Brandon Sanderson „Calamity” - recenzja
Dodane: 13-06-2017 07:36 ()
To, że cykl Brandona Sandersona o „Epikach” jest mocno zainspirowany komiksami z serii „X Men”, to żadna tajemnica. Sanderson nie jest tu pierwszy ani ostatni i pomału cały temat staje się nudny. Bo ileż można? Na dodatek coś, co dobrze prezentuje się w komiksie, gorzej wypada na ekranie, a w książce już zupełnie kiepsko. Literatura piękna rządzi się własnymi prawami i na jej kartach nadludzie wypadają nie najlepiej. W najlepszym razie infantylnie, ale często po prostu żałośnie. W przypadku sagi Sandersona rzecz ratuje świetny styl tego pisarza, maskujący nieco nie tyle miałkość, ile wtórność treści. Oto przed nami trzeci tom jego sagi o świecie, w którym władzę próbują przejąć nadludzie.
Po dniach, gdy Epicy siali wyłącznie postrach, nadeszły dla nich mroczniejsze czasy. Ich martwe ciała stały się bardzo cenne, gdy opracowano metodę wydobycia z nich „czynnika nadnaturalnego” i użycia go do wybranych celów. Ludzie otrząsnęli się ze strachu i apatii, a pomagają im ci spośród Epików, którzy sprzeciwiają się próbie zawładnięcia ludzkością przez swoich bardziej bezwzględnych braci. Odkąd będący ich nadzieją Profesor uległ w końcu wpływowi mrocznej natury Epików, David i Megan nie ustają w wysiłkach, by ocalić jego i innych „Złych”. Tych, którzy podobnie jak Regalia czy Stalowe Serce usiłują budować własne imperium oparte na strachu. Walczą z nimi, ale jednocześnie próbują znaleźć dla nich ratunek. Jest to bardzo trudne, zwłaszcza że „zwyczajni ludzie” obudzili się już z odrętwienia i rozpoczęli regularną wojnę o swój świat. „Dobrzy” Epicy wspierają ich dzielnie, choć utrata uwielbianego przywódcy poważnie osłabiła ich skuteczność...
Brandon Sanderson jest bardzo dobrym pisarzem. To nie ulega wątpliwości. Wystarczy przeczytać kilka stron dowolnej jego książki, żeby się o tym przekonać. Pozostaje więc zagadką, dlaczego wziął się za pisanie książek o takim temacie. Już lepiej by zrobił, gdyby najzwyczajniej w świecie zaczął pisać scenariusze komiksów. Przyznaję jednak, że spośród wszystkich książek, żerujących na popularności X-Men, powieści Sandersona są najłatwiejsze i najprzyjemniejsze w czytaniu. Chociaż ich bohaterowie nie różnią się w zasadzie niczym od tych, których wszyscy znamy z komiksów, mają tylko inne imiona, można ich przynajmniej polubić. To już dużo, bo w książce, choć dobrze się ją czyta, nie ma nic oryginalnego. A już nagły zwrot akcji, z którym mamy w „Calamity” do czynienia, na milę pachnie „Gwiezdnymi Wojnami” - nie napiszę dokładnie, którym jej fragmentem, czytelnicy sami się domyślą. Czy to bardzo źle? Trudno mi ocenić. Nie przepadam za wtórnościami, a ostatnio ciągle się na nie natykam. W końcu z jakiegoś powodu Sanderson jest dwukrotnym laureatem Nagrody Hugo, może więc niepotrzebnie wydziwiam.
Saga o Epikach opowiada historię znaną od wieków. Problem odpowiedzialności, związanej z potęgą. Aksjomat, że władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie. Półbogowie wśród ludzi i ich spojrzenie na ludzkość. Pytanie, kto ma komu służyć? Znamy to już z mitów greckich i rzymskich, pisało o tym wielu literatów, nie mówiąc już o komiksach. Historia X-Men, jeśli ktoś zna ją nie tylko z filmów, ale i z komiksów, mówi bardzo wiele o problemie akceptacji. Z jednej strony mamy zwykłych ludzi, z drugiej strony tych obdarzonych nadnaturalnymi zdolnościami. Jedni z nich chcą panować, drudzy pomagać, ale obie te frakcje traktowane są z równą podejrzliwością, zawiścią i niechęcią przez populację „normalnych” ludzi. Są tacy, którzy próbują wykorzystywać ich do własnych celów, a wielu chciałoby po prostu zniszczyć wszystkich, którzy choćby teoretycznie mogliby im zagrozić. Trudno się im dziwić, chcą żyć bezpiecznie, widzimy jasno, jakie są przyczyny ich nietolerancji wobec mutantów, choć potępiamy jej przejawy. W „Calamity” i poprzednich tomach widzimy też jasno, jak trudno jest należeć do „wybranych” i zachować człowieczeństwo, rozumiane jako empatia i umiejętność współżycia z różniącym się od nas otoczeniem. A nawet walka w obronie tych, co najchętniej posłaliby na stos i „Złych”, i ”Dobrych” Epików.
Brandon Sanderson stworzył całkiem dorzeczne postaci – a właściwie można rzec, że zaadaptował na potrzeby swej książki już opracowanych mutantów z uniwersum Marvela. W każdym razie zrobił to na tyle dobrze, by jego książki były ciekawe, z dobrze poprowadzoną akcją i żeby stanowiły miłą lekturę. Postaci są zróżnicowane i dobrze scharakteryzowane, budzą żywe emocje, może z wyjątkiem, jak na ironię, będącego głównym bohaterem Davida. Na tle swoich przyjaciół wypada blado, czasem wręcz irytuje pewną fajtłapowatością. Bezsprzecznie znacznie lepiej wypadają inni, szczególnie dziewczyny - Megan i Mizzy. Może jednak tak właśnie miało być. Reasumując, nie powiem, żeby „Calamity” była zaskakująca w swej treści czy w jakikolwiek sposób odkrywcza, ale stanowi niezłą propozycję na wolny wieczór. Z uwag: wydanie jest bardzo ładne, jednak niepotrzebnie wydawnictwo zmieniło tłumacza. Zaowocowało to różnicą stylu narracji, a nawet innym przekładem przydomków niektórych Epików. Tak być nie powinno.
Tytuł: „Calamity”
- Autor: Brandon Sanderson
- Język oryginału: angielski
- Przekład: Zbigniew A. Królicki
- Okładka: miękka, ze skrzydełkami
- Ilość stron: 432
- Format: 135x205 mm
- Wydanie: I
- Rok wydania: 26.04.2017 r.
- Wydawnictwo: Zysk i Ska
- ISBN: 978-83-65676-92-4
- Cena: 35.90 zł
comments powered by Disqus