„Wojna o planetę małp” - recenzja
Dodane: 16-07-2017 21:08 ()
Dobiega końca kolejny etap w liczącej sobie blisko 50 lat sadze o „planecie małp”. Niemal pół wieku temu, gdy na ekrany kin wkraczał klasyk Franklina J. Schaffnera, historia astronauty Taylora, który trafił na nieznaną planetę zdominowaną przez małpy, podbiła serca widzów i krytyków. Nic więc dziwnego, że film doczekał się aż czterech kontynuacji kinowych, dwóch seriali i dodatkowych produkcji telewizyjnych. Dziś, w przeciwieństwie do lat 60., science-fiction stanowi już gatunek mainstreamowy, potrzeba więc nie lada umiejętności, by przebić się przez gąszcz wpuszczanego na ekrany kin rokrocznie szrotu. Wygląda na to, że sztuka ta udała się Mattowi Reevesowi z jego „Wojną o planetę małp”.
Nie dajcie się zwieść zwiastunom, plakatom i tytułowej „wojnie”. Stanowi ona zaledwie tło dla kameralnej wbrew pozorom opowieści drogi, w której grupa skrajnie różnych i kierowanych odmiennymi motywacjami bohaterów podąża w określonym przez scenarzystów celu. Zamiast dynamicznej akcji i efektownych starć przedstawicieli dwóch inteligentnych ras, otrzymujemy powolnie rozwijającą się historię, w której treść zdecydowanie przewyższa formę. Mimo ponad dwugodzinnego seansu choćby przez moment fabuła jednak nie nuży, a każda scena zdaje się mieć tutaj swoje miejsce. W międzyczasie „Wojna…” przeradza się w kino więzienne garściami czerpiące z klasyków gatunku. Rezultat jest oszałamiający. Domknięcie trylogii stanowi jednocześnie jej najlepszy film.
Oparty na kruchych fundamentach pokój między grupą inteligentnych małp a bastionem ludzi wisi na włosku. Zbuntowany pułkownik, który zdezerterował z amerykańskiej armii, rozpoczyna atak na kryjówkę małp, w wyniku którego giną bliscy Cezara. Przywódca stada tymczasowo porzuca podopiecznych i wraz z zaufanymi sobie naczelnymi wyrusza w niebezpieczną drogę, aby zemścić się na człowieku.
Na osobny akapit zasługuje tutaj Andy Serkis, jak go trafnie określił niegdyś Marcin Zwierzchowski – aktor 2.0. Gollum i Kong z filmów Petera Jacksona, Snoke z nowych „Gwiezdnych Wojen” i wreszcie Cezar – przywódca inteligentnych małp. Widząc na ekranie komputerowo wygenerowane stwory, szczególnie w dobie nadużywania CGI, gdzie często hordy jednakowych postaci wypełniają kinowy ekran, zdarza się nam zapominać, że za wspomnianymi tu bohaterami stoi prawdziwy człowiek. To właśnie Serkis ze swoją niebywałą mimiką twarzy, gestykulacją i umiejętnością pełnego zrozumienia swoich bohaterów, wyrósł na prawdziwego króla motion capture. Króla, dodajmy, szalenie niedocenianego. A przecież to on na przestrzeni lat zbudował postać Cezara niemal od zera, dosłownie wchodząc w jej skórę. Każdym ruchem ciała potrafi odtworzyć zachowanie małpy, ale wystarczy jedno spojrzenie, by zrozumieć, jak wiele jest w nim ludzkiej inteligencji. To Serkis za pomocą gestów i mimiki w minimalistyczny, a jednak przekonujący sposób pokazuje cierpienie, radość, miłość i nienawiść drzemiące w sercu bohatera.
W „Wojnie o planetę małp” Serkis ma ciekawe towarzystwo, bo grająca Maurice Karin Konoval dostaje bardzo dużo miejsca, aby zaznaczyć swoją obecność na ekranie. Jest też nowa postać sugerująca, że małpy zyskały inteligencję także poza rejonami związanymi z Cezarem, mianowicie tzw. Bad ape, w którego kapitalnie wcielił się Steve Zahn. Widzowie z miejsca pokochają tego bohatera, który jest prowodyrem wielu komicznych sytuacji w tym mrocznym przecież filmie. Znakomity scenariusz Bombacka i Reevesa sprawia, że małpi bohaterowie zyskują tutaj jeszcze więcej wyrazu, niż w poprzednich filmach, a rozwijające się między nimi relacje ogląda się z największą przyjemnością.
Brakuje w filmie jednak niestety wyrazistych ludzkich bohaterów. W zasadzie jedyną postacią, która faktycznie ma tu coś do powiedzenia (dosłownie i w przenośni), jest „pułkownik”, w którego wcielił się Woody Harrelson. Pozornie jest to postać zła do szpiku, ale szybko przekonujemy się, że być może on jedyny jest w pełni świadomy konsekwencji ewolucji małpiej rasy. Prowadzi wojnę na własną rękę, dążąc do celu bez względu na środki. Aby uchronić dominującą pozycję ludzi, gotów jest do najwyższych poświęceń. Mimo szaleństwa w oczach i skłonności do przemocy jego motywacje wydają się zrozumiałe. Nie ma jednak w jego otoczeniu nikogo, kto mógłby je potwierdzać. Przeciwnie, jakby w opozycji do pułkownika postawiona jest niema dziewczynka, którą twórcy wykorzystują, aby jeszcze mocniej podkreślić „człowieczeństwo” małp. W przeciwieństwie do pułkownika, który zapewne zabiłby dziecko bez mrugnięcia okiem, to one gotowe są zaopiekować się sierotą.
Nieoczekiwanie jednym z najważniejszych bohaterów tej historii staje się muzyka. Skomponowana przez Michaela Giacchino ścieżka dźwiękowa to prawdziwy majstersztyk, który kapitalnie buduje dramaturgię filmu, wzmaga napięcie i oferuje momenty wytchnienia. Błyskotliwie autor połączył klasyczne brzmienia przywodzące na myśl muzykę z oryginalnego filmu Schaffnera ze współczesnymi motywami, realizując soundtrack, który w moim mniemaniu już teraz wyrasta na jednego z głównych faworytów do Oscara. Już sama w sobie ta muzyka stanowi opowieść, którą zapewne wielu z nas będzie przeżywać również w oderwaniu od filmu.
Wytwórnia 20th Century Fox obrała w tym roku bardzo ciekawy kierunek, tworząc blockbustery, które zupełnie mijają się z przyzwyczajeniami widzów, dając ich twórcom nieco więcej artystycznej swobody. Zarówno James Mangold w nieoczekiwanie bardzo dobrym „Loganie”, jak i Matt Reeves w „Wojnie o planecie małp” mieli swój duży wkład w scenariusze tych filmów. W rezultacie oba wspomniane obrazy zamiast bezmyślnie operować efektami specjalnymi zaoferowały widzom przede wszystkim angażujące historie. Jeśli ta tendencja miałaby się utrzymać, to z radością będę wyczekiwał kolejnych produkcji studia.
„Wojna o planetę małp” to kino w starym stylu, jakiego dziś już się nie kręci. Mimo politycznych aluzji, kolejnych odniesień do konsekwencji zabawy w bogów czy kwestii natury człowieka, film Reevesa skupia się w dużej mierze na klasycznych wartościach, jak gotowość do poświęcenia, wierność i przyjaźń. Choć sam Cezar jest tu najważniejszym bohaterem, to jednak pozostali nie ustępują mu kroku, tworząc wspólnie grupę przyjaciół, którzy pójdą za sobą w ogień. W pewnym sensie „Wojnie o planetę małp” bliżej do przygody spod znaku „Wielkiej ucieczki” z głębokim przesłaniem w tle niż nafaszerowanej efektami komputerowymi superprodukcji. Tych drugich nie brakuje, ale służą jedynie jak najwierniejszemu oddaniu wyglądu przedstawicieli małp. Cała reszta to wspaniała, angażująca i wciągająca historia, od której dosłownie nie można się oderwać. Ostatnia dekada w kinie pokazuje, że na takie blockbustery trzeba niekiedy czekać latami.
Ocena: 7/10
Tytuł: „Wojna o planetę małp”
Reżyseria: Matt Reeves
Scenariusz: Mark Bomback, Matt Reeves
Obsada:
- Andy Serkis
- Woody Harrelson
- Steve Zahn
- Amiah Miller
- Ty Olsson
- Terry Notary
- Michael Adamthwaite
- Karin Konoval
- Judy Greer
Muzyka: Michael Giacchino
Zdjęcia: Michael Seresin
Montaż: Stan Salfas, William Hoy
Scenografia: James Chinlund
Kostiumy: Melissa Bruning
Czas trwania: 140 minut
comments powered by Disqus