"Wolverine: Snikt!" - recenzja
Dodane: 23-10-2016 21:45 ()
Wydawnictwo Waneko postanowiło sięgnąć po przygody najsłynniejszego mutanta Marvela. Biorąc pod uwagę ilość amerykańskich tytułów ukazujących się obecnie na rynku, nie powinno to dziwić, w dodatku, jeżeli za komiks odpowiada twórca osławionego Blame’a! Krótko pisząc – Wolverine: Snikt! to rodzaj eksperymentu – jak wyglądałyby perypetie Logana, gdyby nadać im nieco mangowej stylistyki.
Warto na początku uprzedzić, że fabuła Snikta! nie należy do wyszukanych. Młoda dziewczyna o imieniu Fusa przybywa z przyszłości, w której ludzkość jest na granicy wyginięcia. Naukowcy próbowali stworzyć mikroorganizmy, które rozkładałyby toksyczne związki. Bakterie jednak szybko zmutowały, osiągając świadomość. Nazwano je Mandate’ami. Zaczęły się rozprzestrzeniać niczym zaraza, dziesiątkując przy tym ziemską cywilizację. Walka okazała się bezskuteczna. Ostatnim ratunkiem dla niedobitków ludzkości jest Wolverine, a jego adamantowe pazury są jedyną bronią, która może na stałe zniszczyć Mandate’y. I tak, chcąc nie chcąc, Logan zostaje wciągnięty w kolejną aferę, podróżując w czasie.
Jak widać po powyższym opisie, fabuła nie należy do szczytowych osiągnięć komiksu. Jest wtórna, przewidywalna, stanowi kalkę różnych scenariuszy filmowych czy książkowych. Trudno jednak oczekiwać oryginalności od akcji osadzonej w brudnej, mrocznej, pozbawionej nadziei postapokaliptycznej rzeczywistości. To strona wizualna albumu powinna angażować uwagę czytelnika i stanowić główną atrakcję tej pozycji. Mając maszynę do zabijania w postaci Logana oraz hordy zmutowanych bakterii (obojętnie jak niedorzecznie to brzmi) Nihei ewidentnie wybrał widowiskowość. Nie przejmując się logiką, a także nie dbając o żaden rozwój charakterologiczny postaci postawił na jatkę. Szkopuł w tym, że za dużo tu gadających głów, całostronicowych ilustracji przedstawiających albo mroczną przyszłość, albo futurystyczne pojazdy. Nawet jeśli mamy już szalejącego Logana, to Nihei raczej w niewielkim stopniu angażuje go do scen batalistycznych. Ponadto, patrząc na Mandate’y dość łatwo odnaleźć analogię do innych maszkar, które narodziły się w wyobraźni autora, a mianowicie pustelniaków z Abary.
Paneli, które zapadają w pamięć, swoistego mariażu cyberpunku z elementami horroru, można policzyć na palcach jednej ręki. Opowieść Fusy, podana w najbardziej łopatologiczny sposób, z bijącą po oczach niedopasowaną czcionką, również nie przemawia na korzyść komiksu. Szkoda, bo mając na względzie dotychczasowe tytuły autora wydane w Polsce, liczyłem bardziej na nasączenie fabuły aurą grozy, a nie jedynie przejaskrawionymi wybuchami czy ubogimi tłami kadrów. Inna sprawa, że kolorowe ilustracje Niheia nie umywają się do jego czarno-białych dokonań.
Wolverine: Snikt! to pozycja dla zagorzałych wielbicieli Logana oraz ilustracji Tsutomu Niheia i wyłącznie dla nich. Czytelnicy, poszukujący w medium komiksu czegoś ponad bezproduktywną jatkę, srogo się zawiodą.
Tytuł: "Wolverine: Snikt!"
- Autor: Tsutomu Nihei
- Wydawca: Waneko
- Premiera: 1 października 2016
- Oprawa miękka
- Format: 170x260 mm
- Papier: kreda
- Druk: kolor
- Stron: 120
- Cena: 44,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Waneko za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus