"Hercules" - recenzja
Dodane: 01-08-2014 11:42 ()
Przykuty łańcuchami do kamiennych kolumn mitologiczny heros krzyczy ile tchu w płucach – „Jestem Herkulesem”, jednocześnie starając się wyswobodzić z niewoli. No właśnie, czy jest to syn Zeusa, czy tylko sprytny naśladowca?
Kino i telewizja przez lata dostarczało nam przeróżne inkarnacje Herkulesa, a chyba najbardziej popularną była serialowa rola Kevina Sorbo. W kinie dzielny półbóg radził sobie już nie tak pewnie, a tegoroczny obraz z Kellanem Lutzem w roli głównej („Legenda Herkulesa”, która ominęła rodzime kina) został zmiażdżony przez krytykę jak i poniósł sromotną finansową klęskę. Dwa filmy o Herkulesie w jednym roku? W historii Hollywood wydaje się to już być powszechnie stosowaną praktyką, iż dwa obrazy o zbliżonej tematyce trafiają na ekrany w krótkim odstępie czasu. Bieżący rok jest jednak szczególny, bowiem kino sandałowe przeżywa istny rozkwit, a jego najjaśniejszym punktem jest… właśnie „Hercules” Bretta Ratnera.
Gdyby do historii syna Zeusa podejść od klasycznej strony zapewne z ekranu wiałoby nudą na kilometr. Na szczęście Dwayne Johnson z właściwą sobie charyzmą i na wielkim luzie, wcielił się w rolę najemnika, który za godziwą opłatą pozwala co rusz na nowo ożyć legendzie Herkulesa. Mając u boku złotoustego bratanka Jolaosa oraz grupę oddanych wojowników, wspólnie przemierzają Grecję w poszukiwaniu łatwych przygód i niebezpiecznego zarobku. Skuszeni pokaźną ilością złota postanawiają pomóc sędziwemu królowi Tracji w odzyskaniu pełni władzy i pokonaniu Resosa czyhającego na jego tron.
Ratner nawet przez moment nie sili się na podniosłe kino, zawierza sprawdzonym schematom, nie żałując widzom efektownych scen akcji i spektakularnych pojedynków. Ale pewnie każdy reżyser zrobiłby na jego miejscu to samo mając w obsadzie Dwayne’a „The Rock” Johnsona. Drugi na liście najlepiej opłacanych aktorów nie zawodzi dzielnie prężąc muskuły, obijając wrogów aż miło, a jak trzeba to z uśmiechem na twarzy wlewa nadzieję w serca wątpiących. Główną zaletą „Herkulesa” jest przemyślanie dobrany drugi plan, w którym brylują Ian McShane i Rufus Sewell, a także spora dawka humoru, dozowana z wielkim wyczuciem i trafnie ilustrująca wyczyny grupy śmiałków.
Nie da się ukryć, że wakacyjny przebój z półbogiem w tle to kino stricte rozrywkowe, w pełni spełniające swoje zadanie. Jeżeli ktoś oczekuje po „Herculesie” wzniosłych dialogów i heroicznych dokonań może poczuć się lekko zawiedziony. Jeżeli jednak dacie się ponieść zaproponowanej konwencji, fantasy utrzymane w luźnej formie, z przymrużeniem oka traktujące mit o synu Zeusa, otrzymacie film w sam raz do obejrzenia w ramach wakacyjnego relaksu. Oczekując niewiele można z powodzeniem bawić się na najnowszych przygodach Herkulesa i jego wesołej kompanii.
6/10
Tytuł: "Hercules"
Reżyseria: Brett Ratner
Scenariusz: Ryan Condal, Evan Spiliotopoulos
Obsada:
- Dwayne Johnson
- Ian McShane
- John Hurt
- Rufus Sewell
- Aksel Hennie
- Ingrid Bolsø Berdal
- Reece Ritchie
Muzyka: Fernando Velázquez
Zdjęcia: Dante Spinotti
Montaż: Mark Helfrich, Julia Wong
Scenografia: Jean-Vincent Puzos
Kostiumy: Jany Temime
Czas trwania: 98 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus