„Spider-Man 3” - recenzja druga

Autor: Michał 'Saladyn' Misztal Redaktor: milkszejk

Dodane: 15-05-2007 12:24 ()


Jak to bywa ostatnimi czasy, akcja promocyjna kolejnej odsłony przygód „pajęczarza z sąsiedztwa” była strasznie rozbuchana. Zarazem twórcy „tajniaczyli się” bardzo z wyglądem nowych przeciwników Parkera. Dzień za dniem zbliżaliśmy się wszyscy do dnia premiery, zastanawiając się, jaką to historię przyjdzie nam zobaczyć tym razem. Trzech przeciwników i zapowiadana walka z samym sobą". Czy było warto? Na początek napiszę, że nie poszedłem upomnieć się o zwrot pieniędzy za bilet.

Nie oznacza to bynajmniej pozytywnej oceny filmu — co zresztą widać na końcu mojej recenzji. 3 punkty na 10 możliwych postrzegać należy jako porażkę i według mnie, tak było w istocie. Tworzenie sequeli zawsze jest ryzykowne, bo o ile pierwsza część zawsze jest skokiem na głęboką wodę (a w przypadku adaptacji należy jeszcze widza wprowadzić w realia wykreowanego świata) i z tego powodu można więcej autorom filmu wybaczyć, to druga, trzecia i -nasta muszą być porządnie skonstruowane. Teoretyczną receptą na sukces jest wziąć trochę starego, żeby widz się odnalazł i zobaczył to, co polubił, a także dodać trochę nowego — żeby się nie nudził i nabrał apetytu na więcej. W pierwszej części Spidey pokonał Zielonego Goblina, w drugiej Doktora Octopusa. Tym razem wystawiono aż trzech adwersarzy — nowego Zielonego Goblina, Sandmana i Venoma (ci z was, którzy śledzili komiksowe losy Parkera, domyślają się, że pojawienie się tego ostatniego oznacza wprowadzenie do akcji kosmicznego symbiontu, jakim jest czarny kostium) i teoretycznie powinno to być gwarantem niezłej akcji w szybkim tempie. I tu wychodzi pierwszy minus filmu — sceny starć są miejscami za szybkie, trudno dostrzec, kto, jak i co komu zrobił. Miejscami nic nie wiadomo i mam wrażenie, że trzeba by film kilka razy cofać i wręcz klatka po klatce oglądać. Jest to szczególnie zauważalne w momentach, gdy Spider i któryś z przeciwników ganiają się pomiędzy belkami, sznurami, pajęczynami. Z kolei sceny pozostałe bywają czasami zbyt rozciągnięte w czasie i... no właśnie — wzorowano się chyba na telenowelach. Niektóre rozwiązania akcji są tandetne i tak ograne, że siedząc w kinie, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić (plułem więc jadem i podrzucałem zgryźliwe uwagi siedzącemu obok Motylowi).



Wątek romansowy między Peter a Mary Jane zamieniono na trójkąt, dodając Harry'ego Osborne’a z amnezją, a do tego zestawu dorzucono (tak — dorzucono i to na siłę) kolejne dwie osoby. Takich zagrań spodziewać się można po „Manueli” albo innych wenezuelskich produkcjach. Kto kogo kocha i nie kocha i dlaczego. Ponieważ od początku nie przypadła mi do gustu odgrywająca rolę MJ Kirsten Dunst (komiksowa postać była wyrozumiałą kobietą i do tego bardzo pociągającą — dlatego okularnik Peter był taki wniebowzięty), która jest rozmyślna i w porównaniu z innymi kobietami w filmie, dosłownie i w przenośni, wypada bardzo blado. To już dwa poważne minusy, a jest ich dużo więcej. Nie wiem, po co znów wyciągnięto wątek śmierci wujka Bena, robiąc z widzów idiotów. Rozmyślił się reżyser, bo nie miał lepszego pomysłu na włączenie do akcji Sandmana i buch — odwracamy kota ogonem. Przy okazji wspomnę, że wybranie akurat tego aktora do tej roli, też jest dla mnie pewnego rodzaju minusem. Pamiętam go z serialu „Skrzydła”, gdzie wcielił się w raczej mało rozgarniętego mechanika i to mi niestety nieco zgrzytało. Efekty specjalnie dotyczące piaskowych transformacji Sandmana były OK, ale nie uważam je za lepsze niż te, które widziałem w „Mumii”. Na sile i przy użyciu wyświechtanych zagrań próbowano rozbudować tę postać, pokazując jego relacje z rodziną. Moim zdaniem osiągnięto zupełnie odwrotny efekt.

Akcja z utratą pamięci Osborne’a również mogłaby być poprowadzona nieco lepiej. Venom z kolei wypadł jakoś blado — brakuje mu głębi, którą miał komiksowy Eddie — psychopata zaślepiony żądzą zemsty, ale zdecydowanie nie postać jednoznacznie negatywna i bez skłonności samobójczych. Akurat z tą postacią wiązałem wielkie nadzieje i rozczarowałem się, podobnie jak w przypadku pojawienia się Bane’a w czwartej części przygód Batmana — zmarnowany patent i nic tego nie zmieni. Skoro już wymieniłem wszystkich wrogów, wspomnę o kolejnym „ciężkim grzechu” twórców — ani razu nie widziałem, aby w trzeciej odsłonie swych przygód, Spider-Man używał pajęczego zmysłu. Prawdę mówiąc, spora część walk stanowią sceny, w których ktoś pajączkiem wyciera podłogę". Tymczasem zdolność pewnego rodzaju prekognicji połączona z nadludzką szybkością i zwinnością, były podstawą porządnej defensywy Parkera — do dziś pamiętam jego ekwilibrystyczne popisy, gdy unikał serii z karabinów maszynowych.



Ostatnim gwoździem do trumny było zakończenie, które totalnie mnie rozbiło. Wybrano drogę oklepanego, cukierkowego happy-dla-tego-kto-zaslużył-endingu. Tutaj, by wyjaśnić mą tezę, muszę trochę (w zasadzie TOTALNIE) zaspoilerować: symbiont zostaje zniszczony, a Eddie (niczym zakochany) rzuca się mu na pomoc i zostaje zdezintegrowany — był zły i szalony i nie było dla niego ratunku (tak to wygląda, że już nie wspomnę, jaka bomba jest w stanie tak dokładnie zniszczyć bliski cel, a jednocześnie Parkerowi nic nie jest). Goblin był zły, ale się nawraca — niestety za późno, wiec zostaje śmiertelnie ugodzony — ma w sobie akurat tyle życia, żeby starczyło na ckliwe pożegnanie (ja się tylko w tym momencie pytam — nie lepiej było na gliderze szarżować na Venoma, zamiast na plecy cios przyjmować?). Sandmanowi Parker wybacza. Jakże to wspaniałomyślne — puścić przestępcę. Co z tego, że wuja zabił przypadkowo? Mary Jane i miastu groził już całkiem świadomie. Każdy głupi przestępca po obejrzeniu „Spider-Mana 3” pomyśli, że w momencie zatrzymania przez policję wystarczy powiedzieć „nie chciałem, a w ogóle to mam chorą córkę i dlatego kradnę” i już wszystko cacy.

Tak — jest jeszcze reszta filmu — momenty normalne, bardziej dopracowane, czasami śmieszne. Jednak tego się widz spodziewał i to mu się należy — zapłacił za bilet przecież. Poza tym Spider-Mana poniżej pewnego poziomu skopać nie można. Tym poziomem są właśnie 3 z 10 punktów. I to nieprawda, że jestem zrzędliwy i się na film uwziąłem — jak ktoś się postara, to wychodzą takie konkretne filmy jak „X-Men” i przyzwoite jak „Ghost Rider” lub „Batman: Początek”. Cała reszta to paralityczne „Fantastyczne Czwórki” i inne Spajdermeny 3". Nie żałuję, że na ten film poszedłem — przynajmniej nie popełnię błędu, inwestując więcej pieniędzy w DVD. I poważnie zastanowię się, czy zechcę zobaczyć część czwartą.

3/10

Tytuł: „Spider-Man 3”

Reżyseria: Sam Raimi

Scenariusz: Alvin Sargent

Zdjęcia: Bill Pope

Muzyka: Christopher Young

Obsada:

  • Tobey Maguire - Peter Parker / Spider-Man
  • Kirsten Dunst - Mary Jane Watson
  • James Franco - Harry Osborn / Goblin
  • Thomas Haden Church - Flint Marko / Sandman
  • Topher Grace - Eddie Brock / Venom
  • Bryce Dallas Howard - Gwen Stacy
  • James Cromwell - Kapitan George Stacy
  • Rosemary Harris - Ciocia May
  • J.K. Simmons - J. Jonah Jameson
  • Dylan Baker - Dr Curt Connors
  • Bill Nunn - Joseph 'Robbie' Robertson

Czas trwania: 139 minut


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...