"Tajemnice Manhattanu" - recenzja
Dodane: 04-08-2016 20:49 ()
Mówi się, że prawdziwych kryminałów już nie ma, a gatunek ten, dawniej mocno zasłużony dla kina, udanie radzi sobie na małym ekranie. W dobie głupawych komedii i produkowanych na zawołanie filmów z superbohaterami, kryminalne zagadki coraz rzadziej goszczą na dużym ekranie, nie tylko z uwagi na słabnącą popularność, ale też mierną jakąś prezentowanych fabuł.
W przypadku ekranizacji powieści Colin Harrisona - Manhattan Nocturne – nadarzyła się okazja do odświeżenia gatunku, a jednocześnie dostarczenia mrocznej i zagmatwanej historii. Porter Wren jest dziennikarskim weteranem, w świecie, w którym jak sam mówi, każdy dzieciak może nakręcić telefonem materiał i opublikować w sieci, pisanie do gazety stało się niemalże przeżytkiem z poprzedniej epoki. Niezrażony ogólną kondycją dziennikarstwa, sumiennie i z pietyzmem przykłada się do swojej kolumny, przybliżając czytelnikom historie dramatyczne, tragiczne, przerażające. Morderstwa i tajemnice.
W mieście, które nigdy nie śpi o kłopoty nie trudno, zwłaszcza, jeżeli przybierają postać długonogiej, seksownej blondynki. Caroline znając sławę dziennikarza śledczego zleca mu sprawę zbadania śmierci swego męża, reżysera filmowego Simona Crowleya. Reżysera – eksperymentatora, który nigdy nie rozstawał się ze swoją kamerą lub namiastką sprzętu mogącego rejestrować otoczenie, lubiącego droczyć się z ludźmi. Wren niechętnie przystaje na propozycję prywatnego śledztwa, ale pożądanie atrakcyjnej kobiety okazuje się silniejsze niż zdrowy rozsądek. Wraz z kolejnymi tropami i odnajdywanymi plikami z nagraniami, sprawa zaczyna przybierać nieoczekiwany obrót, a nagraniami Crowleya interesuje się nie tylko jego żona.
Czasy, kiedy Adrien Brody świętował swój oscarowy sukces za rolę w „Pianiście” bezpowrotnie minęły. Jego kariera nie rozwinęła się tak jak można było sądzić, a kreacje pokroju Portera Wrena tylko o tym przekonują. Dziennikarz śledczy w jego wykonaniu to postać rozczarowana życiem, przechodząca kryzys wieku średniego, pospolita, a przez to nieciekawa. Jego relacje rodzinne jedynie w niewielkim stopniu zostały nakreślone, a całość skupiła się na związku z kochanką. Nawet poszukiwanie śladów morderstwa reżysera nie idzie mu zbyt gładko, a większość poszlak podsuwa zrozpaczona wdowa. Sytuacja robi się interesująca, gdy w sprawę miesza się trzecia osoba, ale wtedy już łatwo domyślić się finału dochodzenia. Natomiast Yvonne Strahovski w roli opłakującej wielką stratę kobiety, kokietki oraz obiektu westchnień mężczyzn, znajduje się w centrum uwagi, a jej historia, wraz ze wszystkimi niuansami z przeszłości wydaje się dużo bardziej atrakcyjna.
Ekranizacja cierpi na jedną, znaczącą przypadłość. Powieść Harrisona powstała w połowie lat 90. ubiegłego stulecia, gdzie życie w wielkim świecie nie opierało się tak silnie na zdobyczach techniki jak obecnie. Zmianę na powszechny dostęp do różnego rodzaju plików, dysków, nagrań czy narzekanie na staromodne dziennikarstwo nieco wypacza klimat ekranizacji. Zastanawiające jest, że nie zechciano utrzymać akcji dwie dekady wcześniej, na pewno lepiej pasowałaby do kryminalnej opowieści. Odrobinę męczące są też retrospekcje z udziałem Simona – głównej ofiary filmu. Tak jakby ktoś chciał usprawiedliwić albo jego dziwaczne zachowania, albo fakt samego zabójstwa.
„Tajemnice Manhattanu” rozczarowują nie tylko dość przejrzystą intrygą, jeżeli można ją tak nazwać, ale też wątpliwym uchwyceniem nastroju noir. Mroczne i deszczowe ulice Nowego Jorku takich historii znają na pęczki. Nie ma w nich nic zaskakującego, a już na pewno świeżego i oryginalnego.
Tytuł: "Tajemnice Manhattanu"
Reżyseria: Brian DeCubellis
Scenariusz: Brian DeCubellis
Obsada:
- Adrien Brody
- Yvonne Strahovski
- Campbell Scott
- Jennifer Beals
- Steven Berkoff
- Linda Lavin
Muzyka: DJoel Douek
Zdjęcia: David Tumblety
Montaż: Andy Keir
Scenografia: Lisa Myers
Kostiumy: Justine Seymour, Havi Elkaim
Czas trwania: 113 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus