Marta Krajewska „Idź i czekaj mrozów" - recenzja
Dodane: 31-08-2016 11:16 ()
„Idź i czekaj mrozów” Marty Krajewskiej wpisuje się w popularny ostatnimi czasy nurt literackiej słowiańszczyzny, jednak nieliczni osiągają w tych nawiązaniach taki rozmach i precyzję odtwarzania słowiańskiego świata, jaki uczyniła to autorka niniejszej powieści.
Trudno się książką nie zachwycić, jako że fabularnie jest ciekawa i urzeka estetyką, czerpiąc garściami nie tylko z dawnych wierzeń, ale odzwierciedlając w społeczności bohaterów realistycznie nakreślone zwyczaje codzienne Słowian. Autorka nie tylko wybiera elementy potrzebne jej do kreacji powieściowej fabuły, z przebogatego świata słowiańszczyzny, ale całą swoją historię transformuje i wtłacza w ramy tamtego świata, tamtej obyczajowości, okraszając oczywiście całość znaczną porcją fantastyki. Bowiem słowiańszczyzna aż się prosi, by sięgnąć po ichnie bóstwa, demony i stwory nadprzyrodzone, które wg wierzeń niejednokrotnie egzystowały na równi z ludźmi.
Autorka odwzorowuje dokładnie społeczeństwo naszych przodków, nie uciekając się do tanich chwytów kreowania wymuszonej sielskości słowiańskiej wsi, ani też nie demonizując przesadnie wzmiankowanego świata. Owszem, jakaś sielskość tam jest pokazana, ale taka zdrowa, wyważona, bez rozwodzenia się zbytniego nad cudownym wiejskim życiem. To raczej proza codzienności, nieraz ciężka, gorzka, surowa, okraszana jednak raz po raz dzięki chwilom radości, wspieranym czy wywoływanym przez radosną, pełna energii obrzędowość, związaną ściśle z cyklem pór roku.
Podobało mi się szczególnie u Krajewskiej kreowanie zróżnicowania społecznego. Są wierni, którzy we wszelkie słowiańskie bóstwa wierzą zapamiętale, w ich działaniach dopatrując się wszelkich - korzystnych i niekorzystnych - zdarzeń. Są też tacy, którzy na takie dywagacje prychają z niechęcią, odrzucając dopust boży jako przyczynę wszystkiego, bardziej zwracając się ku ludzkiej odpowiedzialności za swój własny los. I są młodzi, buńczuczni, odważni, zbuntowani. Negujący zwierzchności, nie dający wiary temu, co uważają za zabobon, manifestację boskości, uznając ją za rojenia starych ludzi. I takie społeczeństwo, podzielone poglądowo, zróżnicowane, wydaje mi się na wskroś autentyczne, naturalniejsze, niż takie, które święcie wierzy - co do jednego - w swój system obrządków, niż równy szereg wyznawców, z których każdy doświadczył manifestacji siły wyższej.
A siła wyższa, nadnaturalna jest w powieści Krajewskiej jak najbardziej obecna. Można by rzec, że ścierają się tam dwa światy - ten racjonalny, materialny, gdzie wiara jest taka, jak i u nas we współczesnym chrześcijaństwie, oparta na wpojonych przez lata dogmatach bez namacalnego dowodu, kultywowana raczej dla tradycji, na wszelki wypadek, oraz ten drugi, metafizyczny, nie do końca zrozumiały, nie całkiem zdefiniowany, bowiem jak zdefiniować coś, co się zwyczajnie ludzkiej logice zdaje niemożliwe?
Mamy tu cała paletę stworzeń nadprzyrodzonych, duchów, demonów, choć dalekich od estetyki chrześcijańskiej, to mających mitologiczne korzenie w czynach ludzkich, jak zmarłe niemowlęta, którym ktoś uczciwego obrządku nie odprawił czy też ofiary różnych nadprzyrodzonych stworzeń, które przez to same spokojnie nie mogą umrzeć.
Ma Krajewska w swojej powieści też ichnią, lokalną historię, mieszającą się z mitami o Wilkarach, które były - to fakt (wszak jeden żyje jeszcze), ale których losy obrosły legendami i trudno orzec co jest prawdą, a co wymysłem. Ma Krajewska w swojej książce pełnokrwistych bohaterów, których perypetie są - co by nie rzec - zwyczajne. Ot, czasem tylko główna bohaterka, będąca zielarką i znachorką - oraz jedyną kandydatką na Opiekunkę wsi - musi odegnać zmorę czy dusiołka jakiegoś ubić. Poza tym, zwyczajne rozterki młodej dziewczyny, która marzy o tym, by ktoś jej wianek jednak złapał, ale niekonieczne ten, którego zawsze uważała li tylko za przyjaciela, kompana, a w którym nigdy nie widziała kochanka. Rozterki związane z brzemieniem odpowiedzialności, które na jej barkach spoczywa, i jeszcze większym, które chcą jej mieszkańcy na barki zrzucić, a ona nie chce, lub nie wie, czy chce, a co tak naprawdę i tak nie ma znaczenia, bo los, albo i bogowie, albo zwykły przypadek sprawić mogą inaczej...
Powieść Krajewskiej to pisana z rozmachem opowieść o słowiańszczyźnie bez ubarwiania na siłę, bez podkoloryzowania demonologii. W jakimś stopniu prozaiczna, ale przez to właśnie ciekawa, bo pozwalająca nam zbliżyć się do Słowian bardziej, niż dotychczas w literaturze fantastycznej i choć nie brak tu wartkiej akcji i niesamowitych zdarzeń, to jednak właśnie to zbliżenie do słowiańskości stanowi najatrakcyjniejszą część tej książki.
Polecam wszystkim, którzy lubią klimatyczne, pisane z dbałością o tło i scenografię powieści, które dodatkowo czerpią ze zwyczajów i wierzeń dawnych społeczności. „Idź i czekaj mrozów” to książka równie piękna, jak jej tytuł. Idealna opowieść na zbliżające się jesienne wieczory.
Tytuł: „Idź i czekaj mrozów"
- Autor: Marta Krajewska
- Tom cyklu: 1
- Wydawnictwo: Genius Creations
- Cykl: Wilcza dolina
- Data wydania: marzec 2016
- ISBN: 978-83-7995-045-4
- Oprawa: miękka
- Format: 12.5×19.5 cm
- Liczba stron: 520
- Cena: 39,99 zł
comments powered by Disqus