"Wielkie oczy" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 05-01-2015 22:52 ()


„Wielkie oczy” to jedno z tych dzieł Tima Burtona, w których zamienił on fotel reżysera – wizjonera na przeciętne krzesło twórcy – wyrobnika. Może taka odmiana była mu potrzebna, wszak w życiu osobistym nie układało mu się ostatnio zbyt dobrze (rozstanie z wieloletnią partnerką, aktorką Heleną Bonham Carter), ale nie usprawiedliwia to bynajmniej spadku formy tego ekstrawaganckiego i lubianego reżysera.

Obraz opowiada historię Margaret Ulbrich, która wraz z dzieckiem uciekła od męża. Dla młodej malarki, mającej na utrzymaniu dorastającą córkę, świat artystycznej bohemy nie stał otworem. Dorabiając sobie rysowaniem portretów na ulicznych straganach, kobieta poznała Waltera Keana, samozwańczego malarza. Szybki bieg wydarzeń i piętrzące się problemy spowodowały, że bez wahania przyjęła jego matrymonialną propozycję. Niespełniony artysta w nietuzinkowych obrazach swojej małżonki dostrzegł szansę łatwego zarobku. Dzięki niezwykłej przedsiębiorczości i zaradności szybko przemienił jej talent w przysłowiową żyłę złota. Kryzys między parą artystów nasilił się wraz z przypisywaniem sobie przez Waltera praw do prac żony. Początkowo sielankowe życie Margaret zaczęło powoli przeradzać się w koszmar.

Niewątpliwie znakiem rozpoznawczym produkcji Burtona są kreacje aktorskie. Christoph Waltz w pierwszych scenach ma uwodzić widza jako uroczy i szarmancki kanciarz. Niestety, jego gra ociera się o groteskę, a kłamstwo ma wypisane w oczach. Z kolei Adams przekonująco portretuje zagubioną kobietę starającą się przebić w tym jakże zmaskulinizowanym świecie. Gdy jej to nie wychodzi, godzi się na pakt z diabłem. Zmienia się w maszynę produkcyjną, która na zawołanie tworzy szereg podobnych dzieł. W reżimie nieustającej pracy, w oparach terpentyny, osaczona przez pazernego i zachłannego męża, zaczyna zatracać swą tożsamość. Zastraszona, skryta w cieniu rozbuchanego ego męża, nie ma siły, by zawalczyć o to, co prawnie do niej należy. Do czasu.

Droga jaką przeszła Margaret, jej przemiana i wyzwolenie się z więzów toksycznego związku to najciekawszy element filmowej biografii. Dzięki wszechstronności Amy Adams dostrzegamy emocje targające jej postacią, wyrażane w naturalny sposób. Nie da się tego samego powiedzieć o Waltzu, karykaturalnie odtwarzającym swoją postać. Między byciem zabawnym, a robieniem z siebie pośmiewiska jest znacząca różnica, której aktor najwidoczniej nie załapał. Powtarzane te same grymasy twarzy, wykręcanej na wszystkie możliwe strony, nie tylko nie wypadają autentycznie, mają niewiele wspólnego z ekspresywną grą. Szkoda, bowiem ten niezwykle charakterystyczny aktor coraz częściej wpada w pułapkę wtórności, nie starając się nadać kolejnym rolom nowego wizerunku. 

Możliwe, że przez ten swoisty dysonans między kreacjami, a także przez bardzo prosty, wręcz schematyczny sposób poprowadzenia fabuły, film wydaje się być zlepkiem widokówek z życia bohaterów, prezentujących kolejne odcinki ich karier. Dodatkowo, ubogi drugi plan sprawia, że czołowi aktorzy biografii nie otrzymują stosownego wsparcia od pozostałej części obsady. Ciekawostką natomiast jest cameo prawdziwej Margaret Keane w jednej ze scen. 

„Wielkie oczy” są przyjemnym filmem na popołudniowy seans, ale w dorobku Tima Burtona znajdziemy zatrzęsienie dużo lepszych pozycji. Mimo że narracja odrobinkę przypomina „Dużą rybę”, to niestety czar tamtego utworu nie udzielił się najnowszemu dziełu twórcy kultowego „Batmana”.

 5,5/10

Tytuł: "Wielki oczy"

Reżyseria: Tim Burton

Scenariusz: Scott Alexander, Larry Karaszewski

Obsada:

  • Amy Adams
  • Christoph Waltz
  • Krysten Ritter
  • Jason Schwartzman
  • Danny Huston
  • Terence Stamp
  • Jon Polito

Muzyka: Bruno Delbonnel

Zdjęcia: Danny Elfman

Montaż: JC Bond

Scenografia: Rick Heinrichs

Czas trwania: 105 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus