"300: Początek imperium" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 12-04-2014 21:59 ()


Osiem lat w filmowym świecie to ogromny szmat czasu, który jedynie w przypadku najbardziej solidnych marek pozostaje bez znaczenia dla produkcji. Wydaje się jednak, że twórcy „300: Początek Imperium” nie przejmowali się takim detalem i mimo upływu lat zdecydowali się nakręcić – prequel, sequel - no właśnie, nie wiadomo co.

W założeniach miał być to prequel opowiadający o powstaniu potężnego perskiego imperium dowodzonego przez boga króla – Kserksesa. Już pierwsze minuty obrazu zdają się przeczyć tym założeniom, bowiem oblepiony złotymi łańcuchami władca wydaje się być jedynie dalszoplanową postacią stanowiącą katalizator właściwej akcji. Początek dostajemy, można rzec, w retrospektywnej formie z komentarzem królowej Gorgo. Potem – w ramach przypomnienia - mamy rozgrywaną w tym samym czasie, co właściwa akcja walkę Leonidasa pod Termopilami, aby na końcu dostać już bieżący bieg wydarzeń, który wskazywałby, że obraz Murro jest sequelem „300”, opowiadającym nie tyle o początkach imperium Kserksesa, a o jego porażce pod Salaminą. Tym bardziej dziwi takie zaprezentowanie historii, bowiem komiks Franka Millera, który ukaże się latem bieżącego roku, ma się skupić na pogromcy Spartan.

„Początek imperium” należy do grupy tych filmów, obok których przechodzimy obojętnie. Nie posiada on nowatorskiej wizualnie formy przekazu, jaką mógł pochwalić się obraz Zacka Snydera, a także daleko mu do wybitnych przedstawicieli gatunku, w których napięcie nakazuje nam z zapartym tchem śledzić kolejne zmagania bohaterów. Autorzy wybrali jeden z najbardziej archaicznych sposobów filmowej narracji, skupiając się za nadto na retrospektywnej formule opowieści. Nie udało im się ani w znaczący sposób pokazać przemiany zachodzącej w dorastającym perskim władcy, ani udanie podkreślić złości i chęci zemsty skazanej na niechybną śmierć Artemizji. Bazując na szaleństwie i niepohamowanej furii, mających odzwierciedlenie w nic nie wnoszącej, chaotycznej walce, otrzymaliśmy zlepek wojennych sekwencji z bryzgającą na lewo i prawo krwią, latającymi kończynami czy nieudolnie generowanymi komputerowo efektami. Koń przeskakujący przez płomienie ze statku na statek to już nawet nie gwóźdź do trumny, tylko brak panowania na spójnością wizualną widowiska przez reżysera. Wszelkie graficzne niedoróbki zostały pozostawione w nadziei, że zaciemnione efekty trójwymiarowe zatuszują fuszerkę. Niestety nie udało się. 

Marną pociechą dla wielbicieli pierwszej części będzie udział znanej z „Gry o tron” Leny Headey czy też byłej dziewczyny Bonda, Evy Green. Wprawdzie damom przypadają w udziale role drapieżnych harpii rozstawiających mężczyzn po kątach, to jednak ich gra ani przez moment nie robi wrażenia. Mężczyźni, wraz z bezbarwnym i papierowym Temistoklesem na czele, stanowią tło dla krwawej jatki. Z kolei Kserkses – rzekomy bohater tejże spowitej w mrokach wzburzonych wód Grecji nawalanki, pozostaje jasnym punkcikiem jedynie z uwagi na ilość noszonego złota. Szczerze odradzam.

4/10

Tytuł: "300: Początek imperium"

Reżyseria:  Noam Murro

Scenariusz: Kurt Johnstad, Zack Snyder

Obsada:

  • Sullivan Stapleton
  • Eva Green
  • Lena Headey
  • Hans Matheson
  • Rodrigo Santoro
  • Callan Mulvey
  • David Wenham

Muzyka: Junkie XL

Zdjęcia: Simon Duggan

Montaż: Wyatt Smith

Scenografia: Patrick Tatopoulos

Kostiumy:  Alexandra Byrne

Czas trwania: 110 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus