"Kochanie, chyba cię zabiłem" - recenzja
Dodane: 08-04-2014 06:52 ()
Polskie kino rozpaczliwie poszukuje alternatyw dla komedii romantycznych, co rusz zalewających sale kinowe. Nie jest łatwo sprostać niewymagającym gustom widowni, która zadowala się byle czym, toteż niektórzy poszukują recepty na sukces w gatunku, w którym niegdyś radziliśmy sobie całkiem nieźle, a mianowicie komedii kryminalnej, sensacyjnej.
Wprawdzie od ostatnich przypadków Jurka Kilera czy też „Vinciego” minęły lata świetle, ale duch nadziei w narodzie nie umiera, licząc że pewnego dnia znajdzie się kontynuator dzieł Juliusza Machulskiego. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie będzie nim Kuba Nieścierow. Jak w przypadku wielu rodzimych produkcji, tak przy „Kochanie, chyba cię zabiłem” wypada przypomnieć sakramentalne - znowu się nie udało.
Podrzędny ekonomista nakrywa żonę na zdradzie z własnym szefem. Prawdopodobnie całe zajście rozeszłoby się po kościach, bowiem nasz antybohater nie należy do odważnych playboyów zdolnych wyrwać kobietę swojego życia z objęć cudzego mężczyzny, ale pechowo aplikuje on swojej połowicy niewielką, acz śmiertelną dawkę ołowiu. Rozwścieczony kochanek, niczym szekspirowski Romeo, pragnąc dołączyć do wybranki uciech cielesnych przyjmuje na swoją pierś niewielką kulkę wykonaną z tego mało szlachetnego kruszcu. Gość w dom, trup w ogrodzie. Rozprawiwszy się, wprawdzie przypadkowo, z niewierną żoną, Jan Pokojski musi jeszcze zatrzeć ślady nagannego występku, co utrudnia mu znajomy detektyw – szantażując nagraniem nocnych zawodów w strzelaniu. Nim widz zdąży zanudzić się na śmierć, w cudzołożniczą aferę wplątani zostają postronni świadkowie, w tym Kacper, ciapowaty pracownik wypożyczalni DVD.
Oczywiście całkowicie przypadkowo – szukając dla siebie odpowiedniej sprawy, na trop seryjnego mordercy wpada śledczy Wierzbowski, słynący z notorycznego wykańczania swych partnerów. Oprócz przebiegłego zabójcy musi sobie poradzić z oficerem Grasiem – zatwardziałym entuzjastą policyjnego biurka, niewolnikiem przesądów cierpiącym na felinofobię. Duet niedobranych gliniarzy wyrusza w ekscytujący pościg za zbiegiem, którego droga ucieczki naznaczona jest przedziwnymi zgonami.
Gdyby była to komedia pomyłek, a jej bohaterowie życiowymi niedorajdami przewracającymi się o sznurówki własnych butów, może kilka dowcipów zasługiwałoby na wyróżnienie. Niestety Nieścierow nie ma wyrobionego własnego stylu, bazuje na schematach, powielając błędy poprzedników, a co gorsza, z lekkością zabija cały humor generowany w obrazie. Zanim na dobre zaśmiejemy się mija z pół godziny, a to w komedii raczej niedopuszczalne. Ileż to razy w kinie zabójca był poczciwym łajdakiem, którego los skojarzył z naiwnym, hołdującym szczytnym ideałom młodzieńcem, nie wspominając już o dwóch odmiennych charakterologicznie glinach?
Przeciętność obrazu Nieścierowa potęguje obsada. Ireneusz Czop w roli zatwardziałego gliny, marzącego o byciu polskim Brudnym Harrym czy łysy jak kolano Arkadiusz Jakubik, spoglądający spode łba swym jakże przenikliwym spojrzeniem zakamuflowanego furiata, sprawiają wrażenie jakby przygotowali się rzetelnie do ról, a w ostatniej chwili ktoś wysłał ich na nie ten plan zdjęciowy co trzeba. Szkoda, bowiem w innych okolicznościach czy innej rzeczywistości dostalibyśmy porządnie zrealizowaną produkcję. A tak pozostaje nam pośmiać się dwa, trzy razy i wyjść z kina zadowolonym, że nie pamięta się już o czym to wszystko było.
3/10
Tytuł: "Kochanie, chyba cię zabiłem"
Reżyseria: Kuba Nieścierow
Scenariusz: Kuba Nieścierow
Obsada:
- Zbigniew Zamachowski
- Ireneusz Czop
- Arkadiusz Jakubik
- Marcin Korcz
- Anna Karczmarczyk
- Izabela Kuna
- Jakub Wieczorek
Muzyka: Olaf Deriglasoff
Zdjęcia: Maciej Majchrzak
Montaż: Agnieszka Glińska
Scenografia: Katarzyna Boczek
Kostiumy: Agata Culak
Czas trwania: 85 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus