"RoboCop" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 12-02-2014 09:23 ()


Kino XXI wieku toczone jest przez przypadłość powszechnie znaną jako regularne wypluwanie z taśmy produkcyjnej remake’ów, rebootów  bądź sequeli. Prawdziwą kopalnią pomysłów, z której autorzy czerpią garściami, są lata osiemdziesiąte poprzedniego stulecia. Predator, Terminator, Tron czy straszydła z niezapomnianych horrorów to tylko wybrane tytuły, które doczekały się odświeżonej, gorszej niż pierwowzór wersji. Pazerności wytwórni filmowych nie oparł się również „RoboCop”.

W ostatnim czasie dwa uznawane przez wielu za kultowe dzieła Paula Verhoevena doczekały się „rewitalizacji”. Pierwszym był nieudany, koszmarny remake „Pamięci absolutnej” bazujący głównie na ciągłych pościgach i efektach specjalnych, drugim są przypadki Alexa Murphy’ego. Mając w pamięci obraz z Colinem Farrellem oraz niezbyt optymistyczne wieści nadciągające z planu „RoboCopa” – można było spodziewać się najgorszego. Tymczasem Padilha i spółka sprawili miłą niespodziankę dostarczając solidny film, jeden z najlepszych remake’ów ostatnich lat.  

W „RoboCopie” 2014 wiele pozostało z oryginału, niemniej należy te podobieństwa rozpatrywać w kategorii ukłonu wobec dzieła Verhoevena. Na szczęście nie zdecydowano się na wierne skopiowanie fabuły, a jedynie wpleciono te elementy, które wydają się kluczowe dla historii supergliny. Prowadzący dochodzenie w sprawie kradzieży i wykorzystania policyjnej broni, Alex Murphy, zostaje poważnie ranny. Rozległe uszkodzenia ciała i obrażenia sprawiają, że jedynym ratunkiem dla niego okazuje się nowatorska terapia. Pod okiem pioniera w dziedzinie cyborgizacji, Alex szybko dochodzi do siebie. Jego życie nie będzie już takie samo, zmieni się również ono dla przestępców Detroit. Będą musieli zmierzyć się teraz z jedynym i niepowtarzalnym robogliną.

Trzon historii nie został naruszony, z tym że w obrazie Padilhi widać, że twórcy postanowili złagodzić wizerunek człowieka uwięzionego w maszynie. Murphy lubi pokazywać swoją twarz, pierwszym jego krokiem po powrocie do pełni sił jest wizyta u rodziny, czego w oryginale nie było. Różnią się też wizje przyszłości z obu obrazów. Verhoeven był zwolennikiem świata na krawędzi zagłady, brudnego, zdemoralizowanego, gdzie przestępcze prawo góruje nad wymiarem sprawiedliwości. Jedynym ratunkiem dla tej całej zgnilizny miała być wyjątkowa istota, symbioza człowieka i maszyny, kolejny krok w ewolucji. Z kolei u Padilhi przyszłość ludzkości maluje się w innych barwach. Nie jest to świat dogłębnie zanurzony w kryminalnej otchłani, ale bliższy temu, co widzimy obecnie, gdzie rozwarstwienie między bogatymi i biednymi tworzy patologie, a telewizja stanowi doskonałe narzędzie manipulacji, zakłamania, w końcu narzucania swojej woli innym. Tu za szczytną ideą zawsze kryje się chęć nieograniczonego zysku, a moralność i etykę dawno zesłano na karty historii.  Już od pierwszych minut Padilha naśmiewa się z roli Ameryki, krytykując jej aspiracje na stanowisko światowego strażnika pokoju. Ironicznie w oku kamery wypada "terapia" przywracania porządku na świecie, gdy na własnym podwórku dominuje korupcja, hipokryzja – a wszystko to ukryte za maską patriotycznej obłudy. Obraz niekoniecznie musi przypaść do gustu amerykańskiej widowni, o co zadbał brazylijski reżyser, mimo że studio wpływało na jego pracę.    

Podobnie jak w oryginale, na RoboCopa wybrano mało znanego aktora, jednak rola Joela Kinnamana posiada bardziej rozbudowaną warstwę emocjonalną związaną z jego stanem psychicznym zaraz po odzyskaniu świadomości, a później rozwija się w pełni w obliczu walki o życie własne i bliskich. Jego superglina nie jest aż tak chłodną maszyną z zegarmistrzowską precyzją wykonującą polecenia przełożonych jak w kreacji Petera Wellera. Stary RoboCop był tylko maszyną, miał emocje, tyle, że były one pokazywane delikatnie, rzadko, we wspomnieniach. Kinnaman poradził sobie zarówno w scenach, gdzie czynnik ludzki odgrywa decydującą rolę, jak również gdzie system przejmuje nad nim pełną kontrolę. 

Przyglądając się obsadzie obrazu łatwo zauważyć, iż Padilha cierpiał na urodzaj bogactwa, bowiem drugi plan jest naszpikowany znanymi nazwiskami, a każdy kolejny epizod zasługuje na wyróżnienie. Czy będzie to groteskowy występ Samuela L. Jacksona – medialnego uzurpatora, Michaela Keatona dwulicowego szefa OmniCorpu pragnącego zbić fortunę na robotyzacji policji czy też Gary’ego Oldmana – naukowca wizjonera rozdartego między szansą pozyskania nieograniczonych funduszy na badania, a etyką zawodową.  W obsadzie znalazło się też miejsce dla nieznającego kompromisów nawet w obliczu Armagedonu – Jackiego Earle Haleya oraz wyeksponowano rolę żony Alexa, w którą wcieliła się Abbie Cornish. Autorom udało się historie wszystkich postaci ułożyć w zajmującą fabułę, gwarantującą rozrywkę na zadowalającym poziomie.

Nie będę ukrywał, że sceptycznie podchodziłem do remake’u „RoboCopa”. Po seansie mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że Padilha nie zniszczył legendy dzieła Verhoevena, a pokazał ją w nowym świetle. Do dziedzictwa supergliny podszedł ostrożnie i sprawił, że potencjalna kontynuacja będzie jednym z najbardziej oczekiwanych filmów. W kolejnej części zapewne pójdzie na całość, jeżeli tylko dane mu będzie ją nakręcić. Polecam.  

 6/10

Tytuł: "RoboCop"

Reżyseria: Jose Padilha

Scenariusz: Joshua Zetumer. Edward Neumeier, Michael Miner 

Obsada:

  • Joel Kinnaman  
  • Gary Oldman
  • Michael Keaton
  • Samuel L. Jackson
  • Abbie Cornisch
  • Jackie Earle Haley
  • Jay Baruchel
  • Michael K. Williams
  • Jennifer Ehle 

Muzyka: Pedro Bromfman 

Zdjęcia: Lula Carvalho

Montaż: Daniel Rezende, Peter McNulty

Scenografia: Martin Whist

Kostiumy: April Ferry

Czas trwania: 118 minut  

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus