Falkon 2013 bardzo subiektywnym okiem - relacja
Dodane: 04-12-2013 19:51 ()
Kolejny Ogólnopolski Festiwal Fantastyki Falkon jest już za nami i myślę, że warto pokusić się o jego podsumowanie.
Tegoroczna edycja trwała aż cztery dni, co sprawiło, że potrzebny był odpowiednio dłuższy program, a także odpowiednia ilość gżdaczy - jak się ich nazywa w fandomie - do obsługi całej masy ludzi przybyłej na festiwal. Udało mi się dotrzeć na teren Targów Lublin w piątek około 18.00. Przy ladzie, gdzie były stanowiska przeznaczone do akredytacji poszczególnych kategorii uczestników, spędziłem kilka minut, bo autentycznie było niewiele osób. W porównaniu do kolejki jaką pamiętam z tegorocznego Pyrkonu to wręcz nieprzyzwoicie pusto...
Mała siateczka konwentowych materiałów, przepraszam... festiwalowych, dwie książeczki z programem, nieco materiałów reklamowych, bon na 20 zł. do księgarni Solaris, czyli standard jakiego możemy spodziewać się na tego typu wydarzeniach. Osobiście smycz oraz przypinkę uważam za niekoniecznie potrzebne - czym może narażę się części uczestników i może też i kolekcjonerów tego typu gadżetów, ale można się bez nich obyć. Po zaopaskowaniu - tu skłaniam się do wersji materiałowej jak na Pyrkonie, a nie plastikowej o ostrych krawędziach jak te, które nam dano, kolejnym krokiem była szatnia. Usytuowano ją na tyłach stanowisk akredytacji i zważywszy na porę roku, tudzież bagaże uczestników, którzy przyjechali z dość daleka, jest wręcz nieodzowna przy takiej liczbie gości. Wypełniwszy identyfikatory i pozostawiwszy okrycia ruszyłem wraz z Agnieszką na teren festiwalu. W przeciwieństwie do ubiegłorocznej edycji tegoroczny Falkon zajął obie hale i wreszcie nie było ścisku. Cześć atrakcji przesunięto do szkoły położonej po przeciwnej stronie ulicy, co pozwoliło w nielicznych salach konferencyjnych na terenie targów upchać kilka bloków festiwalowych. Gwoli przypomnienia były to: literacki - obejmujący spotkania z pisarzami, blok popularno-naukowy, rpg, popkulturowy, sci-fi i konkursowy.
W jednej z sal zorganizowano chyba największy games room jaki widziałem, w drugiej pomieszczono stoiska wystawców, falkon arenę, scenę z widownią i gry komputerowe. Falkon arena była specjalnie przygotowanym miejscem - kwadratu mniej więcej dziesięć na dziesięć metrów z widownią po dwóch stronach w formie jakby dużych schodków. Uczestnicy zmagań zbrojni w piankowe miecze mogli próbować swoich sił w pojedynkach. Zważywszy na osoby zasiadające na widowni areny pojedynki cieszyły się dużą popularnością. Na scenie odbywały się nie tylko pokazy, ale też koncerty i tak oto w piątkowy wieczór można było posłuchać folkowego zespołu Lia Fail.
Pomiędzy jednym i drugim, dzięki powierzchni hali, było na tyle dużo miejsca, że atrakcje wprawdzie się zagłuszały, ale za to było dużo miejsca i nie było uczucia ścisku i przepełnienia, które pamiętam z Pyrkonu. Klimatyzacja pracowała na zasadzie wahadła - jak się robiło zbyt gorąco to lodowaty podmuch zabierał nie tylko zapach, ale i ciepło, by za jakiś czas temperatura znowu zaczęła się podnosić. Właściwie była stała tylko między stoiskami, gdzie przemieszczający się ludzie i liczne lampy podgrzewały atmosferę. Ze stoisk na pewno zasługiwało na uwagę to związane z książką Glukhovsky'ego "Metro 2033". Grupa młodych ludzi w mundurach, a jeden dodatkowo w pasiastej koszulce rosyjskiego marynarza i w kozackiej czapie, siedziała w otoczeniu rożnych wojskowych parafernaliów na tle wielkiego roll-upa z ilustracją przedstawiającą tunel moskiewskiego metra. To tam rozgrywa się akcja tej ciekawej powieści w konwencji post-apokaliptycznej. Chętni mogli nawet skosztować herbaty, parzonej za pomocą samowaru w oryginalnych kubeczkach z logo już całej książkowej serii.
Kolejne spostrzeżenie to stoiska oferujące gotowe kostiumy lub ich elementy, czego jeszcze kilka lat temu, jak głosi dawne przysłowie, szukać by trzeba ze świecą. Z roku na rok pojawia się coraz więcej osób, które decydują się na udział w konwencie we własnoręcznie przygotowanym stroju lub specjalnie wzbogacają "cywilny" ubiór dodatkowymi elementami. Można powiedzieć, że naprzeciw ich potrzebom wychodzi rynek i na konwentach można nie tylko wypożyczyć, ale i kupić jeśli nie cały to sporą część kostiumu i biżuterii o dodatkach nie wspominając. W porównaniu z konwentami sprzed 10 lat chociażby, gdzie królowały głównie książki, nieco gier i figurki, jest to niesamowita zmiana. Wbrew starym dowcipom, konwentowicz - hm... uczestnik festiwalu nie jest jednolicie czarny, a obowiązującym obuwiem nie są znoszone glany. Stoisk, gdzie można kupić grę, zagrać w tę, której recenzję akurat się czytało czy wybrać coś z nowości książkowych było naprawdę sporo.
Program zapowiadał się ciekawie, jednak nie zdecydowałem się słuchać o zawiłościach buddyzmu, mimo intrygującego tytułu "Tantra-namiętne oświecenie" dlatego szybko zmieniłem miejsce na kuluary, by sprawdzić kto ze znajomych dotarł już na festiwal. Ponieważ nie planowałem ani całonocnego LARP-a ani sesji w grę rpg czy przesuwania kolorowych kwadracików po planszach w games-roomie to udaliśmy się do domu. Dlatego też nie podejmuję się oceny miejsc i warunków na noclegi, oboje z Agnieszką byliśmy lekko zaniepokojeni faktem, że na nocleg trzeba maszerować spory kawałek drogi, a uczestników ulokowano w kilku różnych szkołach, nie tak wcale blisko od terenu Targów. Przypomnę, że nawet podczas edycji festiwalu na "Wyspie" też nie udało się rozwiązać lepiej tego problemu.
W sobotę z festiwalowych atrakcji wybrałem dwa punkty: prelekcje o rycerzach Jedi, prowadzona przez Piotra „Yako” Wasiaka. Na spotkaniu zgodnie z intencją prowadzącego wynikła ożywiona dyskusja nad koncepcją rycerza - zarówno w tradycji, jak i w dziele Lucasa. Niewiele brakowało by przedłużyła się na czas kolejnego spotkania. Co ciekawe sala była dzielona z blokiem przygotowanym przez TrekSferę, co powodowało, że co i raz natykaliśmy się na uczestników w stylowych kostiumach załogi "USS Enterpise".
Kolejny godny polecenia punkt to opowieść o technologii i szczegółach uniwersum stworzonego przez Edgara Rice’a Burroughsa na kartach cyklu "Księżniczka Marsa", który przypomniał nam niedawno film pod tytułem "John Carter" Tutaj brawa dla Antoniego "Hinta" Grabowskiego za ciekawe i wyczerpujące wywody. Aż szkoda, że nie udało się zrobić z tego całego bloku czy choćby cyklu spotkań poświęconego tej zapomnianej dziś wizji Czerwonej Planety.
Ponieważ nie planowałem powrotu do domu na obiad, z konieczności musiałem zawrzeć bliższą znajomość z barkiem. Cóż.... jeden barek na tylu uczestników to stanowczo za mało. Niektórzy musieli rezygnować z posiłku, bo czas oczekiwania był za długi. Same posiłki były nieco loteryjne - zależy co kto zamówił, bo jedne dania na tegorocznym Falkonie były bardziej, a inne mniej zjadliwe - nie wchodząc w szczegóły typu smak czy zapach, co stwierdziliśmy zamawiając z Agnieszką każde co innego. Dobrym rozwiązaniem było zagwarantowanie obsłudze festiwalu posiłków, co przy dyżurach trwających do późna pomagało przetrwać wachtę... Niemniej zarówno barek jak i jakość oferowanych posiłków to kwestia do rozwiązania przy najbliższych edycjach festiwalu. Kolejne godziny upłynęły na kuluarowych spotkaniach z dawno nie widzianymi znajomymi, tudzież na dłuższym spotkaniu na Starym Mieście.
Kolejnym dniem festiwalu była niedziela, podczas której mieliśmy oboje okazję obejrzeć pokaz cosplayowy. Trzeba przyznać uczestnikom, że wykazali się i pomysłowością i włożyli sporo pracy, aby przygotować kostiumy. Należy mieć nadzieję, że tego typu pokazy, zważywszy na ilość przebranych uczestników festiwalu, będą się rozwijać i cieszyć coraz większa popularnością. Wrzawa podczas pokazu była tak duża, że na tablicy świetlnej na końcu sali wyświetlały się nawet komunikaty na ten temat, a trzeba pamiętać, że tył wielkiej hali wygrodzony przepierzeniem opanowali miłośnicy gier komputerowych. Musiało być momentami naprawdę głośno...
Podczas pokazu rozpoczęło się spotkanie poświęcone recepcji pomysłów i wizji wykreowanych przez retrofuturystykę, czyli popularny steampunk w filmie i sztuce użytkowej lat 30-tych i 40-tych XX w., o czym opowiadał dr. Paweł Frelik. Nieco później - około 22.30 większą grupą udaliśmy się do konwentowego baru, którym był klub "Grafitti" Uczestnicy powoli się schodzili, zwracała uwagę spora grupa osób w czerwonych koszulkach reklamująca poznański festiwal fantastyki Pyrkon. Ponieważ sam miałem następnego dnia już o godzinie 10.00 rano prowadzić punkt programu, to musiałem zrezygnować z dłuższej zabawy w towarzystwie znajomych i około północy byłem już z powrotem w domu.
Ostatni dzień konwentu zacząłem od konkursu konstruktorskiego, który prowadziłem wspólnie z Andrzejem "Umlim" Jabłońskim. Spieszę wyjaśnić, że zabawa polegała na tym, by wybrać rycinę przedstawiająca jakiś pojazd kosmiczny, a pochodziły z wielu serii i filmów, który potem wraz z przyjaciółmi drużynowo odtwarzano z kartonu i materiałów konwentowych, np. plastikowe butelki i kubeczki jednorazowe. Zmagania trwały mniej więcej półtorej godziny. Ponieważ głównym motorem zmagań pozostaje fantazja i improwizacja, to okazji do zabawy i uśmiechu jest bardzo dużo. Można powiedzieć, że był to ostatni z punktów programu w jakich brałem udział, bo w poniedziałkowym programie nie znalazłem już nic co by mnie zainteresowało. Część wystawców zwijała stoiska, uczestnicy objuczeni bagażami powoli zaczynali się rozjeżdżać i tak oto Falkon 2013 przynajmniej dla mnie zmierzał ku końcowi. Teren opuściłem około 14.30 dowiedziawszy się, że festiwal zgromadził ponad 4300 uczestników. Na koniec kilka spostrzeżeń jakie pojawiły się, gdy wracałem do domu. Dwa światy - to pierwsze skojarzenie, gdy stają mi przed oczami sytuacje, sceny z konwentów w IV L.O. na Czwartku, gdzie Falkon odbywał się po raz ostatni w 2006 roku.
Konwent był kiedyś spotkaniem ludzi z wyobraźnią, gry, spotkania, wszystko odbywające się w dużej mierze w wyobraźni. Gadżety, stroje, drobiazgi - mało kto je miał i chyba niewielu potrzebowało. Wyjątkiem był Polcon, tam obok księgarń i stoisk z figurkami do gier bitewnych, pojawiały się stoiska np. z gadżetami. I tak na Polconie 2002 w Krakowie kupiłem moją pierwszą celtycką zawieszkę. Teraz trudno przejść między stoiskami, a uczestnicy przeżywają męki szacując koszty zakupów jak i swoje możliwości finansowe. Dziś nie trudno o czarodziejski w cudzysłowie miecz, talizman czy efektowną czapkę, z drugiej strony łatwiej nadrobić braki wyobraźni, wiedzy efektownym strojem czy drobiazgami. To nie konwent, gdzie mała grupa fanów o czymś gorączkowo dyskutuje, ale festiwal, gdzie są też ludzie, którzy nigdy z tym środowiskiem nie mieli i nie będą mieli nic wspólnego. Tegoroczną edycję festiwalu uważam za lepsza od poprzedniej, mimo że organizatorzy ambitnie zdecydowali, że wydarzenie będzie czterodniowe. Na lubelskim gruncie festiwal fantastyki w tej formie to ciągle jeszcze novum.
Skoro już zatem mamy formułę festiwalu, to może warto pokusić się o pracę nad kolejnymi edycjami, by nie były kalką poznańskiego Pyrkonu, bo na zorganizowanie go w lubelskich warunkach, choćby z przyczyn logistycznych, wynikających ze specyfiki budynków targów, nie bardzo widzę możliwość. Mając w pamięci udane edycje Falkonu w szkole na Czwartku, warto dysponując budynkami targów stworzyć coś nowego i nie mniej ciekawego niż to co proponuje poznański Pyrkon.
comments powered by Disqus