Relacja z R-konu 2007

Autor: Jacek "Spider" Strzyż Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 23-03-2007 07:58 ()


 

W tym roku tradycyjnie, bo już po raz trzeci, wybrałem się na R-kon. Tym razem niestety ciężko było zebrać ekipę do mojej "czerwonej strzały". Indiana, Adaś, Miroe nie mogli jechać z różnych powodów, a lista chętnych zmieniała się jak w kalejdoskopie. Grupa, która czekała na umówionym miejscu zbiórki w piątek o 12.30 była dla mnie niemałym zaskoczeniem. Oprócz Bacziego i Żucha, którzy zadeklarowali się na samym początku, pojawili się jeszcze Gorath i Lasek. Drugim samochodem pojechał Mati ze Śliwką, Krzyś-Miś z Beatką oraz Selekcja. Wyruszyliśmy ze sporym opóźnieniem, ponieważ Krzyś zapomniał plakatów, a Mati soczewek, więc musieliśmy na nich poczekać racząc się piwem/herbatą/sokiem bananowym w Graffiti (czynne o 13:00!).

Trasa upływała nam miło przy dźwiękach najnowszej płyty Manowar - Gods Of War, którą ja bardzo lubię, choć moi współtowarzysze ostro się z niej nabijali. Z prędkością osiągającą czasami 140 km/h dojechaliśmy na miejsce beż żadnych problemów. Niestety, opóźnienie w wyjeździe poskutkowało problemem w znalezieniu wolnej sali i musieliśmy "mieszkać" z dedekowcami grającymi niemal non-stop w Moderna d20.

Przyszedł czas na zapoznanie się z programem konwentu (ja nie czytałem wcześniej wersji w pdf) oraz przywitaniem się ze starymi znajomymi - m.in. z Inkayonem, Puszonem i Luckiem oraz grupką znajomych z lubelskiego klubu Grimuar. Tu nastąpił pierwszy zabawny "zgrzycik" - konwent miał się odbywać pod hasłem "Post Mortem", ale na informatorach wydrukowano "Post Motem", co wywołało wśród nas salwę śmiechu. Hasło miało kojarzyć się ze śmiercią - na wielu prelekcjach można było posłuchać o niszowych czy niemal zapomnianych systemach RPG (np. Gasnące Słońca czy Earthdawn), a pytania w większości konkursów odnosiły się do tematyki śmierci.

Ponieważ pierwszy interesujący mnie punkt programu zaczynał się o 19.00, a ja mam w sobie coś z halflinga i nie wyobrażam sobie dnia bez zjedzenia obiadu, to wybrałem się (i nie tylko ja) do pobliskiej pizzerii Laguna. Restauracja przeżywała oblężenie, na zamówienie trzeba było czekać godzinę, ale jakoś udało nam się zdążyć na konkurs "martwy". Wystąpiliśmy w nim w składzie Inkayon, Selekcja i ja (nazwa drużyny: Brudny, brzydki i ja). Pytania były zabawne i świetnie sobie radziliśmy, chociaż Inky nie dał rady zjeść galaretki z móżdżku w czasie tak krótkim, jak przedstawiciele reszty drużyn i zajęliśmy ostatecznie tylko (albo aż) drugie miejsce.

 

 

Rozmowa w Lagunie, w oczekiwaniu na pizzę:

Ja - Krzysiu, jesteś metroseksualistą?

Inky - Nie, on jest soft-macho

 

 

Mini-pokazywanki na konkursie martwym. Drużyna ma hasło "Śmierć komiwojażera", pokazujący stara się niemiłosiernie, a jego towarzysze zgadują: "Śmiertelny wytrysk!!!".

 

 

Potem był konkurs muzyczny Enca. Ponieważ nie zmienia się wygrywającej ekipy, nasz team wystąpił ponownie w tym samym składzie (nazwa drużyny, jakże odpowiednia do konkursu muzycznego: Głuchy, ślepy i niemy). W tym konkursie mieliśmy jednak lepszą konkurencję i, choć zaśpiewaliśmy Malcziki Kazika z wielkim zaangażowaniem, to punktów wystarczyło tylko/aż na trzecie miejsce. W konkursie było stosunkowo mało muzyki filmowej, za to dużo starych i mniej znanych kawałków, więc walka była ciężka i bardzo wyrównana.

Reszta piątkowo-sobotniej nocy upłynęła mi na rozmowach, próbie zorganizowania sobie możliwości oglądania niedzielnego wyścigu  Formuły 1 oraz na wizytach w sali X-boxa. Za ten punkt programu należą się orgom wielkie brawa. Gra „Gears of War" naprawdę robi wielkie wrażenie oprawą graficzną i jest niesamowicie grywalna. Niestety, ja jestem przyzwyczajony do myszy i klawiatury, więc pad z dwoma gałkami analogowymi był dla mnie barierą nie do pokonania. Ale nawet samo patrzenie na grę innych dawało dużo radości.

 

 

Total opowiada o pojedynku 2vs2 w" GoW":

- Matiego zabili, ja się schowałem i patrzę - biegnie Murzyn. A Murzyn wiadomo, zawsze ginie pierwszy, więc go zaje... piłą łańcuchową, a drugiego zastrzeliłem.

 

 

Kolejny pojedynek „GoW", Mati i Total grają z dwoma młodzikami (którzy potem wygrali cały turniej...

Total - Mati, tylko jeden z nich zabija... Trzeba się dowiedzieć, który...

Mati - I co, mam mu plombę sprzedać?

 

 

I jeszcze jeden pojedynek „GoW", stan meczu 3:3, ostatnia, decydująca gra.

Prowadzący turniej - Piłka meczowa.

Ja - Piła meczowa

 

 

W nocy dedekowcy ostro giercowali w naszej "sypialni" w Moderna, a Litwin jak zwykle uwalił się tuż obok mnie i nie dał mi spać, chrapiąc potężnie. Wstałem trochę po 9:00, lekko niewyspany i strasznie głodny, bo zapomniałem wieczorem o kolacji (cały czas miałem w myślach obraz Inkiego jedzącego galaretkę z móżdżkiem...). Wybraliśmy się więc z Baczim na "polowanie", co skończyło się dość długim spacerem do Championa. Wróciliśmy sporo po 10.00 i okazało się, że wymieniony w programie o 10.00 "MOCny konkurs" jest w rzeczywistości konkursem Gwiezdnych Wojen. Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że go przegapiłem... 

W międzyczasie modernowi dedekowcy ulotnili się z "naszej" sali i mogliśmy trochę pogadać we własnym, lubelskim gronie. Rozmowa krążyła, nie wiem zupełnie dlaczego, wokół polityki oraz seksu...

 

 

Śliwka z rana upycha bluzeczkę w spodnie i ze smutkiem w głosie:

- Kurczę, nie starczy mi, żeby sobie wsadzić...

 

 

Rozmowa o zaletach i wadach socjalizmu i kapitalizmu:

Krzyś - Trzeba się dzielić, napij się soku (wyciąga w stronę Totala karton)

Total - Nie chcę twojego lewackiego soku!

Krzyś - Zwłaszcza, że to nie mój sok.

 

 

Ja - Total, Krzysiu, obaj prezentujecie skrajne poglądy.

Litwin - Jasne, najlepsza jest opcja centrowa, czyli o. Rydzyk.

 

 

Litwin - Kiedyś do Afryki wysłano zamiast jedzenia meczety.

Ja - Z prefabrykatów?

Krzyś - Maczety?

 

 

Baczi - Litwin nie ma w domu nic do jedzenia poza 10 chińskimi zupkami w szafce.

Litwin - To w tej szafce są jakieś zupki???

 

 

Krzyś (o facetach mających dziewczyny) - Z gejem to nie zdrada.

Neratin - W pupę to nie stosunek.

 

 

Duszka - Krzysiu, masz całkiem fajne piersi.

Ja - Tak, niektóre dziewczyny mogą mu pozazdrościć.

 

 

Przy okazji duży plus dla organizatorów za utrzymanie czystości na terenie konwentu - śmieci były szybko wynoszone, w toaletach był papier i mydło, a zatkane kibelki szybko odtykano. Ogólnie na konwencie panował spokój, obyło się bez wypadków i ekscesów. Nie wiem, czy ludzie wydorośleli, a może po prostu program był taki ciekawy.

Konwentowicze porozbiegali się po konkursach i prelekcjach, ja natomiast zahaczyłem o stanowisko Cenegi (za ten punkt programu również wielkie brawa dla orgów), gdzie na czterech komputerach można było sobie pograć w „Warhammer: Mark of Chaos" oraz „Ufo Afterlight: Bitwa o Marsa". To był mój pierwszy kontakt z tym pierwszym tytułem i muszę przyznać, że gra robi wrażenie. Jedynym minusem jest zupełnie niepotrzebny dubbing odzywek jednostek. Pierwszą w życiu bitwę w „W:MoC" wygrałem, ale to było raczej szczęście początkującego, bo potem w turnieju odpadłem w pierwszej rundzie (Khornowcy mają takie działko, które rozwala wszystko, a nie miałem czasu na opracowanie jakiejś kontrującej strategii. Zresztą Litwin też odpadł w podobny sposób). Na „Ufo" tylko rzuciłem okiem, ale niedługo przyjrzę się tej grze bliżej, ponieważ zdobyłem ją jako nagrodę w jednym z konkursów.

O 13:00 wybrałem się na Konkurs Bucowaty, prowadzony przez znanych krakowskich konwentowiczów - Puszona i Lucka. Inkayon wystąpił w nim beze mnie, ja tylko kibicowałem. Uczestnicy zostali totalnie zaskoczeni kategoriami pytań. Kto by się spodziewał w konkursie bucowatym kategorii: "Waluty świata", "Flora i fauna Polinezji", "Polskie filmy pornograficzne", "Życie i twórczość Włodzimierza Ilicza Ulianowa" czy "Poeci i pisarze"? Inky ostro rozprawił się z większością pytań z dwóch ostatnich kategorii, co pozwoliło mu zająć po raz kolejny miejsce na podium (a jak wszedłem na konkurs i usłyszałem pierwsze pytania, to powiedziałem mu, że nie powalczy).

 

 

Mini-pokazywanki na Konkursie Bucowatym. Drużyna ma do pokazania tytuł filmu pornograficznego "Gdy strumyk płynie z wolna", pokazujący zwija się, pokazuje jakieś fale, jego towarzysze zgadują: "Tłuste morsy, małe foczki!!!"

 

 

Pytanie z Lenina, drużyna udziela błędnej odpowiedzi.

Lucek - Gdyby Lenin żył, to ten błąd kosztował by was życie.

 

 

Zostaliśmy z Inkayonem i Selekcją na następnym konkursie, czyli konkursie bajkowym. Niestety, organizatorzy przewidzieli hardcore'owe eliminacje - trzeba było podać jak najwięcej filmów pełnometrażowych produkcji wytwórni Walta Disneya. Spośród 150 możliwych tytułów najlepsze dwie drużyny podały niecałe 30... My podaliśmy tylko 14 właściwych i nie załapaliśmy się na dalszy ciąg, ale ja zostałem w charakterze publiczności, bo konkurs był dość zabawny, a pytania często dotyczyły dawno zapomnianych bajek.

 

 

- Kim był ojciec Ludwiczka?

- Płynem do mycia naczyń.

 

 

Konkursowanie spodobało się nam tak bardzo, że zostaliśmy na następnym konkursie, ponownie organizowanym przez Puszona i Lucka. "Konkurs ze śmiercią w tle" (tfu... twórcy, przepraszam) został przygotowany w czasie konkursu bajkowego, a częściowo był improwizowany, co nie zmienia faktu, że poszło im świetnie. Pytania były trudne, np. w jednej z rund trzeba było podać, która rocznica śmierci znanej osoby przypada w tym roku. O ile mnie nie sprawiła problemu rocznica śmierci Stalina, to pozostali przejechali się na Stanisławie Lemie. Ale były i mniej znane osoby, których datę zgonu naprawdę ciężko było policzyć, nie mówiąc już o zmieszczeniu się w dozwolonym,  czteroprocentowym marginesie błędu. Interesujące było też rozpoznawanie filmów po coraz dokładniejszym ich opisywaniu przez prowadzących - kto zgadł szybciej, zgarniał więcej punktów. W finałowej konkurencji mieliśmy przygotować sobie nagrobek (5 minut na zorganizowanie materiałów, 5 minut na przygotowanie). Tę część konkursu bezapelacyjnie wygrała Anathema (przepraszam jeszcze raz...), która spoczęła w wielkiej, tekturowej trumnie trzymając w rękach testament, w którym zapisała wszystkie swoje doczesne dobra Puszonowi i Luckowi. Mimo, że przez cały konkurs prowadziłem w klasyfikacji, to zająłem tylko czwarte miejsce, ale Lucek się zlitował nade mną i dostałem komiks „Jeż Jerzy" w ramach nagrody pocieszenia.

Po konkursie zajrzałem na chwilę do sali gimnastycznej, zamienionej na czas konwentu w Games Room, aby rzucić okiem na warsztaty sushi (ale nie lubię, więc nie jadłem), zagrałem partyjkę „NS Hex" z Kasią, Baczim i Duszką (totalna porażka, wyszedłem z wprawy) i zamówiliśmy sobie z Inkayonem pizzę, którą spożyliśmy, obserwując jak Selekcja i Litwin grają w Twilight Struggle - planszówkę polityczną o zimnej wojnie i walce USA z ZSRR o dominację nad światem. A wszystko to w niecierpliwym oczekiwaniu na kalambury.

Kalambury, które prowadzili Squirel i Lashlo, również odbywały się w atmosferze śmierci. Hasła były związane z filmami o śmierci, kryminalistyką, medycyną sądową i rytuałami pogrzebowymi. Niestety, niektóre zawierały nazwy własne (np. horror „Amityville") lub były zbyt trudne do pokazania w czasie 30 sekund. Daliśmy z Selekcją i Inkayonem z siebie wszystko i nawet przeszliśmy do finału, ale przegraliśmy walkę o trzecie miejsce z drużyną Krzysia-Misia o dosłownie 2 sekundy... A było o co walczyć - na zdobywców pierwszego i drugiego miejsca czekały odpowiednio kamerki internetowe oraz myszki Microsoftu.

Konkurs orgiastyczny Mony, podobnie jak w zeszłym roku, zgromadził olbrzymią widownię. Wyczuwając "powtórkę z rozrywki" pstryknąłem tylko kilka fotek i pojechałem z większą brygadą do baru "12". W sumie wybrało się tam prawie 50 osób, głównie z Lublina i Krakowa. W sympatycznej atmosferze, przy piwku, toczyły się interesujące rozmowy, walka na miecze świetlne (naprędce zmontowane z zapalniczek z diodami oraz słomek do drinków) oraz zabawa cyfrówką Adama (mam nadzieję, że podzielisz się fotkami, które zrobiłem).

 

 

Inky - Biorąc pod uwagę rozmiary, to największy tłum słuchaczy powinien tworzyć się wokół Lucka, a jednak większy tworzy się wokół Śliwki...

Litwin - Pewnie Śliwka ma większą gęstość.

 

 

Po długim wyczekiwaniu na taksówkę (niektórzy czekali ponad godzinę) wróciłem na teren konwentu. Mocno niepocieszony brakiem możliwości oglądania wyścigu F1, poszedłem spać (hałaśliwi dedekowcy plus chrapiący Litwin strike back). Potem dowiedziałem się, że ludzie oglądali wyścig w gabinecie pani dyrektor... Szkoda, że nikt mnie nie zawołał, przecież tyle razy się pytałem orgów, nawet ogłoszenia porozklejałem na korytarzach...

Niedziela rano, pobudka przed 9.00. Dedekowcy jedzą śniadanie, co równa się końcowi spania. A planowałem pospać do 10.00... Dowiedziałem się, że Kubica nie ukończył wyścigu z powodu awarii bolidu, więc głodny, zły i niewyspany pojechałem z Baczim do Reala na zakupy. To był strzał w dziesiątkę, bo przy okazji dorwałem trzy ostatnie opakowania herbaty Irish Cream, którą kiedyś można było u nas kupić w Leclercu. Wróciliśmy w sam raz na konkurs Warhammera Śliwki i Laska. Wystąpiłem z Krzysiem, ale niestety obaj lepiej znamy pierwszą edycję i z drużyną Litwina nie mieliśmy żadnych szans. W czasie konkursu Krzyś bardzo sprawnie zwinął Matiemu komórkę z kieszeni (nie wiedziałem, że ma takie zwinne palce). Mimo początkowych trudności, udało nam się wywalczyć trzecie miejsce, a w nagrodę książki oraz wspomnianą wcześniej grę „Ufo Afterlight". Na koniec kupiłem sobie jeszcze podręcznik do „Monastyru" w portalowym sklepie (niezła zniżka plus dwa numery „Gwiezdnego Pirata" gratis!).

Pożegnań nadszedł czas. Przed wyjazdem zjedliśmy jeszcze obiad w restauracji Centrum (posiadającej jedyny w swoim rodzaju, iście neuroshimowy kibelek z nieczynnymi spłuczkami oraz umywalką z urwanym dołem i wodą lejącą się na podłogę), gdzie wybrała się spora grupka konwentowiczów. Pewnie ze względu na całkiem niezłe jedzenie, bilard oraz piłkarzyki, których to kilku partyjek nie mogliśmy sobie odmówić. Powrót w tym samym składzie umilił Meat Loaf, którym udało mi się uśpić wszystkich poza Gorathem, który zaczytał się w świeżo zakupionym dodatku do „Monastyru" („Nordia"). Potem budziłem ich Iron Maiden i to tak skutecznie, że zaczęli się domagać Manowara, którego słuchaliśmy w drodze na konwent.

Kolejny udany konwent, kolejna garść miłych wspomnień. Szkoda, że z niektórymi osobami widuję się tylko w czasie konwentów czyli 1-2 razy w roku... Dziękuję orgom za kawał dobrej roboty, dziękuję wam wszystkim za wspólną zabawę i pozdrawiam.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...