"Profesor Andrews" - recenzja

Autor: Jarosław Drożdżewski Redaktor: Motyl

Dodane: 12-10-2015 19:37 ()


„Profesor Andrews" Grzegorza Pawlaka i Dominika Szcześniaka to kolejna propozycja Wydawnictwa Komiksowego dla miłośników polskiej sztuki obrazkowej. Pozycja o tyle nietypowa, że Szcześniak miał za zadanie przerobić na potrzeby komiksu opowiadanie, którego autorką jest dwukrotna laureatka nagrody Nike, związana z "Krytyką Polityczną" Olga Tokarczuk.

Po lekturze obydwu, tj. komiksu i opowiadania Tokarczuk, można stwierdzić, że autor "Rag & Bones" czy niedawno wydanych "Robaczków" miał ułatwione zadanie, gdyż historia napisana przez pisarkę powstawała jakby z myślą o przekształceniu jej na scenariusz. Faktem jest jednak, że trzeba było zrobić to z dużą dozą umiejętności, aby utrzymać wszystkie elementy wypracowane przez autorkę. Można od razu uspokoić potencjalnych fanów twórczości Tokarczuk pisząc, że Szcześniak dość wiernie trzyma się pierwowzoru, pomijając tylko jedną scenę. Resztę dokładnie adaptuje na potrzeby komiksu. 

Twórcy „Ksionza” udało się uniknąć pułapek i zachować też niejako atmosferę alienacji, w której człowiek zdany jest tylko i wyłącznie na siebie w totalnie nieznanym sobie świecie. Napięcie spotęgowane jest również przez bardzo nielicznie zdradzane szczegóły. Z początku nie wiemy praktycznie nic... Otóż na lotnisko przybywa dawno oczekiwany gość, tytułowy profesor Andrews. Autorzy, nie zdradzają kiedy toczy się akcja, wiemy tylko, że Andrews przyleciał do Polski na tygodniowy pobyt, aby przekazać posiadaną przez siebie wiedzę studentom, udzielić wywiadu czy odwiedzić Oświęcim. O planach tych, dwójka bohaterów, których rolą jest opieka nad profesorem, rozmawiają jadąc samochodem ulicami zaśnieżonego miasta. Wracając do mieszkania profesor przypomina sobie o walizce pozostawionej na lotnisku. Opiekunka uspokaja go, twierdząc, że wróci po niego wraz z zagubioną aktówką, gdy będą jechać na wykład, po czym...znika. Kiedy kolejnego dnia nie pojawia się, zaniepokojony Andrews próbuje skontaktować się telefonicznie z Gosią, ale telefony w mieszkaniu nie działają. Niepokój obcokrajowca dopełniają stojące na ulicy miasta wojskowe czołgi, które widzi on wyglądając przez okno. W tym momencie czytelnik łączy fakty i już wie co się dzieje w Polsce, jednocześnie "wchodząc" w skórę Polaków, którzy podobnie jak Andrews obudzili się tego zimowego poranka w zupełnie innej rzeczywistości, niż ta, którą zostawiali kładąc się do łóżka. W tej chwili spełnia się też największy koszmar obcokrajowca, niepotrafiącego porozumieć się po polsku, a pozostawionego w całkowitej samotności w niezbyt przyjaznym otoczeniu. Co prawda Andrews nie do końca zapewne ma świadomość co oznaczają te czołgi, ale i tak podświadomie wyczuwa, że nie jest to nic pozytywnego.

Od tego momentu obserwujemy zmagania Andrewsa w tym obcym miejscu, o to by wrócić do swojej oazy, którą wydaje się być ambasada brytyjska. Przez te kilka dni, gdy bariera językowa nie pozwala mu się z nikim porozumieć, krąży po ulicach, obserwuje doskonale znane nam obrazki: jak ocet na półkach i problemy ze zdobyciem innych towarów. Wielu z nas odczuło to na własnej skórze, a Andrews patrzy na nie lekko niedowierzając. Zarówno Szcześniakowi, jak i Tokarczuk udało się oddać klimat niepewności, zaniepokojenia i samotności, z którą mierzy się bohater komiksu. Ukoronowaniem tego jest scena z karpiem, z którym prowadzi on niemą rozmowę. Choć na swojej drodze spotyka on wiele osób to ich relacje w dużej mierze przypominają te, które łączą go z pływającą w wannie rybą. Wspomniane zresztą chwilę wcześniej kontakty międzyludzkie są najważniejszym elementem całej tej komiksowej układanki.

Niewątpliwą zaletą tego tytułu są również rysunki Pawlaka. Do tej pory dał się on poznać głównie z działalności dla Ziniola, ale ma też na swoim koncie rysunki w dwóch antologiach – „Postapo" i „Lisicy i Wilku". Operując jedynie czernią i bielą, odpowiednio zestawiając je ze sobą, nadał swoim rysunkom charakteru. Mroźne i zimowe dni potęgują uczucie lęku, a nagromadzenie wielu kadrów na stronie nie tylko wzmacnia dynamikę, ale też poczucie zagubienia, które odczuwamy wraz z bohaterem. Dobrze też sprawdza się realistyczna kreska autora, aczkolwiek momentami (szczególnie przy ludzkich twarzach) widać, że wymagają one jakby większego dopracowania. Sposób kadrowania jest jednak na tyle sugestywny, że pozwala zapomnieć o tych mankamentach. 

Z oczywistych względów komiks nie jest przesadnie rozbudowany jeśli chodzi o dialogi, zresztą tam gdzie one są, autorzy wykorzystują język ojczysty danej postaci. Dzięki temu zabiegowi, dzięki stworzeniu swoistej Wieży Babel, czytelnik wnika w skórę poszczególnych postaci i czuje to co one, gdy prowadzą monologi, bez szans na zrozumienie przez drugiego rozmówcę i nawiązanie tradycyjnego dialogu. Cała historia jest elektryzująca i trzymająca w napięciu, mimo że nie ma tu nieprawdopodobnych zwrotów akcji. Duża zasługa leży po stronie Tokarczuk, ale po przeniesieniu na plansze komiksu jej opowiadanie stało się jeszcze bardziej sugestywne. Szcześniak do spółki z Pawlakiem wycisnęli z niego chyba wszystko co było można. Potencjalnych czytelników namawiam, aby najpierw zajrzeli do komiksu, a dopiero później zapoznali się z opowiadaniem Olgi Tokarczuk.

Dość krótki komiks uzupełniają dodatki w postaci kilku szkiców okładek bądź samych plansz. Plus należy się też twórcom i wydawcy za niezwykle sugestywną okładkę, która wyraża jednym rysunkiem wszystko to, czego spodziewać się możemy po jego wnętrzu.

Tytuł: "Profesor Andrews"

  • Scenariusz: Dominik Szcześniak
  • Rysunek: Grzegorz Pawlak
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Komiksowe
  • Data publikacji: 10/2015
  • Liczba stron: 32
  • Format: A4
  • Oprawa: miękka
  • Druk: cz.-b.
  • Wydanie: I
  • Cena: 24,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Komiksowemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus