„Inferno” - recenzja
Dodane: 26-10-2016 22:08 ()
Po dłuższej przerwie na ekrany kin wracają perypetie Roberta Langdona, postaci wykreowanej przez Dana Browna na potrzeby bestsellerowego cyklu książek. Pytanie tylko, czy jest to powrót potrzebny i udany, czy tylko kolejny przykład drenowania portfeli widzów?
Akcja „Inferno” rozpoczyna się dość nietypowo, zwłaszcza dla profesora Langdona, który budzi się w szpitalu, nie bardzo pamiętając ostatnie wydarzenia. Ma wizje, i to nie byle jakie, wręcz apokaliptyczne. Nie jest jednak w stanie za bardzo skupić się na swoim stanie, bowiem ktoś czyha na jego życie i mimo niezbyt dobrej kondycji musi czym prędzej brać nogi za pas. W ucieczce pomaga mu urodziwa pani doktor, miłośniczka jego prac. Mało tego, Langdon posiada przedmiot, który może doprowadzić do miejsca ukrycia niebezpiecznego wirusa. Jednak by odnaleźć go przed wszystkimi zainteresowanymi posiadaniem niebezpiecznej broni biologicznej w swym arsenale, błyskotliwy znawca symboli musi krok po kroku odkrywać kolejne ślady, zmagając się przy okazji z lukami w pamięci.
„Inferno” na poziomie rozrywkowym sprawdza się w takim stopniu, aby widz mógł bezboleśnie przebrnąć przez seans. Osoba Toma Hanksa jest na tyle angażująca, że każde jego wypowiedzi, obojętnie czy zgodne z logiką, czy jej pozbawione, chłoniemy niczym gąbka. Nie mamy czasu zastanawiać się nad słusznością wywodów ekranowego profesora, gdyż akcja gna na złamanie karku, a kolejne niebezpieczeństwa mnożą się na drodze głównych bohaterów w błyskawicznym tempie. Niestety o pozostałej części obsady nie można powiedzieć zbyt wiele dobrego poza tym, że stanowią etapy podróży Langdona do odgadnięcia prawdy. Są niczym statyści, ich role nie przykuwają uwagi, w większości są jednowymiarowe i przewidywalne. Może nie do końca jest to wina fabuły, najeżonej wszak licznymi atrakcjami, co samej konstrukcji relacji między bohaterami. Toporne, przydługie dialogi i dość trywialne rozwiązania – patrząc przez pryzmat filmu o genialnym naukowcu, trochę to do siebie nie pasuje.
Jeżeli jeszcze przez pierwszą godzinę napięcie budowane było w precyzyjny sposób, a kolejne zwroty akcji dawkowane z regularnością szwajcarskiego zegarka, tak w drugiej części filmu mamy już więcej przeintelektualizowanych rozmów niż atrakcyjnej akcji. Tempo momentalnie siada, a obraz zaczyna się dłużyć. Liczne wątki miast harmonijnie się zazębiać, walczą o uwagę widza, jednocześnie eliminując najciekawsze z nich. Finał z kolei, do którego tak zażarcie dążyli twórcy filmu, jest pozbawiony dramatyzmu. Ani przez moment nie ma wątpliwości, jak zakończy się afera ze śmiertelnym wirusem. Szkoda, zwłaszcza wszystkich wizji i nawiązań zmarnowanych na tak bezbarwną kulminację.
Film Rona Howarda może się spodobać wielbicielom zagadek, renesansowej sztuki oraz dynamicznej akcji. Brakuje w tym jednak ducha przygody, wszystko jest nakręcone mechanicznie, jak od linijki i mimo wysiłków Toma Hanka jednak ginie pod natłokiem nagromadzonych postaci i tropów do odgadnięcia. Może kolejne przygody profesora Langdona zrekompensują nam uczucie niedosytu, jakie odczuwa się po seansie.
Ocena: 5/10
Tytuł: „Inferno”
Reżyseria: Ron Howard
Scenariusz: David Koepp
Obsada:
- Tom Hanks
- Felicity Jones
- Omar Sy
- Irrfan Khan
- Sidse Babett Knudsen
- Ben Foster
- Ana Ularu
- Ida Darvish
Muzyka: Hans Zimmer
Zdjęcia: Salvatore Totino
Montaż: Daniel P. Hanley, Tom Elkins
Scenografia: Jille Azis
Kostiumy: Julian Day
Czas trwania: 121 minut
comments powered by Disqus