"72 godziny" - recenzja
Dodane: 02-03-2014 13:12 ()
Próżno szukać Kevina Costnera, niegdysiejszego amanta kina z gracją przywdziewającego kaptur Robin Hooda, wśród gwiazd kasowych przebojów. Jeżeli pojawia się na ekranie, to raczej zadowala się drugim planem. Można nawet powiedzieć, że poważniejszą kreację pierwszoplanową dane mu było zagrać siedem lat temu w solidnym „Mr. Brooksie”. Od czego jednak jest Luc Besson, który z każdej podstarzałej gwiazdki kina wykrzesze jeszcze odrobinę potencjału.
„72 godziny” udanie wpisują w charakterystyczny styl prezentowany ostatnio przez francuskiego scenarzystę i producenta. A mianowicie, mamy dojrzałego bohatera, który mimo wielu wiosen na karku nadal może dokopać czarnym charakterom, a w swojej profesji uchodzi za fachowca największej miary. Zawodowym zabójcom w metrykę się nie zagląda, jeżeli z każdej wyprawy wracają zwycięsko, a przeciwnik musi się zadowolić sosnowym pudłem, zwyczajowo nazywanym trumną. Niepokonanych herosów trudno podejść, chyba, że jest się podstępną chorobą, która objawia się zwykłym przeziębieniem, a lata poświęcone na służbie każą bagatelizować niewielkie oznaki słabnącego organizmu.
Właśnie na takim etapie kariery znalazł się Ethan, niezawodny cyngiel C.I.A. Człowiek stojący nad grobem stara się pozałatwiać wszystkie formalności. Dla Ethana najważniejsze jest uregulowanie stosunków z rodziną, zwłaszcza z dorastającą córką, której nigdy nie poświęcał wystarczającej ilości czasu. W gruncie rzeczy oboje są dla siebie dziwnie… obcy. Zanim jednak Ethan na dobre przeniesie się na łono Abrahama musi dokończyć sprawę międzynarodowego terrorysty. Oferta przełożonych wygląda bardzo kusząco – umiejętności agenta i złapanie przestępcy, a w zamian eksperymentalny lek i sowite wynagrodzenie. Na pierwszy rzut oka wybór wydaje się oczywisty, no chyba, że lubimy dotrzymywać obietnic i musimy zająć się nastoletnią córką.
„72 godziny” nie wybijają się ponad przeciętny film akcji, a wątek poszukiwania przestępcy z czasem schodzi na dalszy plan. Górę biorą uroki ciężkiego rodzicielstwa i próba dotarcia do umysłu nastolatki. Trzeba przyznać, że Costner podołał obu zadaniom, kreacja agenta „z duszą”, potrafiącego z niezbyt wyszukanym poczuciem humoru wykonywać swoje zadania, zarówno te służbowe jak i rodzinne, udanie koresponduje z rolą czternastoletniej córki, którą zagrała obiecująca aktorka – Hailee Steinfeld. Relacje na linii ojciec – latorośl stanowią najlepszą część obrazu. Jak nie trudno się domyślić Costner niczym Liam Nesson, mimo sześciu dych na karku potrafi przywalić i nie zdziadział jeszcze do tego stopnia, aby nie podołać trudom kina akcji. Mało tego, radził sobie całkiem nieźle.
Luc Besson ma nosa do wymyślania podobnych historii i widać, że robi je na zawołanie. Myślę że nie tylko on widzi w dawnych gwiazdach kina drzemiący potencjał, który z powodzeniem można przekuć na interesującą fabułę. A że ceni sobie przede wszystkim wartości rodzinne, toteż dobro familii zajmuje u niego czołowe miejsce. Dodatkowo wie jak utrzymać widza w napięciu, lawirując między typową strzelaniną, pościgiem czy bijatyką a problemami dnia codziennego: jaki kolor włosów będzie odpowiedni, gdzie wieczory spędza dorastające dziecko czy najazd dzikich lokatorów. Proza życia połączona z fikcją i nutą bohaterstwa zawsze była w cenie. Tym razem również udało się stworzyć przyzwoite kino.
Tytuł: "72 godziny"
Reżyseria: McG
Scenariusz: Luc Besson, Adi Hasak
Obsada:
- Kevin Costner
- Amber Heard
- Hailee Steinfeld
- Connie Nielsen
- Tómas Lemarquis
- Richard Sammel
Muzyka: Guillaume Roussel
Zdjęcia: Thierry Arbogast
Montaż: Audrey Simonaud
Scenografia: Jeremy Cassells
Kostiumy: Olivier Bériot, Roemehl Hawkins
Czas trwania: 117 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus