezpieczeństwo, nieważne, że kula zdradliwa, może nadejść z każdej strony. Strefa ma swoje sekrety, ale i swoje zasady, a kto wystarczająco długo w niej żyje, ten je pozna i zrozumie. A świat tam, poza Ziemią Niczyją zdaje się zasad nie mieć, tam każdy może okazać się wrogiem, choć z maską przyjaciela zakrywającą twarz. A błąd kosztować może więcej niż w Zonie...
Waletow odchodzi od klasycznej konwencji znanej z serii Fabryczna Zona. Prawdziwego stalkerskiego życia tu mało, a raczej jest inne, bez zbieraczy artefaktów, bez hord mutantów. Są ciemne interesy, jest włóczęga przez ziemie zupełnie nieprzyjazne. Są jednostki wyraziste, ale i trochę jednotonowe. Wypalone, ludzkie wraki, których nauczono jednego - służby - i które nie potrafią się odnaleźć, kiedy nagle służyć nie ma komu. A i to - jak się okazuje - pozory, bo pan znajdzie się zawsze, zawsze ktoś się zjawi po lenno. Ale czy na pewno ci, którzy żyją, służąc, tak chętnie będą - służąc - ginąć?
„Dzieci Martwej Ziemi” to powieść w pewnym stopniu - jak wspomniałem na wstępie - lepsza niż jej pierwsza część. Może dlatego, że dałem się wciągnąć w tę brudną, duszną opowieść o świecie wielkich pieniędzy i wielkich interesów, o świecie, gdzie nie można ufać nikomu, a zwłaszcza tym, którzy nazywają siebie przyjaciółmi? Waletow tym razem daje mocniej, bardziej poczuć Strefę i więcej czasu spędzamy w charakterystycznych stalkerskich enklawach, bądź na zmrożonej pustej ziemi, niż w willach i hotelach, przy kawiorze i wódce. Owszem, są znane już z pierwszej części osobiste wycieczki w przeszłość Siergieja, kiedy z okruchów, scen wyłania się obraz wiernego żołnierza, który powoli zaczyna rozumieć, że nie ma tak naprawdę czemu służyć, bo mit Imperium upadł, że ono samo upadło, ale ci, którzy za nim stali żyją i mają się dobrze, ale ich jedyną ideą jest pieniądz.
Jednak kiedy raz weszło się do tej rzeki, wyjść z niej tak łatwo się nie zdoła. A przeszłość znajdzie nas i w Strefie, głęboko, pośród skutych lodem pustkowi. I trzeba - pozornie - grać tak, jak nam zagrają, jednocześnie licząc na to, że jednak uda się ocalić skórę... Zakończenie „Dzieci Martwej Ziemi” jednoznacznie sugeruje kontynuację, co stanowi z pewnością dobrą wiadomość dla fanów serii. Dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji próbować się z prozą Waletowa - niezmiennie polecam, od pierwszej części. Autor uzyskał literacki efekt wspaniały i nieporównywalny z niczym w dotychczasowo serwowanej nam literaturze postapo. Z jednej strony dobrze wpisuje się w trend gatunkowy, z drugiej dalece poza niego wykracza. Polecam!
Tytuł: „Dzieci Martwej Ziemi”
- Autor: Jan Waletow
- Przekład: Białołęcka Ewa
- Seria: Fabryczna zona
- Okładka: miękka
- Ilość stron: 388
- Rok wydania: 19.05.2017
-
Format: 125 x 195 mm
- Wydawnictwo: Fabryka Słów
- Cena: 39,90
Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus