"Na skraju jutra" - recenzja
Dodane: 19-06-2014 19:07 ()
Historie o inwazji kosmitów na Ziemię, a także podróże w czasie jako motor napędowy fabuły, to elementy, które od dawna z powodzeniem funkcjonują w filmach z gatunku science-fiction. Tym bardziej cieszyć może zatem fakt, że wykorzystanie tych dobrze ogranych motywów potrafi jeszcze zaskakiwać. Pomysłowy, intrygujący blockbuster we współczesnym Hollywood? Dowodem w sprawie jest widowiskowe Na skraju jutra.
Superprodukcja wyreżyserowana przez Douga Limana zaczyna się jednak według dobrze znanego schematu, który z, nomen omen, upływem czasu staje się zupełnie oryginalnym tworem. W trakcie seansu intensywnie pojawiają się, co prawda skojarzenia z filmami takimi jak Dzień Świstaka z brawurową kreacją Billa Murraya czy kultowymi Żołnierzami kosmosu Paula Verhoevena, jednak już samo zestawienie tych skrajnie różnych obrazów może świadczyć, że oto mamy do czynienia z filmem nieprzeciętnym, tak w spektakularnej formie, jak i dobrze przemyślanej treści. Nie co dzień ogląda się dziś przecież produkcję obliczoną na kasowy sukces, która potrafi żartować z konwencji, zachowując przy tym szacunek do inteligencji widza. A jak zaczyna się ten spektakl? Pod pewnym względem podobnie jak u Herberta George’a Wellsa w Wojnie światów...
...gdy w niedalekiej przyszłości rasa obcych istot zwanych Mimikami atakuje ziemską planetę. Ekspansja kosmitów trawi Europę, sprzymierzone siły ludzkości są bezsilne. Receptą na odparcie wroga ma być skomasowany desant wojsk u wybrzeży kanału La Manche. Kolektyw wyposażony w zaawansowaną technologię zbrojeniową, niezawodne mechy i liderkę Zjednoczonej Armii, Ritę Vrataski, nazywaną pieszczotliwie, ale nie bez powodu... Stalową Suką. Dosyć nieprawdopodobny zbieg okoliczności sprawia, że w sam wir wojennych zmagań trafia major Cage. Niedawny rzecznik prasowy na polu walki jest kompletnym żółtodziobem, a o wyrazie jego zdolności bojowych najlepiej świadczy bezpardonowa i natychmiastowa śmierć. Nie jest to jednak dla niego koniec, a dopiero początek. Uwięziony w pętli czasu staje się zagubioną, ale także świadomą, żywą bronią wymierzoną w kosmitów – zna przyszłość, ponieważ jego ciało i umysł restartują się za każdym razem, gdy ginie z ręki wroga. Jedynym problemem jest jednak to, że podobną zdolnością cofania czasu, dysponują niektóre z Mimików.
Zapowiedzi filmu bazującego na powieści autorstwa Hiroshiego Sakurazaki wskazywały, że Na skraju jutra, będzie operować przede wszystkim widowiskową akcją na tle postapokaliptycznych wydarzeń. I faktycznie, na tej płaszczyźnie amerykańsko-australijska koprodukcja nie zawodzi. Rekwizyty znane z kina science-fiction pozwoliło na umiejętną inscenizację filmowych przestrzeni. Sztuczne egzoszkielety, wojskowi naukowcy i zagadkowe teorie udanie współgrają z otoczeniem przedstawianym najczęściej w planach ogólnych. Dla samej akcji najważniejsze są zaś perypetie Cage’a, jego podróże w czasie i przemiana, która dokonuje się pod okiem Rity. Od zera do bohatera. W czym zatem przejawia się novum?
Pozytywnym zaskoczeniem jest z pewnością to, że reżyser odpowiedzialny między innymi za ekranizację sensacyjnego cyklu o tajnym agencie, Jasonie Bourne, nie popadł w nieznośny patos, który często jest charakterystycznym wyznacznikiem kina katastroficznego. Zbawienny komizm zawarty w solidnych one-linerach nadaje całości lekkość oczekiwaną przecież przy letnich blockbusterach. Taki efekt udało się uzyskać dzięki ciekawie rozpisanym dialogom pomiędzy postaciami. W tym aspekcie bryluje między innymi epizodyczna postać starszego sierżanta Farrella, w którego wciela się Bill Paxton. Na pierwszym planie naturalnie wybijają się bohaterowie odgrywani przez Toma Cruise’a i Emily Blunt. Hollywoodzki gwiazdor od pewnego czasu częściej gości w obrazach science-fiction – wymienić tu można chociażby Wojnę światów Spielberga czy niedawną Niepamięć Kosinskiego – dlatego też czuje i rozumie prawidła konwencji gatunkowej.
Na skraju jutra to zaś produkcja, dzięki której Cruise wykreował jedną z lepszych ról w ostatnich latach. Odpowiednio wyważona, nieprzeszarżowana, zbalansowana pomiędzy komediowymi akcentami, momentami heroizmu, a także wątkami obyczajowymi, rozpisanymi pomiędzy majorem Cagem a Ritą. Ta żeńsko-męska relacja zbudowana na wspólnym celu z czasem ewoluuje i nabiera romantycznych rumieńców. Nachalny i pretekstowy chwyt? Niekoniecznie. Duża w tym zasługa nie tylko solidnych podwalin scenariuszowych, ale wyrazistej bohaterki odgrywanej przez Blunt – zdecydowanej, pewnej siebie, a przy tym wrażliwej. Ludzki pierwiastek udanie wzmacnia sensacyjną i dramaturgiczną stronę filmu.
Motyw podróży w czasie w pewnych momentach uwarunkował odgrywanie zbliżonych do siebie scen. Nie jest to jednak nazbyt nużące doświadczenie. Intuicyjny montaż i narracyjne skróty pozwoliły na osiągniecie efektu dobrze skonstruowanej, płynnej akcji. Czasowa pętla niesie ze sobą humorystyczne akcenty, a wykorzystanie praktycznych efektów, futurystyczna scenografia i wygenerowany komputerowo obraz pozwala doświadczyć fantastyczno-naukowego realizmu. Dopracowane detale, a także ciekawy design kosmitów ukazanych jako bio-mechaniczne organizmy podobne do maszyn z Matrixa, potwierdzają bardzo dobrą realizację widowiska z budżetem sięgającym 180 mld dolarów.
Pewnym mankamentem jest z pewnością zakończenie. Na skraju jutra pozbawione większych błędów logicznych czy luk w strukturze scenariusza, okazał się być jednak filmem z nieco sztampowym i przewidywalnym rozwiązaniem. Optymistyczna i przewidywalna puenta jest rozczarowująca, podobnie jak rozpoczęcie, niebezpiecznie balansujące na granicy śmieszności i patosu. Z czasem początkowe wątpliwości zostają jednak rozwiane, a żonglerka nastrojami okazuje się być wyjątkowo zręczna.
Poniekąd można mieć zastrzeżenia wobec niektórych stereotypów bohaterów drugoplanowych, towarzyszy broni głównego bohatera. Kino atrakcji może jednak sobie pozwolić na pewne fabularne uproszczenia. Uwagi, co do tego, że całość zbudowana jest z powtarzających się klisz, można skwitować chyba tylko ironicznym uśmiechem. Oglądanie żołnierzy szturmujących wybrzeży Normandii może znów odesłać nas do filmowych tropów odciśniętych w tym miejscu chociażby przez Szeregowca Ryana. Czy jednak nie w tym tkwi paradoksalnie oryginalny walor? Z jednej strony mamy przecież lądowanie w Normandii, z drugiej walkę mechów z kosmicznym najeźdźcą, a całość podszytą lekkim i niewymuszonym humorem.
Na skraju jutra cieszy i zapewnia rozrywkę. Przywołuje nostalgiczne obrazy z dobrze znanych, popkulturowych produkcji, czerpiąc z nich to, co najlepsze. Pewna przewidywalność i powtarzalność motywów jest przecież jednym z wyznaczników kina gatunkowego. Między innymi dzięki temu otrzymaliśmy blockbusterowy hit tuż na skraju wakacji!
7/10
Tytuł: "Na skraju jutra"
Reżyseria: Doug Liman
Scenariusz: Christopher McQuarrie, Jez Butterworth, John-Henry Butterworth
Obsada:
- Tom Cruise
- Emily Blunt
- Bill Paxton
- Brendan Gleeson
- Jonas Armstrong
- Tony Way
- Kick Gurry
Muzyka: Christophe Beck
Zdjęcia: Dion Beebe
Montaż: James Herbert
Scenografia: Oliver Scholl
Kostiumy: Kate Hawley
Czas trwania: 113 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus